NBA. Zagrożony sezon 2011/12. Zamknięta liga milionerów

Właściciele klubów chcą drastycznego zmniejszenia zarobków koszykarzy, ci nie chcą o tym słyszeć. Czy konflikt miliarderów z milionerami sprawi, że po znakomitym ostatnim sezonie kolejny się nie odbędzie?

Najmocniejsze poglądy na Facebook.com/Sportpl ?

Zbiorowy układ pracy wygasł w firmie NBA z końcem czerwca. Umowa pracodawców (kluby) z pracownikami (zawodnicy) reguluje w amerykańskich ligach zawodowych setki spraw z najważniejszymi - wysokością budżetów, kontraktami i transferami - na czele. Bez tych przepisów funkcjonować się nie da, więc 1 lipca ogłoszono zamknięcie ligi, czyli tzw. lokaut.

Nba.com zmieniła się w drugorzędny serwis internetowy - zamiast zdjęć i filmów z koszykarzami pojawiły się linki do artykułów historycznych. NBA TV wyciąga z archiwów konkursy wsadów, ale tylko do 1994 roku, bo później zaczęli grać zawodnicy, którzy występują do dziś. Kontakty koszykarzy z klubami, także za pośrednictwem agentów czy rodzin, są zabronione. Nawet za przekazanie dalej twitterowego komunikatu można zapłacić milion dolarów kary.

Obowiązujące kontrakty wzięto w nawias - koszykarze mogą podpisać umowy z klubami spoza NBA, ale jeśli lokaut się zakończy, z dnia na dzień muszą stawić się u poprzedniego pracodawcy. A jeśli nie ubezpieczą się na wypadek kontuzji, klub NBA ma prawo rozwiązać umowę, jeśli do uszczerbku na zdrowiu dojdzie. Stąd zastrzeżenia np. Marcina Gortata - PZKosz musi ubezpieczyć go za mniej więcej milion złotych na czas gry w reprezentacji Polski, bo koszykarz ma do stracenia blisko 22 mln dol. z obowiązującego jeszcze trzy lata kontraktu.

Koszykarze mają zakaz korzystania z klubowych ośrodków, stracili prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej, a jeśli sezon się nie odbędzie, stracą też pieniądze, które mogli w nim zarobić - najwięcej Kobe Bryant - 25,2 mln dol., Dirk Nowitzki - 19,1 mln, LeBron James - 16 mln, a Gortat - 7,2 mln.

NBA A i NBA B

Przychody NBA sięgają niemal 4 mld dol., a popularność rozgrywek w ostatnich latach rośnie - odbudowały się potęgi Los Angeles Lakers i Boston Celtics, w Miami Heat powstał gwiazdozbiór, który jednak przegrał pasjonujący finał z Dallas Mavericks. Na pierwszy rzut oka liga prosperuje więc znakomicie.

Ale NBA to nie tylko gwiazdy grające o mistrzostwo w Los Angeles, Chicago, Miami, Dallas czy Nowym Jorku. To także często śmiechu warte klubiki z Minneapolis, Sacramento, Milwaukee, Nowego Orleanu czy Toronto. Takie, które nie przyciągają gwiazd, nie wypełniają hal, nie mają bajecznych kontraktów z telewizjami. Lakers podpisali w lutym 20-letnią umowę z kablówką Time Warner na 3 mld dol., więc już w pierwszym sezonie dostaną z niej 150 mln. 10-letni kontrakt ligowego średniaka Portland Trail Blazers z lokalną Comcast Sports opiewa na ledwie 120 mln.

Według danych NBA w sezonie 2009/10 na minusie były aż 22 z 30 klubów - ich łączne straty sięgnęły 340 mln dol. Związek zawodowy koszykarzy twierdzi, że straty są znacznie niższe, ale nie ma wątpliwości, że większość klubów traci pieniądze. Właściciele, którzy dokładają do interesu najwięcej, twardo stoją na stanowisku, że w nowej umowie ich pozycja względem zawodników musi być mocniejsza. Koszykarze ugiąć się nie chcą.

Obciąć kontrakty o 800 mln dol.

Kością niezgody jest podział ligowych dochodów i zasady opłacania graczy. W NBA obowiązuje tzw. miękka czapka płac, co oznacza, że liga z roku na rok wyznacza równy dla wszystkich zespołów pułap pensji dla koszykarzy. Przymiotnik "miękka" oznacza, że przekraczać go można, ale tylko w ściśle określonych warunkach - jeśli klub ich nie spełnia, za każdego dolara wydanego ponad pułap płaci kolejnego do kasy ligi w ramach tzw. podatku od luksusu. NBA rozdaje potem te pieniądze klubom, które mieszczą się w pułapie.

W ostatnich latach sumę pensji dla koszykarzy wyznaczało 57 proc. dochodów NBA, 43 proc. było dzielone między kluby. Wobec kryzysu i rosnących kosztów utrzymania hal czy podróży właściciele chcą zmian, ponoć nawet odwrócenia proporcji. Stojący po ich stronie szef ligi David Stern już kilka miesięcy temu mówił, że pensje zawodników sięgające w skali sezonu 2,1 mld dol. należałoby zmniejszyć o blisko 800 mln dol.

Koszykarze chcą utrzymać status quo, choć w ostatnich dniach czerwca zaproponowali obniżenie swojej puli do 54 proc. Właściciele to odrzucili i idą krok dalej - chcą twardej czapki płac, której przekraczać nie można byłoby pod żadnym pozorem. Chcesz mieć w klubie i LeBrona Jamesa, i Dwyane'a Wade'a, i Chrisa Bosha? Nie ma sprawy, ale jeśli przekroczysz pułap płac, musisz zwolnić innych zawodników i uzupełnić zespół najtańszymi. Wyjątków nie ma.

Kto kogo przetrzyma?

Dla klubów ponoszących straty korzyść byłaby podwójna - raz, że odpadłaby pokusa tworzenia zespołu ponad stan kasy, a dwa, że bogatsi nie mogliby wzmacniać się wieloma gwiazdami. Lakers są w ostatnich latach najlepsi, bo stać ich na podatek od luksusu nie tylko za Kobe'a Bryanta i Pau Gasola, ale także Lamara Odoma czy Rona Artesta. Nieprzekraczalny pułap z jednej strony zmniejszyłby pewnie sportowe nierówności, ale z drugiej - mógłby zarżnąć kurę znoszącą złote jajka. Popularność w ostatnich sezonach NBA zawdzięcza właśnie walczącym o tytuł gwiazdozbiorom Lakers, Celtics czy Heat. Kluby dzięki temu zarabiają i będą przeciwne zmianom.

Zawodnikom miękki pułap pozwala na utrzymywanie wysokich kontraktów, więc tu o kompromis także może być bardzo trudno. Właściciele klubów mogą powoływać się na przykład hokejowej NHL, która nie grała w sezonie 2004/05, ale dzięki wynegocjowanej w końcu nowej umowie w lidze udało się ograniczyć koszty. Większość koszykarzy nie wie, co to oszczędzanie, milionowe zarobki zapewniają im życie w luksusie, więc wstrzymanie pensji na sezon może zmiękczyć ich stanowisko.

Obie strony spotykają się co kilka tygodni, w tej chwili trudno mówić o zbliżeniu stanowisk. Jeśli umowy nie będzie do 1 października, sezon nie zostanie rozegrany w całości. Ostatni dzwonek na przynajmniej szczątkowe rozgrywki to styczeń.

NBA nie jest jedyną ligą, w której trwa lokaut, ale sytuacja futbolowej NFL jest dużo lepsza - jej kryzys polega na tym, że zyski klubów zmalały, ale wszystkie wciąż są na plusie. - Jeśli lokaut w NFL jest skręconą kostką, to zamknięcie NBA jest zerwaniem więzadeł i ścięgna Achillesa - ocenia Tom Penn, ekspert ESPN od finansów NBA.

Exodus do Europy?

Czołowi koszykarze NBA zaczynają rozważać grę poza USA - nie wykluczają tego Kobe Bryant czy Dwyane Wade, ale jedynym, który podpisał umowę, jest Deron Williams z New Jersey Nets, jeden z trzech najlepszych rozgrywających ligi. Za sezon gry w Besiktasie Stambuł, gdzie ostatnio grali m.in. Allen Iverson i Michał Ignerski, ma dostać ok. 3 mln dol. na rękę, luksusowy dom, samochód z szoferem, ochroniarza i asystenta przez całą dobę. Za Williamsa ma ponoć płacić sponsor, ale nie wiadomo, czy ktokolwiek zdecyduje się na ubezpieczenie jego umowy w NBA, która jest warta 34 mln dol. za dwa lata - koszt wyniósłby 6,8 mln.

Kyrie Irving z numerem 1 w drafcie. Zobacz jego wielkich "poprzedników" ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA