• Link został skopiowany

Oto najbardziej przereklamowany gracz NBA. Wyczynia absolutne cuda

Łukasz Cegliński
Tyrese Haliburton w ostatnich tygodniach gra jak Michael Jordan lub Kobe Bryant - kiedy do końca meczu pozostają sekundy, on bierze piłkę w ręce i trafia nieprawdopodobne rzuty. I to wszystko dzieje się tuż po tym, jak koszykarze NBA uznali, że 25-letni rozgrywający Indiana Pacers to najbardziej przereklamowany gracz ligi.
Tyrese Haliburton oddaje kolejny decydujący rzut
screen: youtube.com/@ChazNBA

22 kwietnia ceniony serwis The Athletic opublikował wyniki sond przeprowadzonych wśród koszykarzy NBA. Na pytanie o to, kto jest najbardziej przereklamowanym graczem ligi, najwięcej, 14 proc., odpowiedziało, że Tyrese Haliburton. Próbka była niewielka, w tej sondzie wzięło udział 90 zawodników, ale wynik poszedł w świat. Do rozgrywającego Indiana Pacers przylgnęła łatka "Mr Overrated", ale na rzekomo przereklamowanym zawodniku nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Przeciwnie.

Zobacz wideo Barcelona w końcu doczeka się nowego stadionu?! 1,5 miliarda euro

Tydzień później, 29 kwietnia, Haliburton trafił z wejścia pod kosz na 1,4 sekundy przed końcem, dzięki czemu Pacers pokonali Milwaukee Bucks 119:118, a on został twarzą wielkiego powrotu. Jego zespół na 35 sekund przed końcem przegrywał aż 111:118, a jednak wygrał, rozstrzygając serię na 4-1 i awansując do drugiej rundy play-off.

W niej Pacers grali z Cleveland Cavaliers i w rozgrywanym 6 maja meczu nr 2 przegrywali 112:119 na 48 sekund przed końcem. Ale po szalonej końcówce wygrali 119:118, a bohaterem został, oczywiście, Haliburton. Tym razem po dryblingu trafił za trzy na 1,1 sekundy przed końcem.

W finale wschodu Pacers trafili na New York Knicks i 21 maja, w pierwszym meczu w rozgrzanej do czerwoności Madison Square Garden, przegrywali 112:121 na 51 sekund przed końcem. Po absolutnie szalonej końcówce wygrali jednak 138:135 po dogrywce, do której doprowadził, a jakże, Haliburton. Równo z końcową syreną trafił za trzy, choć zanim piłka wpadła do kosza, odbiła się wysoko od obręczy.

I gdyby tych koszykarskich cudów było mało, to w czwartek, w pierwszym meczu finału NBA przeciwko faworyzowanym Oklahoma City Thunder, Haliburton trafił rzut z półdystansu w ostatniej sekundzie, dzięki czemu Pacers wygrali na wyjeździe 111:110 i objęli prowadzenie 1-0. Wygrali, choć niespełna 10 minut przed końcem przegrywali aż 15 punktami. Wygrali, choć przegrywali przez cały mecz, aż do ostatniego rzutu.

- Kurczę, koszykówka jest fajna. Wygrywanie jest fajne – powiedział Haliburton, którego zimną krew i chęć do oddawania rzutów decydujących o wyniku można porównać do największych pod tym względem koszykarzy w historii – Michaela Jordana czy Kobe Bryanta. Ale nawet w ich przypadkach nie było powszechne to, by co kilka dni wygrywać mecze w play-off. "To niedorzeczne" - napisał w tekście po pierwszym meczu finału The Athletic.

Dlatego Haliburton, dzięki któremu Pacers mają gen niezniszczalności, jest na ustach wszystkich, kolejne rozdziały jego historii są wyjątkowe. Ale choć łatki najbardziej przereklamowanego gracza NBA koszykarz w ostatnich tygodniach oczywiście się pozbył, to wśród kibiców i ekspertów trwają dyskusje, czy 25-letni rozgrywający jest już wielką gwiazdą NBA. Wielu w to powątpiewa i ma opory przed stawianiem gracza Pacers w jednym rzędzie nie tylko z zawodnikami pokroju LeBrona Jamesa, Nikoli Jokicia, Janisa Andetokunmbo, Luki Doncicia, Kevina Duranta czy Stephena Curry’ego, ale nawet z gwiazdami mniejszego kalibru – Anthony’ego Edwardsa, Jalena Brunsona, Jamesa Hardena czy Jaylena Browna. Trwający play-off na pewno to zmienia i przybliża Haliburtona do tych ostatnich, ale dotychczas mało kto mówił o nim jako o gwieździe.

Owszem, Haliburton był w składzie USA na zeszłoroczne igrzyska olimpijskie w Paryżu, ale tajemnicą poliszynela było, że członków drużyny werbował przede wszystkim James, który jest jego zwolennikiem. Halibruton był w stolicy Francji i założył na szyję złoty medal, ale w samym turnieju praktycznie nie grał, był przyspawany do ławki rezerwowych przez trenera Steve’a Kerra. Zagrał tylko w trzech z sześciu meczów, łącznie przez 26 minut.

Dotychczasowe dokonania w NBA? W drafcie w 2020 roku Haliburton został wybrany z 12. numerem przez Sacramento Kings i choć pierwszy sezon miał dobry, to w drugim został oddany do Pacers. Wielu ekspertów pukało się wówczas w głowę, bo w przeciwną stronę powędrował lider zespołu z Indianapolis Domantas Sabonis, wiara w dynamiczny rozwój Haliburtona nie była powszechna.

Ten się jednak rozwijał, jego średnie w Pacers skoczyły do nieco ponad 20 punktów i 10 zbiórek w dwóch poprzednich sezonach i zaowocowały wyborem do Meczu Gwiazd, a także trzeciej najlepszej piątki ligi. W trwających rozgrywkach osiągi Haliburtona nieco spadły – notował po 18,9 punktu oraz 9,2 asysty w 73 meczach rundy zasadniczej. Ale w play-off wszedł na inny poziom, jeśli chodzi o trafianie w ostatnich sekundach.

- Wszyscy pozostali zawodnicy w play-off, w momencie, w którym do końca pozostaje 15 lub mniej sekund i rzucasz na zwycięstwo, lub remis, mieli skuteczność 4/26. Haliburton ma 5/5, z czego cztery jego rzuty były zwycięskie. Gość pojawia się wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebny – zachwycał się po meczu ekspert ESPN Stephen A. Smith.

Drugi mecz finału odbędzie się w nocy z niedzieli na poniedziałek także w Oklahoma City. Rywalizacja toczy się do czterech zwycięstw.

Więcej o: