- Nie jest tak wielka, jak się spodziewałem, ale czuć te wibracje. Od wielu osób słyszałem, że to najlepsza koszykarska hala na świecie i chętnie się o tym przekonam. Na pewno spodziewam się dobrych występów pod względem zespołowym i indywidualnym - mówił przed meczem w Nowym Jorku Victor Wembanyama, na którego pierwszy mecz w tym mieście czekał komplet publiczności i tłum dziennikarzy. "Wemby" pierwszego występu w Madison Square Garden nie będzie jednak wspominał dobrze - 19-letni Francuz, którego talent i warunki fizyczne predestynują do wielkiej kariery w NBA, spudłował siedem pierwszych rzutów z gry, ostatecznie miał 4/14. Zdobył 14 punktów, miał dziewięć zbiórek, dwie asysty i blok, a pod koniec trzeciej kwarty usłyszał z trybun okrzyk "Overrated!", czym nowojorska publiczność dała mu do zrozumienia, że jest przereklamowany.
Tak, w Nowym Jorku nigdy nikomu nie grało się łatwo i może właśnie dlatego tak wbiły się w pamięć wybitne występy gwiazd w Madison Square Garden - 55 punktów Michaela Jordana zaraz po powrocie do NBA w 1995 roku, 50, a potem jeszcze 54 punkty LeBrona Jamesa, 11/13 za trzy i 54 punkty Stephena Curry'ego, czy 61 punktów Kobe Bryanta. W środę, w wygranym przez Knicks 126:105 meczu takich fajerwerków nie było, ale akurat Jeremy Sochan będzie to spotkanie wspominał pozytywnie. - Dobra robota - chwalił go w pewnym momencie trener Gregg Popovich, gdy Polak siadał na ławce rezerwowych.
Pierwsze punkty Polak zdobył w piątej minucie - wsadem po podaniu Wembanyamy. Na kolejne czekał do początku drugiej kwarty, gdy trafił za trzy. Pod koniec tej części zdobył jeszcze pięć punktów w minutę - na cztery sekundy przed końcem trafił swoją drugą trójkę. Ten wyczyn warto podkreślić, bo dla Sochana były to pierwsze celne rzuty z dystansu od 26 października i pierwszego meczu sezonu przeciwko Dallas Mavericks.
Po pierwszej połowie Spurs przegrywali 51:65 i z ich punktu widzenia była to różnica niewielka, bo goście zaczęli w Nowym Jorku od 0:13, a potem przegrywali nawet 21:42. Emocji w tym spotkaniu nie było żadnych, choć trzeba przyznać, że koszykarze z San Antonio próbowali gonić. Z kiepskim skutkiem, ale próbowali.
Także za sprawą Sochana, który po dwóch bezbarwnych meczach z Toronto Raptors i Indiana Pacers tym razem wypadł lepiej. Na pozycji rozgrywającego grał w szybszym tempie, w bardziej zróżnicowany sposób - rzucał z dystansu, z wejść, po akcjach tyłem do kosza, gdy miał przewagę wzrostu. I przede wszystkim częściej niż ostatnio trafiał, pewniej kończył swoje akcje. Ostatecznie miał 7/12 z gry, w tym 2/4 za trzy, co złożyło się na 16 punktów - dla Sochana to rekord sezonu, wcześniej dwa razy rzucał po 14.
Do 16 punktów w Nowym Jorku - najwięcej w drużynie Spurs - Sochan dodał sześć zbiórek i pięć asyst oraz tradycyjną porcję zawziętej defensywy, najczęściej przy rozgrywającym Jalenie Brunsonie. Polak popełnił pięć fauli, ale nie miał ani jednej straty, co jest statystyką ważną z punktu widzenia gracza mającego często piłkę w rękach, odpowiedzialnego za jej dystrybucję. A jeśli chodzi o podania, to asyst Sochan mógłby mieć więcej, gdyby Tre Jones i Wembanyama wykorzystali łatwe sytuacje po jego dograniach.
Po ośmiu meczach sezonu średnie Sochana to 9,4 punktu, 5,3 zbiórki i 4,6 asysty. W poprzednim sezonie miał odpowiednio 11,0; 5,3 oraz 2,5, więc teraz, w bardzo wczesnej fazie rozgrywek, widać, że zdobywa mniej punktów, ale notuje więcej asyst, co wynika z jego zmienionej roli na boisku. Polak ze skrzydłowego przeistoczył się w rozgrywającego, bo na taki eksperyment z mierzącym 203 cm wzrostu zawodnikiem zdecydował się trener Gregg Popovich. I nie jest to eksperyment łatwy.
- Bywa ciężko. To dla mnie zupełnie nowa rola, nigdy nie grałem na tej pozycji, więc będą wzloty i upadki - powiedział kilka dni temu Sochan, który po meczu w Nowym Jorku może być z siebie zadowolony. Tym bardziej, że jego debiutancki występ w Madison Square Garden był nieudany - w poprzednim sezonie, 4 stycznia, Spurs przegrali z Knicks 114:117, a Polak nie zdobył wówczas ani jednego punktu. Miał 0/3 w 30 minut. Do tego zbiórkę, cztery asysty, przechwyt i blok. Teraz było o wiele lepiej.
Po porażce w Nowym Jorku, dla którego 25, 24 i 23 punkty zdobyli odpowiednio Jalen Brunson, R.J. Barrett oraz Julius Randle, Spurs mają bilans 3-5 i zajmują miejsce w dolnej połowie tabeli Konferencji Zachodniej NBA. Kolejne spotkanie rozegrają w nocy z piątku na sobotę czasu polskiego - u siebie z Minnesota Timberwolves. Rywale mają w tej chwili bilans 5-2 i są w czołówce tabeli, wygrali cztery mecze z rzędu. Z kolei Spurs przegrali trzy ostatnie spotkania.