Takiego kontraktu nigdy potem nie było i już nie będzie. "To nie była zazdrość, to była zawiść"

Łukasz Cegliński
To jedna z zakurzonych, ale najbardziej niezwykłych historii w dziejach NBA - w 1981 roku Los Angeles Lakers podpisali z Magicem Johnsonem 25-letni kontrakt. Tak, dwudziestopięcioletni. Dłuższego nie było i nie będzie.

- Żenię się z Lakers i każdy, kto chce być ze mną, musi się także z nimi ożenić! - wykrzykuje Magic w trzecim odcinku drugiego sezonu serialu "Lakers: Dynastia zwycięzców". Wykrzykuje to rozmawiając z Cookie - wówczas byłą dziewczyną, ale później żoną. I nieistotne, czy tak było rzeczywiście, czy to tylko cytat wymyślony na potrzeby serialu - grunt, że podpisując kontrakt Johnson, rzeczywiście złożył deklarację w stylu "i nie opuszczę cię aż do śmierci".

Zobacz wideo "Pech przykleił się do mnie. Skręcenie kostki". Paweł Fajdek czwarty na MŚ

Serial o Lakers, o którym pisaliśmy niedawno na Sport.pl, nie jest dokumentem - to luźna opowieść oparta na faktach, w której oglądamy przerysowane postaci zaangażowane w budowę wielkiego zespołu z Los Angeles, symbolu lat 80. w NBA. W trzecim odcinku drugiego sezonu często, może nawet częściej niż Magica, oglądamy bolesne dorastanie Larry’ego Birda, jego wielkiego rywala z Boston Celtics. I w sumie nic dziwnego, że Birda jest w nim trochę więcej - lato 1981 roku należało do niego, a nie do Johnsona. To Celtics świętowali mistrzostwo NBA, a Lakers lizali rany po nieudanym sezonie.

Nieudanym szczególnie dla Magica, który miał wówczas 21 lat i dwa sezony w NBA za sobą. Pierwszy świetny, zakończony mistrzostwem i znakomitym meczem nr 6 finału, drugi słaby, z kontuzją kolana i opuszczonymi 45 meczami, zakończony rozczarowaniem. Zespołowym i indywidualnym - to Magic spudłował rzut, który mógł przesądzić o zwycięstwie Lakers we wczesnej serii play-off z Houston Rockets. Spudłował dramatycznie - piłka nie doleciała do obręczy, faworyt pogrążył się w rozpaczy, niedowierzaniu.

Gracze Lakers nie byli zdziwieni, ale... "To nie była zazdrość, to była zawiść"

Magic wciąż był fenomenem, choć po takim sezonie jego wartość mogła być kwestionowana. Ale jeśli była, to raczej nie przez Lakers, a już na pewno nie przez ich wizjonerskiego właściciela Jerry’ego Bussa. On w Johnsonie był zakochany, w Los Angeles od początku stał się jego drugim ojcem. Magic opowiadał o wyjątkowych relacjach z Bussem, o wspólnych obiadach, kolacjach, zakupach, imprezach, także w klubach nocnych.

Dlatego gdy Magic wystąpił o przedłużenie debiutanckiego kontraktu, który miał obowiązywać do 1984 roku, Buss poszedł va bank - zaproponował mu 25-letnią umowę o wartości 25 milionów dolarów. Milion rocznie zarabiali wówczas wielcy środkowi - ostoja Lakers, gwiazda ligi Kareem Abdul-Jabbar oraz Moses Malone z Houston Rockets. Ale 25 milionów przez 25 lat? To był kosmos.

- To była niewiarygodna suma pieniędzy. Dziś porównałbym ten kontrakt do dziesięcioletniej umowy na miliard dolarów - wspominał w 2018 roku Mychal Thompson, były kolega Magica z Lakers. I nawet jeśli przesadził, to zarysował perspektywę.

- Większość z nas, nawet 90 proc., zazdrościło Magicowi pozycji i bezpieczeństwa, jakie dał mu klub. Wiedzieliśmy, jak Lakers, jak Buss go cenią, więc nie byliśmy zdziwieni. Ale byliśmy jednocześnie zawistni. To nie była zazdrość, to była zawiść - opowiadał Thompson.

Może być trenerem. Albo generalnym menedżerem

Podpisany w 1981 roku kontrakt miał wejść w życie w 1984, po zakończeniu pięcioletniej, debiutanckiej umowy Johnsona, która dawała mu 500 tys. dol. rocznie. Nowy kontrakt miał trwać do - uwaga! - 2009 roku.

