Wiktor Grudziński to były koszykarz kilku ekstraklasowych klubów, na koncie ma też kilka spotkań w reprezentacji Polski. Urodzony w 1978 roku, mierzący 208 cm wzrostu środkowy nigdy nie był gwiazdą, ale regularnie znajdował miejsce w klubach walczących o medale.
11 stycznia Grudziński był gościem podkastu 'Sekielski o nałogach", w którym Marek Sekielski, producent telewizyjny, rozmawia o uzależnieniach. – Jesteś tu pierwszym sportowcem – powiedział na początku programu Sekielski. I dość szybko zadał pytanie: - Całą swoją karierę przechlałeś?
- Tak. Byłem alkoholikiem, osobą uzależnioną, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem – przyznał Grudziński. A potem przez godzinę opowiadał o swoim życiu. O tym, jak zostało zrujnowane przez picie. O odejściu żony, kilkudniowych cugach alkoholowych, odebraniu prawa jazdy, łamaniu prawa, piciu za kierownicą.
Ale także o próbach podjęcia terapii i wyjściu z nałogu. - Prawie trzy lata minęło od tego, jak nie piję i czuję się fenomenalnie. Czuję siłę, by spełniać marzenia i być dobrym ojcem – mówił Grudziński w podkaście Sekielskiego, z którym rozmawiał przez godzinę.
Wiktor Grudziński: Od dłuższego czasu oglądałem jego program. Mając świadomość swojego uzależnienia, szukałem materiałów czy historii, które będą mnie wspierały i mobilizowały do trzeźwego życia. U Marka spodobały mi się i sposób prowadzenia, i merytoryka programu. Któregoś dnia pomyślałem, że może warto byłoby podzielić się swoją historią, ale też wiedzą na temat uzależnienia. Napisałem do Marka maila, odpowiedź dostałem następnego dnia. Korespondencja zbiegła się w czasie z moim przylotem do Polski z Anglii, gdzie spędzam teraz dużo czasu. Od pierwszej wiadomości do nagrania programu w Warszawie minęły cztery dni.
- W terapii nie ma żadnych warunków. Albo inaczej – jest jeden: twoja wola. Ja chcę być trzeźwy i robię wszystko, by nim być.
- Nie chciałbym, żeby zabrzmiało to narcystycznie, ale miałem świadomość tego, że jestem osobą rozpoznawalną. Przez koszykówkę - w lepszy lub gorszy sposób, ale jednak. I uznałem, że chcę przedstawić swoją prawdę, pokazać, jak rozwijało się moje uzależnienie. Z jednej strony miałem potrzebę uzewnętrznienia się, wyrzucenia z siebie wszystkich wstydliwych rzeczy, które mnie krępowały i dusiły. Przepracowałem je, przemyślałem, bo odkąd przestałem pić i wróciła mi świadomość, to zrozumiałem, że uzależnienie od alkoholu mogło skończyć się tragicznie.
Jednocześnie decydując się na ten wywiad, miałem nadzieję, że być może będzie on przestrogą dla tych, którzy widzą, że alkoholu w ich życiu jest coraz więcej. Że kiedy pojawiają się problemy, to zamiast je rozwiązywać, sięgają po znieczulacz i liczą, że wszystko, co złe, zniknie samo.
- Byłem zdenerwowany, zestresowany. Momentami w trakcie nagrania było mi ciężko. Wyłożyłem siebie na tacy, mówiłem o rzeczach bardzo osobistych. Takich, których mocno się wstydziłem. Przyznaję, czasem trudno było mi po prostu wypowiedzieć pewne słowa. Słowa, które były prawdziwe, ale wciąż z trudem przechodziły przez usta.
Zdobyłem się na to, bo pomyślałem, że jeśli powiem prawdę, jeśli opiszę wszystko tak, jak było, to pomogę samemu sobie. Bo ja wciąż zastanawiam się nad niektórymi rzeczami, które robiłem – jak mogłem?
Choćby ta nielegalna wycinka drzew. Uważam siebie za człowieka, który lubi naturę, relaksuję się w lesie i nigdy by mi do głowy nie przyszło, żeby ścinać drzewa. Tymczasem dlatego, że chciałem się napić, a nie miałem pieniędzy, posunąłem się do czegoś takiego.
Albo picie za kierownicą taksówki w momencie, gdy jeździłem po mieście… Wciąż trudno mi zrozumieć, jak mogłem to zrobić. Alkohol spowodował, że zacząłem robić rzeczy zupełnie do mnie niepodobne.
- Oczywiście, że nie jest. Ale powiem jeszcze ogólniej – my, jako naród, po prostu lubimy spędzać wolny czas przy alkoholu. W koszykówce jest tak samo. W każdym z klubów, w których grałem, alkohol był standardem.
W najróżniejszych sytuacjach, choćby w autokarze po meczach. Jedni pili piwo, inni drinki, ktoś jeszcze czystą wódkę. Owszem, byli też tacy, którzy w ogóle nie pili, ale jak chciałeś, to zawsze miałeś z kim. Rzadko bywało tak, że po meczach spotykałem się z całym zespołem, ale grupka osób, z którymi trzymałem się bliżej, zwykle była pod ręką.
- A ja pójdę dalej. To picie jest akceptowane przez ludzi, którzy sportem – w tym przypadku koszykówką – się interesują. Kibice, ale w sumie całe społeczeństwo, akceptuje to, że sportowcy piją alkohol. Jesteśmy po prostu takim narodem.
Pamiętam, jak po meczach chodziłem na dyskotekę czy do pubu i spotykałem tam kibiców. "Wiciu, chodź się napijemy!" – takie zawołania były na porządku dziennym. Prawie każdy chciał się z nami napić wódki lub innego alkoholu. Ludzie, którzy oglądali nas z trybun lub w telewizji, potem chcieli z nami pić. To było wręcz naturalne.
- A sam zawód sportowca, koszykarza, jest niezwykle stresujący. Ludzie bez przerwy wyrażają o tobie opinię – pozytywne, choć częściej negatywne. Chcą wejść w twoją prywatność. Potęgują stres przedmeczowy, narzucają presję. To, co dzieje się na boisku, też podnosi adrenalinę.
A potem przychodzi czas po meczu, kiedy chcesz się rozluźnić. Niezależnie od tego, czy wygrałeś i jesteś szczęśliwy, czy przegrałeś i jesteś zły. Ja wszystkie emocje regulowałem alkoholem. Mój organizm tak się do tego przyzwyczaił, że kiedy tylko przychodził stresujący moment – już nie mówię w koszykówce, tylko w codziennym życiu – to nie potrafiłem rozładować tego napięcia inaczej, jak pijąc. Tylko tak potrafiłem uspokoić nerwy.
- O czymś takim nie słyszałem, ja sam przed meczem nie piłem. Ale zdarzyło mi się grać na kacu i myślę, że paru moim kolegom też. Widać było po nas, że jesteśmy zmęczeni, nieprzygotowani, to na pewno.
- Nie potrafię powiedzieć, ale potrafię wskazać oczywisty mechanizm, który może prowadzić do uzależnień. To się często zaczyna w młodym wieku, kiedy zawodnik wchodzi do drużyny. Starsi koledzy, często z zagranicy, zaczynają mu imponować, on chce zostać jednym z nich. Zaczyna zarabiać większe pieniądze i chce się nimi chwalić. Kupuje lepsze ubrania, chodzi do dobrych lokali, pije w nich drogi alkohol. Spotyka ludzi, którzy go rozpoznają. To jest fajne, to jest miłe – ludzie pragną twojego towarzystwa, chcą robić z tobą zdjęcia, chcą się napić. I młodzi ludzie w te pułapki wpadają. To jest czarna strona sportu, koszykówki.
Spójrzmy na mój przykład. Miałem 24 lata, gdy przyjechałem z małego Stargardu do wielkiej Warszawy. Dostałem stumetrowe mieszkanie na Starym Żoliborzu. Na mojej ulicy mieszkała Elżbieta Zającówna, kawałek dalej Czesław Niemen. Wszędzie dookoła było spektakularnie, imponująco, a ja nie martwiłem się o rachunki za wynajem, za gaz. Kontrakt miałem wysoki, gdzie nie spojrzałem pokusy, codziennie mogłem bawić się w centrum miasta.
Takie rzeczy gubią, nie każdy umie sobie z tym poradzić. Ja sobie nie poradziłem.
- Myślę, że 10-15 lat temu tych, którzy sobie nie radzili w takich sytuacjach, było zdecydowanie więcej niż teraz. Obecnie koszykarze prowadzą się inaczej, mają świadomość tego, jak ważne jest dbanie o ciało, jak istotne są dieta i odpoczynek. Pracują też w sposób przemyślany – na siłownię nie idą tak, jak kiedyś my, by przerzucić tonę ciężarów. Ćwiczą mądrze i te mięśnie, których potrzebują.
Oni też swoją pracę szanują – wiedzą, ile wysiłku kosztuje doprowadzenie się do formy. Ja pod tym względem byłem głupi, bo jak można nazwać to, że w ciągu dnia potrafiłem pracować ciężko przez pięć godzin na treningach, a potem wieczorem piłem? Część mojej pracy obracała się w niwecz. Alkohol sprawiał, że rano byłem zmęczony i miałem złe samopoczucie, przez co nie chciało mi się trenować. Błędne koło.
Ja jestem z rocznika 1978, więc tak, jak moi znajomi, pamiętam komunę i doświadczyłem lub przynajmniej słyszałem opowieści o samogonach, kombinowaniu alkoholu. Wychowałem się w tradycji picia, jak szedłem na dyskotekę, to wiedziałem, że idę po to, żeby się napić, a nie żeby tańczyć.
- Nie chciałbym być radykalny w osądach, ale myślę, że większość graczy z lat 90. regularnie piła alkohol. Pamiętajmy, że właśnie wtedy, gdzieś w 1995 roku, w polskiej koszykówce pojawiły się pierwsze większe pieniądze. Pojawiało się zainteresowanie NBA, rozpoznawalność zawodników, rósł poziom. Koszykarze zaczęli naprawdę dobrze zarabiać i wielu młodych sobie z tym nie poradziło. Po meczu – impreza. Wieczór w przeddzień wolnego przedpołudnia – impreza. Patrzyliśmy na tygodniowy harmonogram treningów i meczów, i dopasowywaliśmy do niego picie. Jak tylko była okazja, by mocniej popić, to z niej korzystaliśmy. Niezależnie od tego czy to był piątek, sobota, wtorek czy środa.
- Myślę, że – niestety – niektóre mechanizmy się nie zmieniły. Ta świadomość dbania o siebie, jest większa, ale pokusy pozostały. I każdy musi odpowiedzieć sobie na pytanie o to, do czego dąży i jak chce spędzać swój wolny czas.
- Myślę, że pod tym względem jest u nas bardzo duże pole do popisu i wiele można zmienić na lepsze. Są jednostki, które od młodego wieku podchodzą do kariery superprofesjonalnie, ale nie każdy młody zawodnik ma w sobie tyle siły i determinacji, by wszystko, co robi, podporządkować sportowi.
Jestem absolutnym zwolennikiem tego, żeby w każdym zawodowym klubie był psycholog. Osoba, która pracuje z zawodnikami na co dzień, która tłumaczy mechanizmy, która wspiera, ukierunkowuje, pomaga wyzwalać motywację. Ale gdyby spojrzeć na naszą ekstraklasę, to może na palcach jednej ręki wskazałbym kluby, które mają psychologa pracującego na stałe. Podkreślam – na stałe, bo nie chodzi o to, by szukać kogoś w momencie, gdy potrzebna jest konsultacja. Chodzi o stałą, regularną obserwację, wyłapywanie zagrożeń, bieżącą pomoc. Klub, podpisując kontrakt z zawodnikiem, podejmuje się zapewnienia mu określonych warunków do wykonywania pracy. I jednym z nich powinna być pomoc psychologa.
- Idąc do Marka Sekielskiego, nie miałem świadomości tego, jakie zainteresowanie wzbudzi moja historia. Dziś widzę, że w kilkadziesiąt godzin rozmowę obejrzało już kilkanaście tysięcy osób. To robi na mnie duże wrażenie.
Podobnie jak wiadomości, które dostaję. Piszą do mnie ludzie z koszykarskiego środowiska – koledzy z zespołu, znajomi, których poznałem w kolejnych klubach, ludzie z mojego Stargardu. Opowiadają mi swoje historie, słyszę, że zmagają się z podobnymi problemami. Dostaję podziękowania, takie uczciwe, za to, że opowiedziałem o tym, czego się wstydzę, z czym walczę. Jeśli jedna, dwie, może pięć, a może 10 z tych osób, które obejrzały to moje wyznanie, moje katharsis, wyhamuje, jeśli moje fizyczne i psychiczne cierpienia sprawią, że któraś z tych osób przestanie pić, to dla mnie będzie to szalenie ważne.