- Pierwszy mecz w Milwaukee wygrali. Pierwszy mecz w Nowym Jorku wygrali. Pierwszy mecz w Bostonie wygrali – Michael Malone, trener Denver Nuggets, na zakończenie przedmeczowej odprawy w szatni wyliczał, jak groźni są Miami Heat, którzy, mimo rozstawienia na ósmej pozycji, wyeliminowali w play-off trzech wyżej notowanych rywali. – Ale nie dzisiaj, nie tutaj! – zagrzewał trener swój zespół do walki.
I zrobił to dobrze. Niepokonani w play-off u siebie, numer 1 na Zachodzie NBA, Nuggets zaczęli mocno. Pierwsze punkty po agresywnym wejściu zdobył Jamal Murray, który wcześniej przyznawał, że po długim odpoczynku, jaki Nuggets mieli po wyeliminowaniu 4-0 Los Angeles Lakers, jego zespół może być trochę "zardzewiały" i bez rytmu. Ale nic z tych rzeczy – Nuggets szybko ruszyli do ataku.
Najpierw za sprawą Aarona Gordona, który szybko zdobył 10 punktów. Potem dzięki Michaelowi Porterowi jr., który do skuteczności z dystansu dołożył dwa bloki. Ze wciąż skutecznym Murrayem, który w sumie rzucił 26 punktów. A to wszystko pod kontrolą Nikoli Jokicia, który rozdawał kolejne asysty. Dwukrotny MVP ligi z poprzednich sezonów w trwającym play-off notuje średnio triple-double i osiągnął je także w finałowym meczu nr 1 - miał 27 punktów, 10 zbiórek i 14 asyst. Tych ostatnich już do przerwy wykonał aż 10.
- Zdominował mecz oddając ledwie pięć rzutów - oceniał już w połowie trzeciej kwarty ekspert TNT Jeff Van Gundy podkreślając, że każda decyzja podejmowana przez rzadko w tym meczu rzucającego Serba jest dobra. A amerykańscy statystycy jeszcze wcześniej wyliczyli, że w ostatnich 25 latach tylko LeBron James miał w finale mecz, w którym w jednej połowie zaliczył po 10 punktów i asyst. Z tym że on dokonał tego w swoim 42. spotkaniu w finale, a Jokić - w pierwszym.
Heat nie mieli argumentów, by zatrzymać Nuggets. Tym bardziej że sami słabo grali w ataku – po pierwszej kwarcie mieli tylko 34 proc. skuteczności z gry i przegrywali od początku. Dużo punktów zdobywał co prawda środkowy Bam Adebayo (26 w meczu), ale już Jimmy Butler po dwóch trafieniach na początku stał się niewidoczny (ostatecznie uciułał 13 punktów, miał po siedem zbiórek i asyst).
Największy zawód w Heat sprawiali tak ważni i tak chwaleni gracze drugoplanowi – Caleb Martin, bohater meczu nr 7 w Bostonie, który dał drużynie z Miami finał, do przerwy nie zdobył punktu, trójkę za trójką pudłował Max Strus. Dlatego Heat byli dla Nuggets tylko tłem i może świadczyć o tym niechlubny rekord finału NBA - tylko dwa oddane rzuty wolne, które brały się z braku agresji w ataku.
Po trzech kwartach było 84:63 i można się było zastanawiać, czy Heat stać jeszcze na jakiś niesamowity zryw, który wniesie do tego spotkania choćby odrobinę emocji. Przez chwilę się na to zanosiło, goście zaczęli czwartą część od 11:0. Ale Nuggets odpowiedzieli swoim zrywem i emocje dotyczyły już tylko tego, czy Jokić zaliczy swoje dziewiąte triple-double w tegorocznym play-off, bo po trzech kwartach miał 15 punktów, dziewięć zbiórek i 12 asyst. 10. zbiórkę Serb złapał na minutę i 40 sekund przed końcem, po chwili został sfaulowany i dostał owację na stojąco, trafiając dwa rzuty wolne. Z linii miał 10/12, z gry - 8/12. Niczego nie forsował, wszystko robił dobrze.
I tak lekko, łatwo i przyjemnie debiutujący w finale NBA Nuggets objęli prowadzenie 1-0. Ale Heat nie można skreślać i nikt tego nie zrobi. Zespół trenera Erika Spoelstry, od kiedy jest w nim Butler, występuje w finale NBA po raz drugi, do tego doszedł finał Wschodu rok temu, wielokrotnie zaskakiwał potencjalnie silniejszych rywali. Na razie w finale jest po prostu 1-0. Mecz nr 2 - w niedzielę w Denver.