Biją na alarm w USA: NBA umiera! "Najgorsza rzecz, jaka się przytrafiła koszykówce"

Michał Kiedrowski
Jeszcze przed sezonem magazyn "Forbes" pisał o dynamicznym wzroście wartości klubów NBA. Przewidywał, że przed ligą długie lata prosperity. Tymczasem po zaledwie miesiącu nowego sezonu przez amerykańskie media przetacza się lawina komentarzy i pytań: dlaczego NBA umiera?

Sygnał ostrzegawczy zabrzmiał już po pierwszym tygodniu rozgrywek. Serwis Awfulannouncing.com opublikował dane oglądalności pierwszych meczów nowego sezonu NBA. Powiedzieć, że były to dane rozczarowujące, to nic nie powiedzieć. O ile jeszcze pierwsze mecze transmitowane w TNT przyniosły nieznaczny wzrost liczby widzów, to w ESPN było dużo gorzej. 

Zobacz wideo

Zabrakło magnesu na inaugurację NBA

TNT zaczęło sezon od dwóch meczów jeden po drugim: Boston Celtics – New York Knicks i Los Angeles Lakers – Minnesota Timberwolves. Druga transmisja przyniosła średnią 3 mln widzów, co jak na telewizję kablową było wynikiem bardzo dobrym. Widownia była większa o sześć procent w stosunku do otwarcia sezonu 2023/24 w tej stacji. Wtedy grały drużyny Lakers z Denver Nuggets i Phoenix Suns z Golden State Warriors. Dziennikarze przypominają jednak, że w tym sezonie pierwszy w TNT mecz Lakers miał swoisty magnes. Kibice chcieli zobaczyć LeBrona James jak gra w jednej drużynie ze swoim synem Bronnym.  

Takiego magnesu zabrakło w ESPN. Mecze otwarcia (Milwaukee Bucks z Philadelphia 76ers i Phoenix Suns z Los Angeles Clippers) w tej stacji oglądało średnio 1,6 mln widzów, co było wynikiem o 42 procent gorszym niż przed rokiem. Tyle tylko, że na starcie poprzedniego sezonu kibice chcieli zobaczyć nowy nabytek San Antonio Spurs, Victora Wembanyamę, na którego punkcie media miały bzika, zanim zagrał w NBA pierwszy oficjalny mecz. Druga para wieczoru inauguracyjnego sprzed roku też była mocna ze względu na liczną rzeszę kibiców obu drużyn: Celtics kontra Knicks. 

Kolejne mecze w pierwszym tygodniu trwających zmagań przyciągnęły jeszcze mniejszą widownię i też znaczne spadki w porównaniu do poprzedniego roku. Mecz Spurs z Dallas Mavericks oglądało 1,45 mln widzów (29 procent w dół), a spotkanie Indiana Pacers z Knicks - zaledwie 830 tys. Choć w tym drugim wypadku należy zauważyć, że w tym samym czasie w World Series grali baseballiści New York Yankees z Los Angeles Dodgers, więc nowojorczycy wybrali w przeważającej części właśnie ten mecz finałów MLB.  

Shaquille O'Neal wskazał przyczynę spadku oglądalności NBA

Następny tydzień meczów też przyniósł spadki oglądalności. Wciąż jednak można było je tłumaczyć, że mecze NBA musiały konkurować z najlepiej oglądalnymi od 2017 finałami baseballu. Potem jednak tej wymówki nie było. Widownia w ESPN spadła o 28 procent w pierwszych 18 transmisjach sezonu. 

Colin Salao z serwisu Frontofficesports.com uważa, że przyczyną spadku zainteresowania NBA jest fakt, że trzy największe gwiazdy ligi poprzedniej dekady - LeBron James, Stephen Curry i Kevin Durant - najlepsze lata mają już za sobą. W dodatku grają w drużynach, których nikt nie uważa za faworytów do tytułu. Amerykański dziennikarz opiera swoje wnioski również na fakcie, że finałowy mecz igrzysk w Paryżu z udziałem tych trzech gwiazd przyciągnął przed ekrany 19,5 mln widzów w USA – największą widownię finału koszykówki od igrzysk w Atlancie. 

Słynny gwiazdor NBA sprzed lat Shaquille O'Neal widzi to inaczej i wskazuje, że nastawiona na rzuty za trzy punkty koszykówka staje się po prostu nudna. – Są spadki, bo wszyscy patrzymy wciąż na to samo – mówił w programie "Big Podcast". – Wszyscy stosują te same zagrywki. To Steph Curry i spółka wszystko zepsuli. Nie mam nic przeciwko Golden State Warriors rzucającym trójki, ale nie każda drużyna umie to robić. Dlaczego więc wszyscy mają tę samą taktykę? Uważam, że właśnie to sprawia, iż gra staje się nudna. Każdy chce być Stephem Currym, ale nie każdy nim jest i dlatego oglądalność spada. Ci kolesie muszą się obudzić, ponieważ jeśli oglądalność spadnie, pieniądze też spadną. 

Rzuty za trzy punkty. "Najgorsza rzecz, jaka się przytrafiła koszykówce"

Podobnych głosów, jak ten popularnego Shaqa jest więcej. Jednym z nich jest słynny w USA pisarz i dziennikarz sportowy, uważany za guru koszykówki, Bob Ryan. - Dla mnie rzut za trzy punkty to najgorsza rzecz, jaka przytrafiła się koszykówce za mojego życia. Cofnijmy się trochę do historii, ABA [konkurencyjna dla NBA liga w latach 70. - red] nie wprowadziła rzutu za trzy. ABA po prostu wchłonęła rzut trzypunktowy. Jak wiemy, była to sztuczka promotora. Powtórzę to jeszcze raz: nikt w NBA o to nie prosił. Była to sztuczka Abe Sapersteina, impresario Harlem Globetrotters, który w 1961 roku założył ligę o nazwie American Basketball League, która miała być konkurencją dla NBA. Liga przetrwała półtora roku - powiedział 78-letni Ryan w programie "The Ricky Cobb Show".

ABL rzut za trzy punkty wprowadziła w 1961. American Basketball Association zaaprobowała ten sposób zdobywania punktów w 1968 r. NBA rzuty z dystansu zaczęła nagradzać trzema punktami od sezonu 1979/80. Ale wiodącym, dominującym elementem gry trójki stały się stosunkowo niedawno, w połowie poprzedniej dekady. Dziś sypią się z każdego miejsca na boisku - aż osiem drużyn oddaje co najmniej 40 prób za linii trójek w meczu, rekordzistami są broniący tytułu Celtics ze średnio 50,6 rzutami za trzy na mecz. Analitycy wyliczyli, że rzucanie za trzy jest najbardziej opłacalne, Warriors i Celtics pokazali, że daje sukcesy, i dlatego wszyscy do tego dążą.

BJ Armstrong, trzykrotny mistrz NBA w barwach Chicago Bulls, w niedawnym podcaście przyznał, że coraz trudniej ogląda mu się mecze sezonu zasadniczego. - Zawodnicy zachowują się jak roboty. Nie ma już kreatywności, nie ma już wyobraźni. Po prostu mamy roboty biegające wzdłuż boiska. Ty biegniesz do linii trzech punktów, ja biegnę do linii trzech punktów. Najpierw próbuję trafić layup. Jeśli nie mogę tego zrobić, to próbuje zostać sfaulowany - złościł się na nowe czasy.

Ale to nie jedyna przyczyna, dlaczego z widownią jest gorzej niż wcześniej. Ryan Glasspiegel z "New York Post" wymienia jeszcze inne. Na przykład spadek liczby abonentów telewizji kablowej. Po drugie: przy 82 meczach w sezonie kibicom wydaje się, że większość z tych spotkań nie ma większego znaczenia. Zwłaszcza, że do play-off awansuje po 10 drużyn z obu konferencji. W dodatku zawodnicy wydają się myśleć tak samo i nie dają z siebie wszystkiego w każdym spotkaniu. 

Komisarz NBA bagatelizuje spadki oglądalności. Podaje przyczyny

Komisarz NBA, Adam Silver ma jednak zupełnie inne zdanie na temat spadku widowni NBA. - Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z rzutami za trzy punkty – powiedział szef ligi w rozmowie opublikowanej w mediach społecznościowych na profilu Cheddar i wskazuje inne przyczyny. – Zdarzyły się wyjątkowe rzeczy. Mierzyliśmy się z World Series Dodgers – Yankees, dwoma bardzo atrakcyjnymi drużynami, które przyciągnęły dużą publiczność. Odbywały się też wybory prezydenckie, które cieszyły się ogromnym zainteresowaniem mediów. Nie sądzę, żeby miało to [spadki widowni] cokolwiek wspólnego ze stylem gry na parkiecie. 

Słowa Silvera wyśmiał Joe Kinsey z serwisu OutKick i napisał, że "NBA to niedające się oglądać śmieci. Oto dowód". I jako dowód wrzucił dwuminutową sekwencję z meczu Suns – Lakers, w którym żadna z drużyn nie umie oddać celnego rzutu. 

Gdyby spadek widowni NBA się utrzymał byłby to bardzo niepokojący sygnał dla ligi. W tym roku kończy się umowa na pokazywanie meczów w TNT i ESPN - kolejna, wynegocjowana dużo wcześniej, jest już podpisana i wejdzie w życie w sezonie 2025/26. Liga dostanie znaczną podwyżkę 6,9 miliarda dolarów za sezon przy 2,6 mld obecnej umowy. Co będzie potem?

Więcej o: