Mówiąc poważnie: jestem wstrząśnięty, bo to, co zrobili sopocianie - a raczej to, czego nie zrobili - jest niebywałe. Przeczytajcie powoli to zdanie: na 80 możliwych minut w meczach we Włocławku i w Słupsku Trefl nie przegrywał przez 79 i 57 sekund, momentami prowadził różnicą kilkunastu punktów, a oba mecze przegrał!
Zgadzam się, że w Słupsku sędziowie błędy popełniali, rozumiem rozgoryczenie sopocian, a słuchając elokwentnego dyrektora sportowego Trefla (zapraszam do lektury na Sport.pl), skłaniam się przez moment ku twierdzeniu, że z drużyną Karlisa Muiznieksa - poza tym, że przegrywa - rzeczywiście wszystko jest w porządku.
Ale czy jest? Już przed tygodniem pisałem, że nie ma Trefl instynktu zabójcy, frajerstwem nazwał ostatnie występy swojej drużyny Koszarek, który - to też problem Trefla - na razie nie ma zmiennika i tyra po 38 minut w meczu. A trener Muiznieks... Cóż, ma z Treflem bilans 1-6 w meczach kończonych różnicą jednego punktu, w Słupsku taką różnicą przegrał już trzykrotnie i nawet, jeśli to tylko statystyka, to za bohatera ostatniej akcji uznać go trudno.
Trefl przegrał tak niesamowicie, że przyćmił nawet Krzysztofa Roszyka, niewątpliwego bohatera weekendu, który pozostał w cieniu pokonanych. Ale brawa dla Czarnych za walkę, ukłony przed Roszykiem za decydującą akcję! Skromny, nieco zapomniany koszykarz dał o sobie znać nie tylko zwycięskim rzutem, ale i dobrym pilnowaniem Koszarka. "Koszar" i "Roszar" dwaj koledzy, którzy osiem lat temu wspólnie trenowali i wspierali się w pierwszym sezonie w ekstraklasie w Polonii, teraz stoczyli ciężki bój.
Roszyk ganiał za Koszarkiem tak, jak nas goni sezon. Wtorek, środa, sobota, niedziela i od nowa - w tygodniu jest więcej gry niż odpoczywania. I bardzo dobrze! Na dodatek jest wiele zaciętych meczów - aż pięć z 29 spotkań kończyło się różnicą jednego punktu, podczas gdy rok temu po pięciu kolejkach mieliśmy tylko jeden taki mecz. Liga z pewnością zrobiła się ciekawsza, ale jeśli spytacie mnie - a pytacie na Twitterze - o to, czy jednocześnie lepsza, to odpowiadam, że... ciekawsza.
ŁKS, któremu poświęciłem inauguracyjny felieton po pokonaniu Anwilu przed siedmioma tysiącami kibiców, zgodnie z przewidywaniami stracił impet. Po porażkach z Treflem i Polpharmą przyszła przegrana u siebie z Kotwicą, ale jak tu wygrywać, jak przeciwnik trafia 16 z 28 oddanych rzutów za trzy? ŁKS będzie jednak walczył - o zwycięstwa, o kibiców i o rekord. W sobotę o 19.30 łodzianie grają ze Śląskiem i chcą pobić rekord frekwencji w Polsce w sportach halowych, który 10 015 osób ustanowiło rok temu w Ergo Arenie na meczu Trefla z Prokomem. Ja wyjazd planuję i was też gorąco namawiam. Nawet jeśli dzisiaj mecz ŁKS - Śląsk zapowiada się jako spotkanie na ligowym dnie.
Właśnie, Śląsk. Bilans 0-4 oraz mecze z Zastalem i Siarką przegrane jednym treflem świadczą o tym zespole bardzo źle. Śląsk ma dziury w składzie, nie umie postawić kropki nad i, w legendarnej Hali Stulecia dał się rozbić AZS, którego bilans (3-2) jest znacznie lepszy niż gra. Ale Śląsk ma też w składzie Roberta Skibniewskiego, który pamięta początkowe 0-4 z zeszłego sezonu w Polpharmie. - Przełamaliśmy się, mieliśmy piękną serię, zdobyliśmy Puchar Polski - przypomina odmianę w Starogardzie Skibniewski. Czy jest przekonujący? No, powiedzmy, że mówi ciekawie. Można się o tym przekonać na Sport.pl.
Ciekawa, choć inaczej, jest też przyczyna kontuzji Przemysława Karnowskiego. 18-letni środkowy Siarki Tarnobrzeg, najważniejszy obecnie polski kandydat do NBA, skręcił nogę, hasając po boisku już po zakończeniu treningu. I nie wiadomo, czy się cieszyć, czy płakać - Karnowski chce, a to połowa sukcesu, ale myślenie w sporcie też jest szalenie istotne.
PS Przepraszam, ale jeszcze o Treflu. A dokładnie o dziwnej klątwie, która dopadła Pawła Kikowskiego. W maju, jako rzucający Trefla, Kikowski spudłował łatwiutki rzut spod kosza w ostatniej sekundzie, który mógł dać sopocianom wygraną w piątym meczu półfinału play-off w Zgorzelcu z PGE Turowem. Trefl przegrał (oczywiście jednym punktem), do finału nie awansował, a niedoszły bohater ostatniej akcji ma od tego czasu - także po transferze do Czarnych - fatalną skuteczność rzutów. 6/34 z gry, czyli fatalne 18 proc...
- Nie można chyba mieć bardziej komfortowej sytuacji niż pięć punktów przewagi na 32 sekundy przed końcem meczu - Marcin Stefański, skrzydłowy Trefla
Tyle punktów zdobył Corsley Edwards z Anwilu. Miał 10/14 z gry oraz 10 zbiórek, a jego zespół pokonał Polpharmę.
Zastal wygrał w Koszalinie, choć jego lider Walter Hodge rozkręcił się dopiero w drugiej połowie. Zanim jednak do głosu doszli Portorykańczyk i Gani Lawal, świetnie grali Piotr Stelmach i Jakub Dłoniak, którzy w drugiej kwarcie zdobyli po siedem punktów i wyprowadzili Zastal na prowadzenie. AZS znów zawiódł, a jego trener Tomasz Herkt przegrał ze swoim uczniem Tomaszem Jankowskim, którego w poprzednim sezonie miał w Zastalu za asystenta.
We wtorek 6. kolejka, w której najciekawiej zapowiada się mecz we Wrocławiu, gdzie Śląsk podejmie Politechnikę. TV PLK pokaże spotkanie ligowych nizin, w którym poznańskie PBG podejmie ŁKS (transmisja od 18 na Plk.pl). Pozostałe pary to Turów - AZS, Kotwica - Anwil i Trefl - Polpharma. Dobra wiadomość dla Trefla - jedyne jednopunktowe zwycięstwo za Muiznieksa sopocianie odnieśli właśnie nad Polpharmą - 79:78 27 marca 2010 .
AZS Koszalin - Zastal Zielona Góra 83:91. Bohater meczu: Gani Lawal (Zastal).
ŁKS Łódź - Kotwica Kołobrzeg 87:94. Bohater meczu: Łukasz Wichniarz (Kotwica).
Energa Czarni Słupsk - Trefl Sopot 73:72. Bohater meczu: Krzysztof Roszyk (Czarni).
Siarka Jezioro Tarnobrzeg - Śląsk Wrocław 77:76 . Bohater meczu: LaMarshall Corbett (Siarka).
PBG Basket Poznań - AZS Politechnika Warszawska 80:68. Bohater meczu: Tomasz Smorawiński (PBG).
Anwil Włocławek - Polpharma Starogard Gd. 83:67. Bohater meczu: Corsley Edwards (Anwil).
Pauzował PGE Turów Zgorzelec.
Asseco Prokom Gdynia dołączy w drugiej fazie rozgrywek