• Link został skopiowany

Pogrom w meczu Sochana. Tak źle jeszcze nie było

Łukasz Cegliński
Po trzech zaciętych meczach nadszedł gorszy dzień San Antonio Spurs - Indiana Pacers rozgromili ich aż 152:111, zarzucili gradem trójek, nie dali żadnych szans. Wróciły demony z zeszłego sezonu, kiedy Spurs mieli najgorszą obronę w historii NBA, u gości nie działało nic. Jeremy Sochan rozegrał kolejne bezbarwne spotkanie.
Fot. AJ MAST / AP

Po dwóch emocjonujących i wygranych spotkaniach w Phoenix, w niedzielę San Antonio Spurs przegrali u siebie 116:123 po dogrywce z Toronto Raptors, a już dzień później grali w Indianapolis z mającymi identyczny bilans 3-3 Pacers. Poniedziałkowi rywale słyną w tym sezonie z ofensywnego nastawienia i bardzo dobrych statystyk w ataku - przeciwko Spurs zademonstrowali się pod tym względem z najlepszej strony. I zaaplikowali koszykarzom z San Antonio najwyższą porażkę w tym sezonie.

Zobacz wideo Legenda z „Misia" wróciła po 40 latach, a oni zaczęli wygrywać.

San Antonio Spurs rozgromieni. Bo zmęczeni?

Już w pierwszej kwarcie gospodarze mieli zryw 10:0 i wygrali tę część 44:28. W drugiej Pacers nieprawdopodobnie trafiali z dystansu - mieli 9/12 za trzy, co dało im prowadzenie 86:61 do przerwy. W połowie trzeciej kwarty koszykarze z Indianapolis mieli już 30 punktów przewagi, a po 36 minutach wygrywali 119:87. Ostatecznie zwyciężyli 152:111 - trafili świetne 58 proc. rzutów z gry, w tym rewelacyjne 52 proc. za trzy, bo z dystansu mieli 20/38. Do tego Pacers wykorzystali 22 z 23 wolnych.

Spurs nie byli w stanie się przeciwstawić, znów dała znać o sobie słabiutka obrona - 152 stracone punkty to ich najgorszy wynik w obecnych rozgrywkach. W poprzednim sezonie zespół z San Antonio miał najgorszy tzw. ranking defensywny w historii NBA - na uśrednione dla lepszej skali porównawczej 100 posiadań, tracił 120 punktów. Na początku obecnych rozgrywek jest pod tym względem nieco lepiej, przed meczem z Pacers gorzej niż Spurs broniło sześć zespołów, m.in. właśnie najgorsi pod tym względem przeciwnicy z Indianapolis.

Ale w poniedziałek mecz ułożył się tak, że dla Pacers najlepszą obroną był ciągły atak. Gospodarze podkręcali tempo i co rusz znajdowali dziury w defensywie Spurs, a koszykarze Gregga Popovicha nie potrafili zrewanżować się tym samym. Porażka w Indianapolis "wyprzedziła" niedawny mecz w Los Angeles, gdzie Spurs przegrali z Clippers 83:123. Tym razem różnica była o punkt wyższa.

Usprawiedliwieniem dla młodego zespołu z San Antonio może być fakt, że pierwszy raz w tym sezonie grali mecz dzień po dniu, a wliczając podróż do Indianapolis - mogli być zmęczeni. Ale cóż, taka jest NBA i do grania dzień po dniu też trzeba się przyzwyczaić, trzeba się go nauczyć.

Dwa szybkie faule Jeremiego Sochana. Nie znalazł rytmu

Słabszy mecz w ataku zaliczył w Spurs Victor Wembanyama - rewelacyjny debiutant tym razem miał tylko 3/12 z gry, a do uciułanych 13 punktów dodał 10 zbiórek i dwa bloki. Co ciekawe - w pierwszej połowie sam został zablokowany przez Isaiaha Jacksona przy próbie wsadu. Najskuteczniejszy w Spurs był rezerwowy Doug McDermott, który zdobył 17 punktów, Keldon Johnson rzucił 16. W Pacers 23 punkty i osiem asyst miał Tyrese Haliburton.

Jeremy Sochan rozegrał drugi bezbarwny mecz z rzędu - w 21 minut zdobył sześć punktów, miał trzy zbiórki, asystę i dwie straty. Już po niespełna trzech minutach miał dwa faule, w związku z czym szybko usiadł na ławce, potem miał problemy z grą w dobrym rytmie. 20-letni Polak miał kiepskie 3/9 z gry, dwukrotnie dał się zablokować rywalom, w tym raz Haliburtonowi przy rzucie za trzy punkty. 

Średnie Sochana po siedmiu spotkaniach tego sezonu to 8,4 punktu, 5,1 zbiórki oraz 4,6 asysty. Grając w roli pierwszopiątkowego rozgrywającego, bo na taki eksperyment zdecydował się w tym sezonie Popovich, Polak ma wzloty i upadki. Dwa ostatnie spotkania należały do tych drugich.

Po siedmiu meczach Spurs mają bilans 3-4, kolejne spotkanie rozegrają z nocy ze środy na czwartek czasu polskiego - na wyjeździe z New York Knicks (także 3-4).

Więcej o: