W trakcie sezonu kibice NBA mogli być niemal pewni, że w finale Konferencji Wschodniej spotkają się Cleveland Cavaliers i Boston Celtics. Pierwsi byli absolutną rewelacją fazy zasadniczej i grali wręcz kapitalnie, a drudzy bronili tytułu mistrzów i nadal mieli tak samo dobry skład. Inne plany mieli jednak Indiana Pacers i New York Knicks, którzy sensacyjnie pokonali dwa teoretycznie najlepsze zespoły na wschodzie.
Pierwszy mecz finału konferencji odbył się w legendarnym Madison Square Garden, gdzie faworytami byli oczywiście miejscowi. Spotkanie od początku obfitowało w sporo punktów, ale dwie pierwsze kwarty wygrali Knicks i prowadzili siedmioma punktami. W trzeciej kwarcie nieco zwolnili i gościom udało się zniwelować stratę do pięciu "oczek". Przyśpieszenie w czwartej kwarcie dało miejscowym nawet 17 punktów przewagi.
Szalone sceny odegrały się w końcówce spotkania, która wydawała się rozstrzygnięta. Na pięć minut do końca Knicks prowadzili 15 punktami (113:98) i zdawało się, że nie mogą wypuścić zwycięstwa. Pacers nieco odrabiali, ale zdawało się, że braknie im czasu. Kiedy zegar pokazał 58 sekund do końca, miejscowi wygrywali 121:112.
Wówczas stało się niemożliwe - dwie "trójki" trafił Aaron Nesmith, a po stracie OG'ego Anunoby'ego Pacers znów zdobyli trzy punkty. Na 14,3 sekundy do końca było więc już tylko 123:121, a Karl Anthony Towns rzucał rzuty wolne. Jeden z liderów Knicks trafił tylko jedną z prób i dał rywalom szansę. Miejscowi zdecydowali się na faul, po którym prowadzi już tylko jednym punktem. Po kolejnych faulach było 125:123 dla Knicks, a na zegarze 7,1 sekundy do końca. Wówczas piłkę wziął Tyrese Haliburton, minął rywali i zadawało się, że będzie kończył rzutem spod kosza. Ten jednak wycofał i oddał rzut zza łuku. Piłka zatańczyła na obręczy, by finalnie do niej wpaść i dać zwycięstwo Pacers.
Przynajmniej tak się zdawało, ale po analizie sędziów okazało się, że stanął na linie i zdobył dwa punkty. Zrównał więc wynik na 125:125 i doprowadził do dogrywki. W niej znów lepiej prezentowali się koszykarze z Nowego Jorku i to oni pierwsi uzyskali czteropunktowe prowadzenie. Indianie udało się jednak odrobić je na dwie minuty do końca. Szykowała się więc znów zacięta końcówka.
I taka faktycznie była, a obie drużyny zmieniały się prowadzeniem. Na 35 sekund do końca Knicks prowadzili 135:135 po akcji Jalena Brunsona. Zaledwie dziesięć sekund później było 136:135, ale na korzyść gości. Następnie kluczową stratę zaliczyli do spółki Anunoby i Brunson, a na 15 sekund do końca Pacers dołożyli dwa "oczka". Ostatnią akcję mieli nowojorczycy i kompletnie ją zepsuli. Dwie za krótkie "trójki" zaliczyli Brunson i Towns, a mecz zakończył się szokującą wygraną Pacers 138:135.
Profil "Hoop Central" nazwał zwycięstwo Indiany "powrotem stulecia" i trzeba przyznać, że raczej się nie pomylił. Z kolei oficjalny profil NBA nazwał ten powrót "epickim" i wskazał, że Nesmith i Haliburton kompletnie przejęli spotkanie. Ich wyczyn zobaczyć można na poniższym skrócie.
Pacers niespodziewanie prowadzą więc 1-0 w serii, której drugi mecz zaplanowano na noc z piątku na sobotę 24 maja o 2:00. Starcie odbędzie się również w Madison Square Garden, a na kolejne dwa mecze zespoły przeniosą się do Indianapolis. W NBA serię wygrywa zespół, który jako pierwszy zaliczy cztery wygrane.