Lakers zagrali bardzo dobry mecz, mimo że ich liderzy, Kobe Bryant i Pau Gasol, dobrą formę zostawili w szatni. Bryant trafił tylko trzy z 10 rzutów z gry, przez większość meczu był kompletnie niewidoczny. Do kosza z gry po raz pierwszy trafił dopiero w końcówce drugiej kwarty. Gasol, do którego media z Los Angeles i okolic mają pretensje, że gra zbyt miękko, w środę także nie zachwycił - miał tylko pięć zbiórek i dwa celne rzuty z gry (na 10 prób).
Lakers wrócili na właściwy tor, choć Bryant i Gasol nie są sobą
To na grę Lakers wielkiego wpływu nie miało, bo świetny mecz zagrali zawodnicy drugiego planu. Kluczem była także gra w obronie. Zespół z Los Angeles wreszcie zaczął wykorzystywać Andrew Bynuma. Hornets na mierzącego 213 cm środkowego odpowiedzi nie mają. W środę zdominował on totalnie grę pod koszem - rzucił 17 punktów na wysokiej skuteczności (8/11), miał 11 zbiórek i dwa bloki. Skutecznie zniechęcił centra rywali Emekę Okafora, który punkty zaczął zdobywać dopiero w czwartej kwarcie, gdy Bynum miał problem z faulami.
Wobec słabszej gry Bryanta ciężar gry na siebie brali Ron Artest oraz najlepszy rezerwowy sezonu zasadniczego Lamar Odom. Artest już w pierwszym meczu pokazał, że jest w dobrej formie, w drugim tylko to potwierdził. Jego trójka na 40 sekund przed końcem meczu dała Lakers 10-punktowe prowadzenie i przypieczętowała zwycięstwo. W całym meczu specjalista od obrony i neutralizowania najlepszych graczy rywali rzucił 15 punktów i miał sześć zbiórek. 16 punktów i siedem zbiórek dołożył superrezerwowy Odom.
Hornets zostali zaskoczeni twardą obroną Lakers. Chris Paul już nie mógł tak łatwo wymieniać podań z graczami obwodowymi, miał zamkniętą drogę pod kosz przez co Hornets grali wolniej i bardziej przewidywalnie. Po niemal perfekcyjnym pierwszym meczu, w którym obnażyli niemal wszystkie słabości Lakers samemu grając bezbłędnie (tylko trzy straty), w drugim zaczęli się mylić (16 strat), nie radzili sobie z dobrze broniącymi Lakers, niewiele wnieśli do gry rezerwowi.
Chris Paul dalej robił swoje, ale w ograniczonym stopniu. Rzucił 20 punktów, dwa razy, na koniec pierwszej połowy oraz na koniec trzeciej kwarty, trafił trójkę równo z końcową syreną, miał też dziewięć asyst, ale nie mógł grać swojej koszykówki. 22 punkty dołożył agresywny Trevor Ariza, a 12 Carl Landry. Reszta była niewidoczna.
Horenets tylko w pierwszej kwarcie byli w grze (momentami nawet prowadzili), później to Lakers dyktowali warunki - świetna obrona, skuteczni zadaniowcy i nawet wobec słabej postawy gwiazd Lakers dość pewnie wygrali mecz numer dwa.
Po spotkaniach w Los Angeles jest remis 1:1 i na razie widać, że Lakers przeprawa przez pierwszą rundę będzie sporo kosztować. Kolejne dwa mecze w Nowym Orleanie, najbliższy w piątek.
Powrót Ginobliego, zwycięstwo San Antonio Spurs ?