Miał być gwiazdą, został memem. Z kontraktem na ponad 120 mln dolarów

Piotr Wesołowicz
Jordan Poole półtora roku temu został mistrzem NBA i podpisał kontrakt wart 128 mln dol., jednak po transferze do Washington Wizards bliżej mu do ligowego błazna niż do gwiazdy. - To moja drużyna, wiem, co robić! - burknął niedawno na ławce rezerwowych. Ale są co do tego duże wątpliwości.

Choć noszą przydomek "Czarodzieje", to start nowego sezonu jest dla nich wielkim rozczarowaniem. W pierwszych dziesięciu meczach Washington Wizards uciułali ledwie dwa zwycięstwa, ale w ostatnim starciu mogli poprawić kulejący bilans.

Zobacz wideo "Gorzej już być nie może". Drużyna Sochana odbije się od dna? Eksperci nie mają wątpliwości

Mogli, ale nie poprawili, koncertowo partacząc końcówkę. Choć w pewnym momencie mieli aż 23 punkty przewagi, dali się dogonić, w ostatnich sześciu minutach nie trafiając choćby rzutu, pudłując siedem, a na dodatek zaliczając cztery straty.

Ostatnie sekundy wyglądały wręcz komicznie. Siedem sekund przed końcem Raptors wyszli (dodajmy, że bez większego trudu) na prowadzenie 109:107, ale to Wizards mieli piłkę. Tyle że Kyla Kuzma wypadł z nią na aut. Zespół z Waszyngtonu stracił więc piłkę i musiał faulować, by przerwać akcję rywala. Ale nie potrafił tego zrobić przez dobre pięć sekund, bo Jordan Poole nie umiał "upolować" biegającego w kółko Dennisa Schroedera. Kiedy w końcu Poole'a wyręczył Kuzma, w zasadzie było po meczu.

Od bycia trzecim "Splash Brother" do...

"Jordan Poole właśnie przekonuje się, jak trudno być mężczyzną i TYM gościem" – napisał na X Paul Pierce. Choć bardziej pasowałby tu zwrot: być liderem. Koszykarzowi, który trafił do Wizards w lecie i który przed rokiem podpisał kontrakt wart 128 mln dol. za cztery lata gry, bliżej dziś do ligowego błazna niż do gwiazdy.

Gwiazdy, dodajmy, za którą się oczywiście podaje. – Wszystko to, co miałem zrobić z Warriors, już się dokonało. Mam pierścień. Teraz czas, aby mieć własną drużynę – mówił Poole po tym, kiedy ekipa Golden State oddała go latem do Wizards za Chrisa Paula.

Transfer był nieco niespodziewany, bo jeszcze rok wcześniej to klub z Oakland obdarował go tak gigantycznym kontraktem. Ale działacze mieli ku temu powody – w finałach w 2022 r. Jordan Poole odpalił boski tryb, trafiając wielkie rzuty i znacznie przyczyniając się do zwycięstwa w serii z Boston Celtics (4-2). Kibice cieszyli się na "Poole party" – co jest grą słów od nazwiska koszykarza i imprezy nad basenem - a media pisały nawet, że Poole jest trzecim, zaginionym wcześniej bratem duetu "Splash Brothers", czyli Stephena Curry'ego i Klaya Thompsona. W NBA trudno o większy komplement.

Z drugiej jednak strony pisano, że fakt, iż Warriors są drużyną "Splash Brothers" od zawsze i na zawsze, może nieco hamować talent Poole'a. Choć niektórzy poddawali w wątpliwość fakt, czy Poole na pewno jest tak jasno święcącą gwiazdą, iż zasługuje, by "mieć własną drużynę".

– Poole żądał przed sezonem takiej samej wolności, jak Steph, Klay i Draymond [Green]. Tyle że on nie miał czterech pierścieni jak oni, tylko jeden. Jasne – pomógł nam wygrać w finałach, był drugim strzelcem, więc dopominał się o taką samą wolność – mówił niedawno Andre Igoudala, który z Warriors zdobył cztery tytuły, a niedawno przeszedł na emeryturę.