Umowa nie precyzowała jednak, ile Johnson ma grać. - Może być trenerem. Albo generalnym menedżerem. Albo w ogóle będzie kierował klubem, a ja będę siedział z tyłu i patrzył - opowiadał mediom Buss po podpisaniu kontraktu. - Magic to łebski dzieciak i planuję, żeby był moim protegowanym, chcę go nauczyć biznesowego podejścia do sportu. Wiem, że to niezwykły kontrakt, bo dzieciaki w jego wieku dopiero kończą studia. Ale wszystko sprowadza się do tego, że Magic jest członkiem naszej rodziny - tłumaczył właściciel Lakers.

I dodawał, że wyliczenie pensji Johnsona powstało na podstawie projektowanej inflacji i przewidywań odnośnie tego, ile koszykarz mógłby dostać trzy lata później jako wolny zawodnik. - Wiem, że milion rocznie przez tak długi okres, to kwota z kosmosu. Ale przemyślcie to: za 14 lat przeciętna sekretarka będzie zarabiała 60 tys. dol. rocznie. Dla mnie usługi Magica, czy to w roli trenera, czy menedżera, będą warte milion rocznie - snuł wizje Buss.

Co ciekawe, chwilę wcześniej baseballista Dave Winfield podpisał 10-letni kontrakt na 24 mln dol. z New York Yankees. Czy to przypadek, że Johnson dostał 25 mln? - Oczywiście, że przypadek - odpowiadał dziennikarzom Buss ze śmiechem. A może to chwyt reklamowy? - Oczywiście, że tak - również przytakiwał właściciel Lakers.

Magic Johnson szybko poczuł się niedoceniany

Johnson nie był długo zadowolony z rekordowej umowy. Już w grudniu 1983 roku, a więc jeszcze przed wejściem w życie 25-letniego kontraktu, powiedział "Detroit News Sunday", że czuje się niedoceniany. - Chcę zarabiać tyle, ile zarabiają inni najlepsi gracze - rzucił, mając na myśli Malone’a (zarabiał wówczas 2,16 mln), Birda (2,14 mln) czy Abdula-Jabbara (1,65 mln).

To samo powtórzył w 1987 roku, po mistrzowskim sezonie Lakers, w którym został wybrany MVP ligi. - Tak, czuję się niedoceniany - stwierdził, a "Los Angeles Times" wspominał, że Magica zabolał fakt, iż w 1985 roku wybrany z pierwszym numerem draftu Patrick Ewing dostał od Knicks właśnie milion dolarów rocznie.

Johnson z czasem dopiął swego, jego kontrakt był renegocjowany, Buss zgodził się podpisywać nowe umowy, by zrekompensować swojemu ulubieńcowi lata z niższymi zarobkami. NBA się zmieniała, rosły kontrakty telewizyjne, a więc i pensje, a Magic, symbol efektownego stylu "Showtime", w którym grali Lakers, prowadził zespół do kolejnych tytułów, w sumie pięciu.

Magic szefem wszystkich szefów - przygotował grunt pod LeBrona

Jedno jest pewne, Johnson - tak jak chciał Buss - pozostał człowiekiem Lakers na całe życie. Kiedy w 1991 roku nagle zawiesił karierę, po tym, jak dowiedział się, że jest nosicielem wirusa HIV, Buss wypłacił mu całość kontraktu, a potem podpisał z nim jeszcze roczną umowę na 14 mln dol. Johnson na chwilę wrócił jeszcze na parkiet, potem był krótko trenerem zespołu, ostatecznie kupił od Bussa 4 proc. udziałów w klubie, został członkiem ekipy zarządzającej.

W końcu, w lutym 2017 roku, Johnson został prezydentem Lakers ds. operacji koszykarskich, czyli szefem wszystkich szefów, jeśli chodzi o pion sportowy. Pracował jednak w tej roli tylko przez dwa lata, sukcesów nie odniósł, choć niewątpliwie przygotował grunt pod podpisanie kontraktu z LeBronem Jamesem, który poprowadził Lakers do mistrzostwa w 2020 roku.

Obecnie Magic jest właścicielem wielu biznesów, a także udziałowcem kilku klubów, ale z Lakers nie ma nic wspólnego. Nie da się jednak zaprzeczyć, że ten szalony, kosmiczny kontrakt uzgodniony w 1981 roku skutkował tym, czego chciał Buss - jeśli chodzi o koszykówkę, Magic ożenił się z Lakers i poświęcił im kawał życia. I choć wciąż będą gracze, który spędzą w jednym klubie całe kariery, to nikt nie podpisze już kontraktu na ćwierć wieku - w myśl obecnych zasad najdłuższe umowy, jakie mogą zawierać koszykarze NBA, ograniczają się do pięciu lat.

Więcej o: