To był jeden z najbardziej charakterystycznych gestów w świecie koszykówki i jeśli pokochaliście ją w latach 90., z pewnością pamiętacie go doskonale. Po tym, jak Dikembe Mutombo blokował swojego rywala – najczęściej w sposób, który wgniatał go w ziemię – kiwał do niego paluszkiem i szeroko się uśmiechał.
A jeśli mecz był rozgrywany we własnej hali, Mutombo dorzucał wtedy kultowe słowa: – Nie w moim domu!
– Za każdym razem, gdy blokowałem rywala, oni wciąż próbowali mnie prowokować. Pomyślałem wtedy, że jeśli zacznę im grozić palcem, to w końcu zaczną mnie słuchać. Straciłem w ten sposób mnóstwo kasy, płacąc lidze za faule techniczne, ale żaden sędzia nigdy mnie za to nie wyrzucił – tłumaczył po latach Mutombo. Ten gest przebił się do popkultury, jak słynna reklama z udziałem Mutombo:
Okazji do wykonania tego gestu Mutombo (a tak naprawdę Dikembe Mutombo Mpolondo Mukamba Jean-Jacques Wamutombo, za tak długie nazwisko fani również go kochali) miał mnóstwo. Przez 18 lat w NBA wykonał 3289 bloków – to drugi w historii wynik za Hakeemem Olajuwonem (3830).
Gdy w 1997 r. Michael Jordan zdołał wsadzić piłkę do kosza ponad rękoma Mutombo, odpłacił mu się jego słynnym gestem. Był to wyraz najwyższego szacunku, jaki podkoszowy gigant zyskał u "Jego Podniebnej Wysokości".
To był gest pokazujący dominację na parkiecie, ale poza nim – mimo budzącej respekt postury i 218 cm wzrostu – Mutombo był najsympatyczniejszym graczem w całej lidze. A przecież lata 90. w NBA należały do najgorszych zakapiorów. On – ze swoją pogodą ducha – umiał się wśród nich odnaleźć.
– Kiedy spotkałeś go na siłowni, było jasne, że nie zdołasz wykonać swojego treningu. Podchodził, zagadywał i tak mijały wam godziny – opowiada dziś Shannon Sharpe, były futbolista amerykański, który występował w Denver w tym samym czasie, w którym Mutombo grał dla lokalnych Nuggets.
Miał bogatą karierę. Był graczem sześciu klubów, dwukrotnie awansował do finałów – z New Jersey Nets i Philadephia 76ers – ale nigdy nie zdobył pierścienia. Czterokrotnie był jednak wybierany Obrońcą Roku – tyle samo statuetek zdobyli tylko Ben Wallace i Rudy Gobert. Siał postrach pod koszami jak nikt w historii.
Szacunek budził także wtedy, gdy przemawiał. Jego tembr głosu znają bodaj wszyscy kibice NBA. Gdy w show Jimmy'ego Kimmela gwiazdy sportu czytały komentarze na swój temat, jeden z internautów napisał o Mutombo: "Jeśli cokolwiek stanie się z gościem, który podkłada głos pod Ciasteczkowego Potwora z Ulicy Sezamkowej, możemy spać spokojnie – w razie co mamy przecież Dikembe Mutombo".
Mutombo nie umiał się na taki komentarz obrazić – jak zawsze uśmiechnął się wtedy od ucha do ucha.
Ale najwspanialsze osiągnął po tym, jak już zszedł z parkietu. W 1997 r. założył fundację, przekazując 15 mln dol. na otwarcie szpitala w Kinszasie, stolicy swojej ojczyzny. Szpital nazwano Biamba Marie Mutombo Hospital – na cześć jego matki. W 2009 r. został mianowany pierwszym globalnym ambasadorem NBA. Był także zaangażowany w utworzenie projektu NBA Africa.
"Miałem przywilej podróżować po świecie z Dikembe i zobaczyć na własne oczy, jak jego hojność i współczucie podnoszą ludzi na duchu. Przez lata był zawsze dostępny — dzięki zaraźliwemu uśmiechowi, głębokiemu, dudniącemu głosowi i charakterystycznemu gestowi machania palcem, zjednał sobie sympatię fanów koszykówki każdego pokolenia" – napisał w oświadczeniu Adam Silver, komisarz NBA.
Pośród mnóstwa kondolencji, piękne i proste słowa napisał Ryan Mutombo, syn Dikembe. One trafiają dziś najmocniej w serca fanów koszykówki. "Kochał ludzi całym sobą. Był moim bohaterem, bo – zwyczajnie – zależało mu na innych. Miał najczystsze serce, jakie kiedykolwiek poznałem".
Mutombo – członek Galerii Sław NBA – miał 58 lat. Zmarł na raka mózgu.