Poniedziałkowy wieczór, w Szczecinie grają Wilki Morskie z Treflem. Obie drużyny nie mają jeszcze wygranej w tym sezonie Tauron Basket Ligi, zwycięstwo pozwoli którejś z nich odbić się od dna. Na początku czwartej kwarty Wilki mają nawet 12 punktów przewagi, ale Trefl walczy. 113 sekund przed końcem sopocianie prowadzą nawet 75:73, na linii rzutów wolnych staje ich skrzydłowy Marcin Stefański. Obie próby trafiają tylko w przednią część obręczy...
Wilki szybko zdobywają pięć punktów, wychodzą na prowadzenie i choć Trefl walczy do końca - wygrywają. Stefańskiego trudno uznać za głównego winowajcę porażki, choć niewątpliwie pudła z wolnych zaliczył w bardzo ważnym momencie. W sumie, w 22 minuty, "Stefan" zdobył sześć punktów, miał siedem zbiórek. Wykorzystał dwa z czterech rzutów z gry, ale tylko dwa z sześciu z wolnych.
I to jest historia, która powtarza się od lat. 31-letni skrzydłowy gra w ekstraklasie od 2006 roku, w tym okresie wykorzystał tylko 261 z 621 rzutów. Spudłował aż 360. Jego skuteczność to 42 proc. Jak sprawdzili, na potrzeby tego artykułu, blogerzy z Pulsu Basketu , gorzej, spośród koszykarzy, którzy trafili minimum 100 prób, rzucał w polskiej ekstraklasie tylko Amerykanin Jeffrey Stern - 38 proc. skuteczności, 120/312.
Marcin Stefański nigdy nie był gwiazdą, choć na taką się zapowiadał. Z piłkarskich treningów w Piaście Gliwice w wieku 10 lat przeniósł się do koszykarskiego Carbo, na przełomie wieków był już jednym z liderów drugoligowej, młodzieżowej drużyny Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Warce. Mierzący 200 cm wzrostu skrzydłowy z jednej strony był uznawany za specjalistę od obrony, który zwykle pilnuje najlepszego gracza rywali, z drugiej - zdobywał wiele punktów. W ostatnim sezonie w Warce - średnio 26,9.
W 2001 roku, w wieku 18 lat, zadebiutował w reprezentacji Polski. Rok później odrzucił oferty polskich klubów, m.in. Anwilu Włocławek, i podpisał umowę z JDA Dijon. Jego gra we Francji była zagrożona, PZKosz długo spierał się z klubem Stefańskiego o kwotę odstępnego. Ostatecznie Polak grał w Dijon przez dwa lata, zdobywał po około siedmiu punktów i pięciu zbiórek w meczu. Występował w europejskich pucharach, ale przygodę we Francji kończył w drugoligowym Nanterre.
W 2006 roku Stefański wrócił do Polski, do Śląska Wrocław, ale pod koniec pierwszego sezonu został zdyskwalifikowany na dwa lata za stosowanie metandienonu - środek podobnego do metanabolu, który powoduje wzrost siły mięśniowej. Przeważnie stosują go ciężarowcy. Stefański zapewniał o niewinności, ale PZKosz nie znalazł okoliczności łagodzących i nałożył na koszykarza maksymalną, dwuletnią karę. Zawieszono ją po roku, Stefański wrócił do gry. Solidnej, ale nic poza tym.
Zaczął też pudłować rzuty wolne. W ostatnim sezonie we Francji trafiał jeszcze 62 proc. z nich. To skuteczność słaba, ale nie tragiczna, do której zszedł w Polsce. Z sezonu na sezon ona malała - 59, 50, 44, 38, 35... W minionych rozgrywkach było już właśnie tragicznie - Stefański trafił tylko 12 z 48 rzutów z linii, czyli marne 25 proc. Wielki Shaquille O'Neal, przez całą karierę krytykowany za słabą skuteczność tych rzutów, w swoim najgorszym sezonie trafiał 42 proc.
- Moje rzuty wolne... Ciężko mi wytłumaczyć spadek tej skuteczności, naprawdę - mówi Stefański. - Jako nastolatek, w drugoligowym SMS Warka, potrafiłem rzucać po 30 punktów na mecz, trafiać po pięć trójek, nie mówiąc o wolnych. Potem... Przeskok z juniora do seniora, zmiana ligi i kraju, zmiana roli w zespole, mniej oddawanych rzutów. Z czasem stałem się specjalistą od obrony - szuka wyjaśnienia zawodnik.
Rzut wolny wygląda na najłatwiejszy element w koszykówce. Zawodnik staje na wprost kosza, do obręczy ma cztery metry. Może wyrównać oddech, wygodnie się ustawić, zakozłować, rzucić. Nikt mu nie przeszkadza, jest czas na skupienie. Ale... - Dużo zależy też od głowy. Oczywiście nie jest tak, że staję na linii rzutów wolnych i boję się, że nie trafię. Tak nie jest, ale o tych rzutach myślę, zastanawiam się, jak teraz wyjdzie. A tu potrzeba automatyzmu, powtarzalności - mówi Stefański.
Na dodatek koszykarz Trefla ma poważne ograniczenie - nie do końca sprawną prawą rękę. Trenerzy koszykarscy często krzyczą do zawodników "Prostuj!", co oznacza zachętę do rzutu. Dlaczego? Bo dobry technicznie rzut kończy się wyprostowaną, pozostawioną w górze ręką, która ma zapewnić piłce lepszy lot, sprawić, że rzut nie jest "urwany". Tymczasem Stefański wyprostować prawej ręki nie może.
- Miałem z nią wiele problemów. Od małolata, od wieku sześciu lat, gdy złamałem ją po raz pierwszy - opowiada. - Ze stawem łokciowym działo się wszystko - złamania, zwichnięcia, skręcenia. Kiedyś jakiś lekarz zaśmiał się i powiedział, że w ogóle nie będę tą ręką ruszał. A ja ruszam, gram w kosza i to wiele lat.
- Moje kłopoty z ręką miały znaczenie dla rzutu - we Francji kiedyś rywal upadł mi na prawą rękę, która wygięła się nienaturalnie w drugą stronę. I właśnie to, w połączeniu z poprzednimi urazami, sprawiło, że nie mogę jej całkowicie wyprostować. Zwróćcie uwagę, że właśnie po powrocie z Francji moja skuteczność rzutów spadła - dodaje Stefański.
- Ale słuchaj, ja nie szukam wymówek. Nie chcę się w ten sposób usprawiedliwiać, w rzucaniu ważne są także inne rzeczy. Np. boiskowa pewność siebie - jak grasz dużo, sporo rzucasz, to we wszystkim czujesz się pewniej. A ja gram coraz mniej, najczęściej w roli podkoszowego walczaka - mówi koszykarz. I zaznacza: - Pracuję nad rzutem. Ten sezon będzie przełomowy. Znowu... - śmieje się Stefański.
W Sopocie, gdy Stefański trafia do kosza z rzutu wolnego, na trybunach odbywa się małe świętowanie. Reakcja publiczności czasem jest głośniejsza niż po efektownym wsadzie. Do problemu koszykarza podchodzi się raczej z milczącym zrozumieniem niż ze złością. Fatalna skuteczność rzutów wolnych Stefańskiego to bardziej temat tabu lub sympatycznych żartów niż drwin i krytyki.
Może dlatego, że Stefański jest w Sopocie bardzo ceniony i lubiany? Koszykarz gra w Sopocie od 2009 roku, tu się osiedlił. Z Trójmiasta pochodzi jego żona, była reprezentantka Polski w siatkówce Emilia Reimus. Fani szanują go za walkę, ambicję, dodawanie drużynie energii rzucaniem się na piłkę. W 2010 roku grał w play-off z posiniaczonym, zakrwawionym okiem, potem dzielnie rywalizował z Qyntelem Woodsem, którego wyprowadzał z równowagi w starciach z Asseco Prokomem Gdynia.
Od roku Stefański jest też sopockim radnym, do kandydowania namówił go sam prezydent miasta Jacek Karnowski, który zresztą jest wielkim kibicem "Stefana". Niejednokrotnie zdarzało się, że w rozmowach o koszykarskim Treflu mówił o nim "mój syn" lub "synek".
Rok temu Stefański zaproponował sopockim fanom nietypowy zakład. - Przed ostatnim meczem sezonu, takim, który o niczym już nie decydował, zaproponowałem grupie kibiców, że jeśli spudłuję choćby jeden rzut wolny, wykąpię się wiosną w morzu. Gdybym jednak trafił wszystkie rzuty, kąpaliby się kibice. Ale akurat nikt mnie nie sfaulował, nie było okazji na rzuty. A potem przyszedł play-off, zabawa się skończyła. Nie kontynuowałem zakładu, można powiedzieć, że zakończył się bezbramkowym remisem - śmieje się koszykarz.
Ale żarty na bok. Stefański, notorycznie pudłując rzuty wolne, pozbawił swoje kluby 360 punktów. Owszem, nikt nie trafia 100 proc. rzutów wolnych, ale gdyby koszykarz wykorzystał tyle, ile wynosi średnia dla całej ligi od 2003 roku, w którym pojawiły się oficjalne, szczegółowe statystyki (80672/114181, czyli 70 proc.), jego drużyny zdobyłyby 173 punkty więcej. Stefański rozegrał w ekstraklasie 287 meczów, w 45 spudłował wszystkie próby.
I dobrze wie, że musi nad wolnymi pracować. - W te wakacje - wyjątkowo długo. Razem z Krzyśkiem Roszykiem trenowaliśmy od połowy maja. Najpierw dwa, potem trzy, cztery razy w tygodniu, a przed sezonem nawet codziennie - opowiada Stefański.
- Jak trenowaliśmy? Na początku rzucaliśmy o ścianę, potem o tablicę. Następnie do kosza - spod obręczy, z metra, z dwóch. W końcu cofaliśmy się na linię rzutów wolnych. Nie liczyłem tych rzutów, ale myślę, że na ostatnich zajęciach oddawałem już po 300-350 celnych. Ilu rzutów na to potrzebowałem? Myślę, że około 500.
Najsłynniejszymi graczami, którzy mieli problemy na linii rzutów wolnych, byli Shaquille O'Neal i Wilt Chamberlain - wielcy, dosłownie i w przenośni, środkowi, którzy w meczach rzadko rzucali inaczej niż półhakami, jedną ręką spod obręczy lub kończyli akcje wsadami. Z wolnych w karierze mieli odpowiednio 52 i 51 proc. W najgorszych sezonach - po 42 proc. Tyle, ile Stefański ma średnio w karierze.
Co, zdaniem Roszyka, jest największym problemem Stefańskiego? - Wszystko się ze sobą wiąże - ograniczony zakres ruchów ręki psuje mechanikę. To, że każdy rzut może być inny, negatywnie wpływa na pewność siebie. Gdy jej nie masz, zaczynasz się nad tym zastanawiać, za dużo myślisz, zamiast rzucać automatycznie. Ten rzut Marcina z czasem się posypał - mówi trener z Trefla.
- W wakacje chcieliśmy zmienić wszystko - ustawienie nóg, mechanikę rąk, chwyt piłki, bo Marcinowi zsuwała się ona na dłoń. Próbowaliśmy wielu ćwiczeń, pracowaliśmy nad powtarzalnością. W lecie wyglądało na to, że wszystko idzie w dobrą stronę, ale sezon, to co innego - mniej czasu na indywidualne zajęcia, więcej cięższych treningów, mecze... - wylicza Roszyk.
W Szczecinie widać było jednak, że rzuty Stefańskiego są nieregularne. Koszykarz się skupia, ale płasko rzucana piłka za każdym razem trafia w inne miejsce. Nie ma koniecznej rotacji, obręcz raczej ją odbija niż, jak to się czasem zdarza, "wciąga" do środka.
Stefański zapewnia: - Efekty tych treningów są, powtarzalność jest, choć kibice mogą powiedzieć, że na razie tego nie widać. Wiem, sezon zacząłem słabo. Ale będzie lepiej. Na treningach naprawdę czuję się pewnie.
- Teraz muszę to przełożyć na mecz - tylko albo aż... - kończy.