Sygnały o dużym ego Poole'a dochodziły już w przeszłości. W sieci krążyły filmy, na których widać zrezygnowanego Curry'ego, któremu opadają ręce, gdy widzi kolejny bezsensowny rzut Poole'a.

Czy o rozbujane ego poszło także podczas słynnej już sprzeczki Draymonda Greena z Poolem? Rok temu na jednym z treningów przedsezonowych Green – skądinąd jeden z największych zabijaków w lidze – wymierzył Poole'owi cios, nokautując go na oczach kolegów i trenerów. Nagranie z zajęć wyciekło do sieci. Oczywiście nie obyło się bez dyplomatycznych oświadczeń, ale nawet po roku Green przyznaje, że to nie był przypadek. – To nie jest tak, że biję ludzi ot tak, bez powodu – powiedział w podkaście u Patricka Beverley'a. – Trudno, aby coś, co stało się w jednej chwili, wywołało we mnie aż taką reakcję. To narastało – tłumaczył koszykarz Warriors. Choć zachowanie Greena jest godne potępienia, to jednak dziś może rzucać nowe światło na sytuację Poole'a w Wizards. Sytuację, dodajmy, nieciekawą.

Poole stał się bohaterem, ale memów

Choć w końcu dostał to, czego pragnął – jest liderem drużyny – to nie tylko lidera dziś nie przypomina. W najlepszym wypadku przypomina bardziej rozkojarzonego pierwszoroczniaka. Oczywiście o gigantycznym poczuciu własnej wartości.

W trakcie jednej z kluczowych przerw w końcówce meczu z Brooklyn Nets Poole w ogóle nie patrzył na to, jaką akcję szykuje trener Wes Unseld Jr. Choć upominali go i koledzy z zespołu, i asystenci trenera, Poole odburknął im tylko: – To moja drużyna, wiem, co robić!

Po czym, wychodząc na parkiet, nerwowo spoglądał na tabliczkę, nie znając taktyki. Wizards przegrali. "To odrażające. Tym bardziej że Poole umie grać, ale zwyczajnie mu się nie chce". "Ten facet jest zwyczajnie arogancki" - komentowali fani.

Już w drugim meczu sezonu z Memphis Grizzlies wygłupił się, rzucając za trzy z rogu parkietu. Po tym, jak wyrzucił piłkę z rąk, nonszalancko odwrócił się do ławki rywali, celebrując rzut, który… nie wpadł do kosza. W tej sytuacji chciał oczywiście imitować zachowanie Curry'ego, który jednak w takich sytuacjach się nie myli. Poole się pomylił i stał się gwiazdą, ale satyrycznego programu "Shaqtin a Fool".

Jeszcze mocniej dostało się mu od kibiców po akcji w meczu z Boston Celtics. W pierwszej kwarcie, gdy Wizards przegrywali 11:26, Poole biegł z piłką do kontry. Zatrzymał się jednak, nonszalancko zakozłował za plecami, wyszedł za linię i odpalił trójkę. Sęk w tym, że obok stał Kristaps Porzingis. Potężny Łotysz zaliczył bodaj najłatwiejszy blok w karierze. "Co sobie myślał w tej sytuacji, to wie tylko on", "Znowu poczuł, że jest Currym", "Za takie coś tylko ławka. I to do końca meczu". "Jego przemiana w 'Swaggy'ego P' stała się kompletna" – drwili kibice, nawiązując do Nicka Younga, który przed laty też był bohaterem memów oraz czołowego szydercy, czyli Shaquille'a O'Neala.

Poole to oczywiście wciąż utalentowany zawodnik, który w przedsezonowym meczu z New York Knicks potrafił zdobyć 41 punktów. Sęk w tym, że dwa dni później z Toronto Raptors trafił tylko jeden rzut z gry. W tym sezonie średnio zdobywa nieco ponad 16 punktów, trafiając jednak zaledwie 30 proc. rzutów. A powiedzieć, że na razie nie daje Wizards tego, na co liczyli, to nie powiedzieć nic. I dziś wydaje się, że zbyt szybko uwierzył w swoją czarodziejską moc.

Więcej o: