NBA. Bulls zatrzymali Jamesa i Wade'a

Od wysokiego zwycięstwa Chicago Bulls nad Miami Heat rozpoczął się finał Konferencji Wschodniej. W niedzielę Bulls zwyciężyli aż 103:82. Derrick Rose rzucił 28 punktów, Dwyane Wade i LeBron James w sumie mieli tylko o pięć więcej.

Trener Tom Thibodeau wie jak grać z Miami Heat, wie jak zatrzymać LeBrona Jamesa. W sezonie zasadniczym jego Bulls wygrali trzy mecze z drużyną z Florydy. Rok temu Thibodeau, który był asystentem Doca Riversa w Boston Celtics i odpowiadał za defensywę, wymyślił system, który pozwala ograniczyć największe gwiazdy drużyny rywali.

W niedzielę jego koszykarze nakreślony schemat niezwykle precyzyjnie wykonali. Luol Deng oraz pomagający na zasłonach podkoszowi trzymali Jamesa z daleka od pola trzech sekund i pozwolili mu na zaledwie 15 punktów (5/15 z gry). Wade, który też miał ogromne problemy z dostaniem się pod kosz i wymuszaniem kolejnych fauli rywali, rzucił tylko 18 punktów.

Z wielkiej trójki najlepiej zagrał Chris Bosh, który zdobył 30 punktów i miał dziewięć zbiórek. Bosh był skuteczny bliżej kosza, ale potrafił też zaskoczyć swojego obrońcę rzutem z półdystansu. To jego zdecydowanie najlepszy mecz w tych play-off.

Bulls zniszczyli Heat pod obręczą. Walkę o zbiórki wygrali 45:33, ale co istotniejsze aż 19 piłek zebrali na atakowanej tablicy. Pozwoliło im to na ponawianie akcji, dało możliwość do zdobywania kolejnych punktów. Carlos Boozer, Joakim Noah oraz rezerwowy Taj Gibson "skakali po głowach" środkowych Heat. Trener Erik Spoelstra zbyt wielkiego pola manewru pod koszem nie miał, często grał tylko z jednym klasycznym podkoszowym i Bulls to wykorzystali.

Spoelstra nie zmienił także pierwszej piątki. Zdawał sobie sprawę, że jej najsłabszym ogniwem jest Mike Bibby. 33-letni rozgrywający dla o 11 lat młodszego, bardziej atletycznego i o trzy kroki szybszego Derricka Rose'a godnym rywalem nie jest. Bibby, a później także Mario Chalmers, starali się nie wpuszczać Rose'a w pole trzech sekund i wychodziło im to całkiem przyzwoicie, ale mieli pecha, bo lider Bulls w niedzielę dość dobrze trafiał z dystansu i półdystansu.

Rose rzucił 28 punktów (10/22 z gry, 3/7 za trzy), miał sześć asyst. Harujący jak wół w obronie Deng rzucił ich 21 (cztery razy za trzy), miał też siedem zbiórek i cztery przechwyty. 14 punktów dorzucił Carlos Boozer, a aktywny Taj Gibson miał dziewięć punktów i najbardziej efektowną akcję meczu, gdy w kontrze wpakował piłkę nad Wade'em.

Mimo dobrej obrony rywali Heat jeszcze do połowy trzeciej kwarty byli w grze (58:57). Potem Bulls zadali dwa nokautujące ciosy - ostatnie siedem minut trzeciej kwarty wygrali aż 15:5 i odskoczyli na dziewięć punktów (72:63). Na początku czwartej kwarty Bulls powiększyli przewagę do 17 punktów (83:66) na siedem minut przed końcem. Heat nie byli w stanie odrobić strat.

Bulls wygrali 103:82 i objęli prowadzenie w serii do czterech zwycięstw (1-0). Mecz numer dwa o godz. 2.30 w nocy z środy na czwartek polskiego czasu.

W Konferencji Zachodniej zagrają Dallas Mavericks z Oklahoma City Thunder. Pierwszy mecz tej pary w nocy z wtorku na środę polskiego czasu.

Thunder zagrają z Mavericks w finale konferencji ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.