TBL Defensywnie: Wielka Trójca Anwilu, czyli Corsley Świetny, ale Obrażalski

Kto nie chciałby mieć w swoim zespole trzech wielkich graczy? I to niekoniecznie wielkich tylko i wyłącznie posturą, ale przede wszystkim koszykarskimi umiejętnościami. Taki model panuje we Włocławku. No, prawie taki, bo Anwil ma Wielkiego Centera, Wielkiego Gracza i Wielkiego Obrażalskiego.

Miami Heat, zespół znienawidzony przez wielu i kochany przez równie ogromną liczbę fanów, ma swoją wielką trójkę. Wielkiego LeBrona Jamesa, wysokiego Chrisa Bosha i nie tak wysokiego i nie tak wielkiego, ale za to potężnego Dwyane'a Wade'a.

Jaki trener, jaki fan nie chciałby, aby trzech tak utalentowanych koszykarzy grało w jego zespole? Trzeba chyba być wariatem, żeby kibicować danej drużynie i gardzić ruchami transferowymi tego rodzaju.

Wielką trójkę, bo bluźnierstwem byłoby użycie w tutaj terminu - trójcę - ma także Anwil Włocławek. W tym przypadku nawiązanie do Pisma Świętego mogłoby mieć jednak swoje uzasadnienie. Wielka Trójka Anwilu to jeden i ten sam zawodnik. Corsley Edwards to Wielki Center, Wielki Gracz o Wielkich Umiejętnościach i niestety Wielki Obrażalski.

Włocławski Edwards ma cały szereg zalet, jest dominatorem, jest facetem, który weźmie piłkę w ręce i porozpoycha się tak, aby z łatwością zdobyć punkty i nawet nieźle broni. W meczu przeciwko Śląskowi zdemolował i przeszkolił Piotra Niedźwiedzkiego, nad którym wykonał potężny wsad, a opadając na parkiet tak niefortunnie wpadł na Niedźwiedzkiego, że uszkodził nos zawodnikowi Śląska. Ten zalany krwią musiał opuścić parkiet i nie powrócił już do gry.

- Wiemy wszyscy, że Corsley w walce jeden na jednego jest nie do powstrzymania - mówił podczas meczu Anwilu z Zastalem, rozgrywający włocławian, Krzysztof Szubarga. Edwards w szeregu (16,8 punktu i 2 miejsce na liście strzelców) i natłoku (6,4 zbiórki i dziewiąta pozycja wśród najlepiej zbierających) zalet ma jednak jedną, ogromną wadę. Jest obrażalski, foszasty i pokazuje to nazbyt często.

Jak nieco przerośnięta i umięśniona primadonna Edwards biegał po parkiecie w meczu z Siarką Jezioro Tarnobrzeg. Anwil miał w tym spotkaniu ogromne problemy, był wolniejszy o tempo od graczy z tarnobrzega, nie radził sobie z szybkimi, często chaotycznymi, ale skutecznymi atakami Siarki i jakby nie był w stanie odnaleźć swojego rytmu gry. Co robił Edwards? Z obrażoną miną biegał po parkiecie. W Zgorzelcu, gdzie Edwardsa twardo i bezpardonowo krył Dallas Lauderdale, a co chwilę doskakiwał do pomocy inny obrońca, środkowy Anwilu był sfrustrowany swoją bezradnością i twardą grą Turowa i chwilami wyglądał jakby nie zależało mu już na grze, bo nie może grać po swojemu. Nie szukał rozwiązań, nie starał się pomóc zespołowi w inny sposób, tylko rzucił na parkiet biały ręcznik. Edwards próbował jeszcze na początku trzeciej kwarty wrócić do gry, ale prowokacje rywali powodowały tylko podniesienie poziomu frustracji u czołowego gracza ligi.

Podczas jednego z meczów pokłócił się nawet na ławce rezerwowych z trenerem Emirem Mutapcićem. Pomiędzy oboma panami wytworzyła się tak zawzięta dyskusja, że wspominali o niej nawet komentatorzy telewizyjni. Edwards przesiedział kilka minut na ławce, a konflikt nie okazał się wcale tak poważny, bo gracz powrócił do meczu.

Co gorsze, momentami Edwards sprawia nawet wrażenie kogoś, komu bardziej zależy na statystykach, osiągnięciach indywidualnych, niż na zespole, którego dobro i zadowalające wyniki są oczkiem w głowie kibiców we Włocławku.

Fochy Edwardsa były za to niewidoczne podczas Meczu Gwiazd TBL, który odbył się w Katowicach. Uśmiechnięty środkowy biegał po parkiecie, świetnie się bawił, po wsadach pokazywał nawet swój przeolbrzymi biceps, starając się chyba naśladować Marit Bjoergen. Wywoływał tym sporo radości na trybunach i pośród kolegów z obu zespołów. Był najlepszym strzelcem drużyny Północy i całkiem uzasadnienie dostał nagrodę MVP spotkania.

Na tle ligi, innych zawodników i patrząc przez pryzmat poszukiwania bohaterów tego sezonu, Edwards spełnia sportowe oczekiwania aż nadto. Charakterologicznie jest kimś pokroju Patricka Okafora, Teda Scotta czy nawet największego obrażalskiego ligi, Ivana Koljevića. Sportowo jest jednak setki kilometrów przed nimi, jest graczem niezwykłym w grze i dominującym, a to chyba najważniejsze, bo właśnie takich zawodników ciągle w tej lidze potrzeba.

A być może Edwards musi być po prostu wykorzystywany częściej i lepiej przez swoich partnerów? Przecież sam Emir Mutapcić powtarzał niedawno, że jego zespół ma problemy z atakiem.

Prawda jest też taka, że tak dobrego środkowego jak Edwards chciałby mieć w swoim zespole każdy trener i tylko jego problemem byłoby to, w jaki sposób okiełznać kaprysy gracza.

Jaki był Katowicki mecz gwiazd?

(...) Dla mnie największym problemem był poziom sportowy samego spotkania. Nie wymagam od graczy twardej, agresywnej defensywy. Nie wymagam też zawiłości taktycznych, bo nie można tego oczekiwać po luźnym meczu, który ma charakter zabawy. Chciałbym w nim jednak nieco więcej, ale tylko troszeczkę, więcej koszykówki naprawdę i to tylko po to, aby można było zobaczyć kto przy pozorowanej obronie, a nie słupach soli, potrafi zrobić ładny piwot na koźle, ściąć pod kosz, podać za plecami w trakcie gry, a nie zwykłej bieganiny. Powtórzę się, nie wymagam cudów, tylko nieco więcej koszykówki w koszykówce.

Przeczytaj cały wpis na blogu Szczepana Radzkiego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.