– To jeden z powodów, dla których – kiedy już zostałem wymieniony – byłem tak bardzo szczęśliwy. Powiedziałem mojemu agentowi, że na tym etapie kariery chcę wygrywać. Wchodząc więc do drużyny z kimś tak dominującym jak Giannis… On też chce wygrywać. Myślę, że jesteśmy do siebie bardzo podobni. Bezinteresowni, niesamolubni, robiący wszystko, by zdobyć tytuł – mówi dzisiaj Dame Lillard.
Gdyby postawić na kominku wszystkie trofea Lillarda i Antetokounmpo, najprawdopodobniej trzeba by dostawić jeszcze jedną półkę, albo lepiej gablotę. Łącznie 14 występów w Meczu Gwiazd. 14 nominacji do składów "All-NBA". Dwie statuetki MVP. Ale tylko jedno mistrzostwo NBA.
Ono należy do "Greek Freaka", który poprowadził Bucks do triumfu w 2021 r., przy okazji zgarniając nagrodę dla MVP finałów. Lillard nigdy tytułu nie zdobył. Ba – nigdy nie doszlusował do finału ligi. Ale teraz nie tylko on, ale i Giannis poczuli to samo - że utrzymując status quo, zostając w obecnych drużynach, w obecnych składach, mogą już nie zdobyć upragnionego tytułu. Pierwszego dla Lillarda, drugiego dla Antetokounmpo. I jedyne, z czym pozostaną, to bycie legendą swojego klubu.
Ale to zbyt mało jak na graczy tego pokroju – doskonale wiedzieli o tym i w Wisconsin, i w Oregonie.
Najpierw dwa słowa o Portland Trail Blazers i Lillardzie. Blazers to drużyna, która w 2012 r. wybrała go w drafcie, a on przez ponad dekadę był jej gwiazdą, liderem i ulubieńcem fanów. Tym bardziej że na każdym kroku podkreślał przywiązanie do barw, do Oregonu, a przy okazji ganił koszykarzy, którzy zmieniają kluby jak rękawiczki i krzywo patrzył na tych, którzy szukają łatwych okazji do mistrzostwa.
Fani za takiego lidera gotowi byli dać się pokroić. Podobnie władze klubu, które przed sezonem 2021/22 podpisały z nim nowy kontrakt. I to wcale niemały, bo wart 176 mln dol. za cztery lata gry. W ten sposób wynagrodziły go za wierność i oddanie.
Tyle że szybko okazało się, iż ten związek okazał się duszny i przeciągnięty, męczący dla obu stron.
Głównie dla 33-letniego Lillarda, do którego dotarło, że z Blazers – drużyną z tzw. małego rynku – nie ma szans na mistrzowski tytuł. Ale i dla klubu, który marzy o przebudowie, pragnie graczy młodych, którzy są obietnicą na przyszłość. I któremu umowa Lillarda oraz jego obecność zaczęła już ciążyć.
Tym bardziej że pod koniec tej relacji koszykarz stał się toksyczny. Od wielkiej miłości przeszedł do zobojętnienia na interesy Blazers. W lecie jego agent zapowiedział, że jego klient planuje odejść, ale... tylko do Miami Heat. Każdą inną propozycję zignoruje.
W Oregonie czuli dysonans. Z jednej strony wszyscy szanują Lillarda za to, co zrobił dla klubu – z drugiej nie chcieli dać się wodzić za nos. Lillard zaś powtarzał puste formułki, że w idealnym świecie do końca kariery grałby dla Blazers.
W końcu, w trójstronnej wymianie – jeszcze z udziałem Phoenix Suns – oddano go do Milwaukee Bucks.
W Wisconsin umieją wyciągać wnioski. Od początku swojej przygody w NBA Giannis Antetokounmpo nie ukrywał, że kocha Milwaukee. Bucks to klub, który postawił na niego w drafcie 2013 r., gdy był jedynie nikomu nieznanym dzieciakiem z przedmieść Aten.
– Nie chciałem odchodzić, bo żadna drużyna nie zagwarantuje ci, że zdobędziesz mistrzostwo. Może zajmie mi to 10 lat, a może już nigdy nie będę mistrzem NBA. Najważniejsze, że jestem w domu, w którym czuję się sobą. I że jestem wśród ludzi, którzy mi zaufali – powiedział koszykarz tuż po tym, jak w 2020 r. podpisał z Bucks najwyższą wówczas umowę w historii NBA – 228 mln dol. za pięć lat gry.
Bucks wówczas triumfowali, wygrała też wiara Antetokounmpo w Milwaukee. I lojalność, którą 26-latek wyniósł z greckich ulic. Rok później wspólnie świętowali drugie w historii klubu i pierwsze od 50 lat mistrzostwo.
Ale czas mijał, a okoliczności się zmieniały.
Choć Bucks co roku starali się zbudować wokół "Greckiego Szaleńca" mistrzowski zespół, kolejnego tytułu jeszcze się nie doczekali. Nie zdołali choćby awansować do finału NBA. A konkurencja nie spała.
– Kocham tę drużynę i to miasto. Na zawsze pozostanę sercem z Bucks, ale na koniec dnia liczy się zwycięstwo. I to jest mój główny cel. Nie chcę spędzić 20 lat w tej samej drużynie i nie mieć szansy na zdobycie kolejnego mistrzostwa – mówił jeszcze niedawno gwiazdor, a władzom Bucks zapaliła się lampka. Tym bardziej że eksperci byli zgodni. – Bucks będą mieli szansę zatrzymać Giannisa jeżeli zdobędą mistrzostwo w ciągu najbliższych dwóch lat. Jeżeli nie, za dwa lata już go w tej drużynie nie będzie – przyznał w programie Road Trippin były gracz, obecnie koszykarski analityk Richard Jefferson.
Ściągając Lillarda do Bucks, władze klubu z Wisconsin oswobodziły Portland z trwającego patu, uszczęśliwiły Giannisa Antetokounmpo i zbudowały duet, który może zamieść ligę w nadchodzącym sezonie.
"Jeśli to 'kliknie', NBA jest w poważnych tarapatach" – pisze Edwin Kiplagat ze "Sports Brief". "Będą przerażający. Nie zagrali razem choćby minuty, a już są jednym z najwspanialszych duetów ligi" – dorzuca Andy Bailey z Bleacher Report, choć trzeba dodać, że tandem zaliczył już nieoficjalny debiut w meczach przedsezonowych.
Bucks rozumieją, że zbudowanie chemii zajmie trochę czasu. Zespół nie tylko zmienił skład, ale także zyskał nowy sztab. Adrian Griffin zastąpił Mike'a Budenholzera, który został zwolniony po porażce Bucks z Miami Heat 1-4 w fazie play-off.
– To może zająć miesiąc, dwa miesiące. Może zająć sześć miesięcy. To nie ma znaczenia. Być może dowiemy się tego w ostatnim meczu sezonu zasadniczego. Ale celem jest, aby wspólnie dojść tam, dokąd chcemy – mówił tuż przed startem sezonu Antetokounmpo. A Lillard dodał: – To jak pierwszy dzień szkoły. Wszyscy wydają się być w porządku, ale musi minąć czas, abyście poznali się naprawdę.
W rankingu bukmacherów Bucks z miejsca wskoczyli na głównego faworyta do tytułu – przed Celtics, Nuggets, Suns, Warriors i Lakers.
– Doceniam LeBrona Jamesa i Anthony'ego Davisa. Podziwiam Jamala Murray'a i Nikolę Jokicia, czy Kevina Duranta i Devina Bookera. Ale Dame i Giannis?! To najwspanialszy duet NBA – przekonuje ekspert ESPN Stephen A. Smith, zwracając uwagę na to, że najlepszy gracz po obu stronach parkietu (Giannis) łączy się z najlepszym rozgrywającym w lidze ("gdyby nie istniał Stephen Curry" – dodaje).
W ostatnim sezonie w Portland Lillard zdobywał średnio 32,2 pkt, dokładając 7,3 asysty. Giannis? Jego statystyki to 31,1 punktu, 11,8 zbiórki i 5,7 asysty. Na papierze są dziś niczym "Potworasy" z "Kosmicznego Meczu".
– Mogę stawiać mu choćby i 50 zasłon w jednej akcji, to najlepszy strzelec na świecie – przekonuje na łamach "The Athletic" Antetokounmpo. Przy okazji dodaje, że dzięki temu, iż obrońcy kryją Lillarda z całych sił, to on sam ma dużo więcej miejsca. – Nigdy nie miałem takiej przestrzeni. I nigdy nie wiedziałem, żeby ktoś był tak bardzo podwajany od pierwszej akcji w meczu.
Przy okazji Giannis zdradził jeszcze jedną prawdę. Duet "Greckiego Szaleńca" z Lillardem będzie "przerażający", ale przy okazji pilnowany przez najlepszych defensorów w NBA. Czy "Kozły" przebiją ten mur?
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!