Niewiele jest miejsc na mapie Stanów Zjednoczonych, w których Dennis Schroeder nie grałby w kosza. Niemiecki rozgrywający karierę na parkietach NBA zaczynał w 2012 r. w barwach Atlanta Hawks. W Georgii zabawił najdłużej, aż pięć sezonów. A potem? A potem się zaczęło. Z Atlanty wyruszył do Oklahoma City, reprezentować Thunder, a potem zaliczył kolejno: Los Angeles Lakers, Boston Celtics, Houston Rockets, ponownie Lakers, Toronto Raptors, Brooklyn Nets, Golden State Warriors oraz Detroit Pistons.
Uff, możecie odetchnąć, choć to nie koniec tej historii. 32-letni Schroeder zalicza właśnie swój kolejny skalp, wiążąc się z Sacramento Kings. Będzie to jego dziesiąty klub w NBA. W ciągu 12 lat. Nikt w najlepszej lidze świata nie przeprowadza się częściej.
Na początku podkreślmy: NBA to biznes. Bezlitosny. Wiedzą o tym nawet dzieciaki grające w NBA 2K na konsoli, wirtualnie przerzucające graczy z klubu do klubu. W prawdziwym życiu władze zespołów NBA też nie czują skrupułów, handlując zawodnikami jak tylko im pasuje.
Użyliśmy zwrotu "handlując" celowo, bo do tej sprawy w lutym tego roku – pod koniec trade deadline, gdy na rynku transferowym trwa istna gorączka – odniósł się właśnie Schroeder, od lat przerzucany z miejsca na miejsce niczym mięso armatnie. Nie inaczej było i tym razem.
– To jak współczesne niewolnictwo – mówił Schroeder. – Każdy może decydować, dokąd masz iść, nawet jeśli masz ważny kontrakt. Oczywiście, zarabiamy mnóstwo pieniędzy i możemy wyżywić swoje rodziny, ale ostatecznie przychodzi dzień, kiedy mówią nam: nie przychodź jutro do pracy.
To było tuż po tym, jak Schroeder został wytransferowany z Golden State Warriors, do których trafił ledwie kilka miesięcy wcześniej. Warriors oddali go do Utah Jazz. Wcześniej koszykarz mówił o klubie z Oakland: fajnie byłoby tu zostać na dłużej. Może nawet skończyć karierę.
Rzecz w tym, że tego dnia Schroeder nie tylko dowiedział się, że musi wyprowadzić się z Kalifornii. W 24 godziny Schroeder zaliczył trzy kluby. Warriors oddali go do Jazz, a klub z Salt Lake City przerzucił go do Detroit. Rodzina Schroederów pewnie nie zdążyła zacząć się pakować.
Kiedy okazało się, że koszykarz został wytransferowany do Jazz, kibice kpili w sieci, że Schroeder zaliczył w NBA wszystkie kolory tęczy. I faktycznie – występował już w koszulkach tylu klubów, że uzbierał siedem kolorów łuku na niebie.
Sam koszykarz też miał do sytuacji sporo dystansu, choć przemieszanego z żalem. Kiedy Warriors pożegnali go na Instagramie, odpisał: "Serio, nie zasłużyłem nawet na osobny post?". Okazało się bowiem, że klubowy social media manager nie rozdrabniał się i w jednym poście "pożegnał" kilku koszykarzy naraz.
Czytelnik na co dzień koszykówką niezainteresowany ma prawo pomyśleć: skoro Schroeder jest tak słaby, to nie dziwne, że kluby chcą się go pozbyć. Sęk w tym, że Schroeder jest graczem bardzo dobrym. A w niektórych kręgach wybitnym. Wręcz legendą.
– Mówiłem to nieraz, ale powtórzę: zamierzam grać w reprezentacji do czterdziestki – mówił w trakcie igrzysk olimpijskich Paryż 2024. Było to jedno z niewielu letnich okienek, w których Niemcy nie zdobyli żadnego medalu, ostatecznie zajmując w turnieju koszykarzy czwarte miejsce.
Poza Paryżem Niemcy zgarniają medale hurtowo. Podczas EuroBasketu 2022 Schroeder zdobył z reprezentacją brązowy medal. Skądinąd: w meczu o trzecie miejsce Niemcy, będący gospodarzem turnieju, pokonali Polskę. "Schroeder to demon szybkości, który wymyka się, wyślizguje obrońcom. Momentami jest jak błyskawica, którą jasną farbą ma zaznaczoną na włosach. Obniża kozioł, pochyla sylwetkę i jeśli nie ustoisz na nogach, to jesteś stracony" – pisał o nim przed meczem o medal Łukasz Cegliński ze Sport.pl.
Rok później złote pokolenie reprezentacji Niemiec z braćmi Wagnerami, Danielem Theisem, Maodo Lo, Andreasem Obstem, czy właśnie Schroederem odniosło jeszcze większy sukces. Na mistrzostwach świata na Filipinach Niemcy zdobyli złoto, wygrywając 10 meczów z rzędu.
A Schroeder? Oczywiście był liderem drużyny i jej największą gwiazdą. W finale przeciwko Serbii zdobył 28 punktów, w półfinale przeciwko USA zaliczył 17 punktów i dziewięć asyst, momentami ośmieszając kumpli z NBA. I na koniec oczywiście zgarnął nagrodę MVP całego turnieju.
A ostatniego lata kadra Niemiec zwieńczyła dzieło, zgarniając złoto mistrzostw Europy na Łotwie. W finale długo wydawało się, że niespodziankę sprawi Turcja, ale wtedy sprawy w swoje ręce wziął… Sami Wiecie Kto. Schroeder zdobył 16 punktów i 12 asyst. No i tradycyjnie zgarnął statuetkę dla najbardziej wartościowego gracza turnieju. W Niemczech jest już żywą legendą.
Co innego na parkietach NBA. Tutaj jest szanowanym rozgrywającym, który z parkietów podniósł kupę forsy (łącznie już ponad 100 mln dol.), ale nigdy nie dostał w swoje ręce sterów żadnej z ekip. I być może w tym tkwi różnica między "Schroederem FIBA", a Schroederem w wersji NBA.
– Oczywiście to Dirk Nowitzki jest największą legendą niemieckiej koszykówki. Ale Schroeder? Jest równie wyjątkowy. Doprowadził nas do mistrzostwa świata. Czas, żeby świat zaczął go szanować – mówił Gordon Herbert, były selekcjoner reprezentacji Niemiec.
W Niemczech kochany, w Stanach Zjednoczonych nierzadko krytykowany – za nonszalanckie decyzje, za arogancję (myloną z pewnością siebie), za nieszablonowe rozwiązania. Samiec alfa, który w świecie NBA może być tylko jednym z wielu.
Być może najtrafniejszą z diagnoz dotyczących Schroedera napisał na forum Reddit jeden z fanów NBA. Tłumaczył fenomen Schroedera w taki sposób: "Dennis jest wystarczająco dobrym graczem, by uwzględnić go w wymianie, ale nie na tyle dobrym, by uczynić go nietykalnym. Jeśli jest dostępny na rynku, żaden klub nie przegapi okazji, by ściągnąć go do siebie. A z drugiej strony nie omieszka też wymienić go na lepszego gracza, jeśli trafi się okazja. Słowem: idealny materiał na wymianę".
Z Sacramento Kings Schroeder podpisał trzyletnią umowę wartą 45 mln dol. Pieniądze zarobi tak czy inaczej, bo one są w NBA gwarantowane. Nikt jednak nie gwarantuje, że Schroeder spędzi w Kalifornii trzy lata. Raczej można być pewnym, że Kings będą chcieli nim trochę pohandlować.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!