Lubimy w sporcie ostre rywalizacje, lubimy zacięte mecze, w których nikt nie odpuszcza, a potem bezkompromisowo i barwnie opowiada o nich kibicom i dziennikarzom. Emocje i wyrazistość są w cenie, chcemy ich wszyscy, nie ma co do tego wątpliwości. Są jednak granice, których przekraczać nie trzeba.
Jeremi Sochan jednak tego nie czuje i bez skrępowania bluzga na Houston Rockets, rywala jego San Antonio Spurs ze stanu Teksas. Między oboma zespołami iskrzy od lat – kiedyś drużyny gwiazd były na szczycie ligi, dziś młode ekipy są na nizinach, ale wciąż ze sobą walczą. I właśnie o tę wyjątkową rywalizację Sochan został zapytany kilka dni temu przez reporterów z San Antonio. – Fuck Houston – rzucił tylko w odpowiedzi z prowokującym uśmiechem. Tłumaczenie nie jest tu raczej konieczne.
Teraz Sochan to powtórzył wrzucając na serwis X krótki wpis. "Man’s good! Spurs are playing, let’s go! Still **** Houston…" – stwierdził, co można przetłumaczyć mniej więcej tak: "Jest dobrze! Spurs grają, jazda! Wciąż **** Houston". I też raczej oczywiste jest, jakie słowo zastępują cztery gwiazdki.
Są kibice, którym to się podoba. Mowa o niektórych fanach z San Antonio lub części tych, którzy wspierają Sochana z Polski. Ale w Houston, a na pewno wśród kibiców Rockets, Polak stał się wrogiem publicznym, którego będzie się oczerniać w sieci i buczeć na niego, gdy tylko będzie okazja. To buczenie usłyszelibyśmy zapewne już w środę, ale na mecz do Houston Spurs polecieli bez Sochana, który doznał kontuzji kciuka, przeszedł zabieg, czeka go przerwa.
Wracając do jego słów – z odległości tysięcy kilometrów mogą one brzmieć jak niewinne docinki i element gry, część znanego z NBA "trash talku", czyli prowokowania rywala. Ale gdybyśmy usłyszeli je w Polsce? Gdyby koszykarz Trefla Sopot stwierdził przed meczem z Anwilem, żeby je*** Włocławek? Albo piłkarz Rakowa rzucił przed spotkaniem z Legią, żeby je*** Warszawę?
Sochan to wyrazisty koszykarz i wyrazisty człowiek. Na boisku imponuje wszechstronnością, poświęcając się w obronie bywa człowiekiem od czarnej roboty – ten sezon zaczął świetnie, do czasu odniesienia kontuzji pokazał kawał dobrego basketu. Pokazał też zadziorność, wdawał się w przepychanki, otrzymał kilka przewinień technicznych. Można powiedzieć, że od początku sezonu pracuje na reputację ligowego rozrabiaki, że taka rola mu odpowiada. "Wygląda na to, że odkrył perwersyjną radość z bycia zawodnikiem, którego każdy przeciwnik kocha nienawidzić" – napisał ostatnio o Sochanie dziennik "San Antonio Express News".
Taki jest jego styl. Z kolorowymi włosami i agresywną grą przypomina słynnego Dennisa Rodmana, tak jak on nie odpuści nikomu. Jednak bluzgi na rywali mógłby odpuścić, swojej wyjątkowości nie musi budować w oparciu o takie zagrywki. To pewnie stwierdzenie niemodne, ale rywalowi w sporcie należy się szacunek. I Sochan nic by nie stracił, gdyby go po prostu okazywał.