To był zaledwie jeden mecz. Mało tego – to nawet nie był wygrany mecz. I być może bohater tego tekstu prędko takiego wyczynu nie powtórzy. Ale w San Francisco już wiedzą – to występ, jakiego w tym sezonie żaden "Wojownik" z Golden State Warriors, oczywiście oprócz Stephena Curry'ego, nie zaliczył.
Zaczęło się jednak od awantury. Po niecałych dwóch minutach, zanim jakakolwiek z drużyn trafiła choćby raz do kosza, z parkietu wyleciało trzech koszykarzy: Draymond Green i Klay Thompson z Warriors oraz Jaden McDaniels z Minnesoty Timberwolves.
W Warriors już wcześniej brakowało dopingującego kolegów z ławki Curry'ego, a to oznaczało, że szansę dostaną zmiennicy. W tym Brandin Podziemski, który okienko wykorzystał perfekcyjnie – w 39 minut zdobył 23 punkty, miał siedem zbiórek i pięć asyst. I zdarzyło mu się zagrać akcję w stylu swojego mistrza Stepha Curry'ego, gdy trafił trójkę równo z syreną oznaczającą koniec trzeciej kwarty.
– Był dziś fantastyczny, ale jest tak samo fantastyczny na każdym treningu. Ma w sobie coś wyjątkowego, bo przy tym wzroście [195 cm – red.] potrafi świetnie zbierać, jest świetny w obronie, a do tego wie, kiedy zaatakować kosz – wychwalał go po starciu z Timberwolves trener "Wojowników" Steve Kerr. – Jest cholernie dobrym graczem. I dlatego będę go wystawiał w każdym spotkaniu – dodał.
Od czasu meczu z "Leśnymi Wilkami" Warriors grali pięciokrotnie i Podziemski, zgodnie z obietnicą trenera Kerra, za każdym razem wychodził na parkiet. Zgadza się – swojego rekordowego występu ani nie powtórzył, ani nie pobił, ani nawet się do niego nie zbliżył. Zdobył kolejno 13, osiem, trzy, 10 i zero punktów. Ale i tak zyskał dużo wiele więcej – stał się już "Wojownikiem" na pełen etat.
"Brandin Podziemski jest jedyną dobrą wiadomością dla Warriors, jeśli Steph Curry jest poza grą. Prawda jest taka, że musi grać. Jeśli nie ma Stepha, nie ma komu zdobywać punktów. Nie robi tego Chris Paul. Ale to 'Podz' zapewnia ekipie Steve'a Kerra trochę soczystych punktów" – napisał na Twitterze Kevin O'Connor, jeden z najbardziej szanowanych dziennikarzy zajmujących się ligą NBA.
Wcześniej nie było to oczywiste. W lecie Warriors poświęcili na Podziemskiego – 20-latka po dwóch latach gry w uczelnianej NCAA – swój najwyższy, 19. numer w drafcie. Zaryzykowali, mimo że specjaliści od młodych talentów oceniali, że Podziemski, o ile trafi do NBA, to raczej w drugiej rundzie – w okolicach 40. wyboru. Dodatkowo przewidywano, że raczej zostanie na trzeci rok studiów.
Wszystko odmieniły treningi dla graczy czekających na wybór w drafcie. Podziemski błysnął i atletyzmem, i finezyjną grą na pozycji rozgrywającego. Słowem – wszystkim, co czyniło go poważnym kandydatem do bycia gwiazdką NBA.
Do tego dochodzi niebywała pewność siebie, której nie warto mylić z arogancją. Gdy Warriors zesłali go do G-League, by tam zbierał doświadczenia, nie pogniewał się. W jednym z meczów Santa Cruz Warriors zdobył 23 punkty i zarobił śliwę pod okiem. Prawdziwy wojownik.
Kerr po meczu z Timberwolves nazwał go "zarozumiałym", ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. – Jest jak gąbka. Chłonie i chce się uczyć. A potem wychodzi na boisko i gra twardo. Robi dokładnie to, czego potrzebuje zespół. Tacy ludzie są stworzeni do wygrywania – mówił o nim Chris Paul. O tym, że Podziemski nie ma w sobie debiutanckiej tremy, niech świadczy fakt, iż w meczu z Timberwolves oddał najwięcej rzutów w całej drużynie – 18 (po oddaniu łącznie 17 w poprzednich 11 meczach). – Rozmawiałem o tym z "30" [tak młodzi gracze zwracają się do weterana Stepha Curry’ego – red]. Powiedział mi, że każdy rzut był dobry, i tego się trzymam – odpowiadał Podziemski.
Czy on sam czuje się zarozumiały? – W pewnym sensie – opowiadał Timowi Kawakamiemu z The Athletic. – Ale dzięki temu w ogóle dostałem się do ligi i czuję, że uda mi się w niej utrzymać. Nie jestem po prostu miękki ani nic w tym rodzaju.
To, co może cieszyć polskich fanów, to fakt, iż Podziemski w przyszłości może dołączyć do reprezentacji Polski. Polsko brzmiące nazwisko to nie przypadek – koszykarz Warriors ma polskie korzenie. – Nie czuję się upoważniony, by zdradzać, jak bliskie czy dalekie są to korzenie, ale jako Polski Związek Koszykówki otrzymaliśmy drzewo genealogiczne, poznaliśmy historię rodziny Podziemskich. To w gestii Brandina pozostaje, czy zechce się tym podzielić z opinią publiczną – mówi Sport.pl Rafał Juć, skaut Denver Nuggets oraz osoba odpowiedzialna z ramienia PZKosz za kontakt z Brandinem i pilotowanie sprawy.
– Jesteśmy w stałym kontakcie z Brandinem, jego rodziną i agentem, rozmawialiśmy też z jego klubem. Najważniejsze, że sam koszykarz wyraził chęć i zainteresowanie grą w kadrze. A do tego otrzymał wsparcie z klubu – dodaje Juć.
Szans na paszport od ręki jednak nie ma, gdyż Podziemski nie ma tak bliskich i bezpośrednich związków z Polską i droga po paszport może się wydłużyć. Rodzina koszykarza przy pomocy zbiera więc dokumenty, a do gracza Warriors odezwał się Jeremi Sochan, by wesprzeć go w tej decyzji. Ale warto być cierpliwym, tym bardziej że trwa poszukiwanie gracza naturalizowanego. – Chcemy odwiedzić Brandina w San Francisco – ja, dyrektor kadry Łukasz Koszarek lub Radosław Piesiewicz. Przedstawimy wizję i strategię na najbliższe lata – mówi Juć.
Szansa na to, że Podziemski zagra w kadrze już w 2024 r., jest niemal zerowa – gracz ma zobowiązania wobec Warriors, dla których będzie grał w Lidze Letniej. Ale sezon reprezentacyjny 2025 to termin jak najbardziej możliwy. A dla nas idealny – wówczas rozgrywać będziemy mistrzostwa Europy, będziemy gospodarzem jednej z grup. I jeśli wziąć pod uwagę, że zeszłoroczny EuroBasket zakończyliśmy na świetnym czwartym miejscu, a na kolejnym, rozgrywanym u siebie, możemy wzmocnić drużynę i Sochanem, i Podziemskim, wizja 2025 roku z polską reprezentacją jest co najmniej elektryzująca.
Obaj zresztą zmierzyli się w piątek w NBA. Pierwszy zdobył siedem punktów, drugi tym razem spudłował wszystkie swoje rzuty, 118:112 zwyciężyli gospodarze Warriors. Czy i przy tej okazji zamienili kilka słów na temat gry w biało-czerwonych barwach? Nie wiemy, ale się chcemy się domyślać.