Walka o finał NBA rozstrzygnęła się w 26. sekundzie. 151-0 stało się faktem

Łukasz Cegliński
Koszykarski świat czekał, aż Boston Celtics dokonają niemożliwego i przejdą do historii, ale to niezłomni gracze Miami Heat zagrają w finale NBA. Celtics ze stanu 0-3 doprowadzili w serii do 3-3, ale kluczowe spotkanie przegrali aż 84:103. Mecz w pewnym sensie rozstrzygnął się w 26. sekundzie.

"Anything is possible" i zdjęcie Kevina Garnetta – w takiej kurtce na siódmy, decydujący mecz finału Wschodu przyjechał do hali w Bostonie Jason Tatum, lider Celtics. To miał być amulet i zapowiedź czegoś wielkiego, przecież słynne "Wszystko jest możliwe!" Garnett wykrzyczał w ekstazie po mistrzostwie bostończyków w 2008 roku - ostatnim do dziś. Ale skoro wszystko jest możliwe, to także to, co nikomu nie przyszłoby do głowy. Bolesne podkręcenie kostki przez Tatuma już w pierwszej akcji.

Zobacz wideo Jeremy Sochan porównany do gwiazdy NBA. "W tym wieku to imponujące"

Boston Celtics kontra Miami Heat. Pech gwiazdy

Atakując kosz gwiazdor Celtics spadł na nogę rywala i doznał bolesnego urazu lewego stawu skokowego. I choć ostatecznie spędził na boisku aż 42 minuty, to nie było wątpliwości, że ta niefortunna akcja podcięła skrzydła Celtics. To przecież Tatum, najlepszy strzelec, miał poprowadzić do zwycięstwa gospodarzy w meczu nr 7 tak, jak kilka tygodni temu z Philadelphia 76ers, gdy zdobył rekordowe w historii siódmych spotkań play-off NBA 51 punktów.

W poniedziałek Tatum uciułał ich ledwie 14. Uciułał z grymasem na twarzy, bez zwyczajowych dynamiki, pewności i akcji nad obręczą. Skrzydłowy Celtics po prostu nie był sobą, podobnie jak cały jego zespół zerkający w kierunku utykającego lidera. I można tylko gdybać, jak wyglądałby ten mecz, gdyby nie jeden pechowy krok w pierwszej kwarcie.

Ale na razie dość o Celtics, bo - niezależnie od ich problemów - Heat rozegrali świetne spotkanie. To nie oni byli faworytami meczu nr 7, po trzech wygranych z rzędu i wyrównaniu stanu rywalizacji na 3-3, więcej szans dawano bostończykom. Ale Heat już w pierwszej kwarcie mieli zryw 11:2, który dał im prowadzenie, od początku grali bardzo dobrze w obronie i zatrzymywali akcje gospodarzy. Dość powiedzieć, że 15 punktów, które Celtics zdobyli w pierwszej kwarcie, było ich najgorszym wynikiem w sezonie.

Heat nie czekali, aż rywale się otrząsną z początkowego szoku. Na początku drugiej kwarty rezerwowy Haywood Highsmith wyjął piłkę z kozła Tatumowi i zdobył punkty z kontry, a chwilę później po trójkach Caleba Martina i Kyle’a Lowry’ego było już 36:21. Celtics byli w kompletnym dołku – mecz zaczęli od 4/6 z gry, potem mieli fragment z fatalnym 4/23. Tatum swoje pierwsze punkty z akcji zdobył w połowie drugiej kwarty, gdy gospodarze byli już daleko z tyłu. Heat punktowali ich spokojnym, cierpliwym atakiem.

Celtics poderwał po przerwie Derrick White – ten sam, który w niesamowitym meczu nr 6 w Miami w ostatniej sekundzie dobił niecelny rzut dający bostończykom jednopunktowe zwycięstwo, przedłużający szanse na finał NBA. Tym razem White trafiał za trzy i z wejść pod kosz, a gdy rzucał wolne, publiczność w Bostonie skandowała "MVP!". Ale Heat na każdą udaną sekwencję akcji Celtics odpowiadała swoimi – a to trafieniami Jimmy’ego Butlera, a to Martina. Pierwszy w całym meczu rzucił 28, a drugi 26 punktów. To oni byli gwiazdami meczu. Pierwszy - słynny "Playoff Jimmy" - spodziewanie, ale drugi - nieoczekiwanie. Martin, gracz kilka lat temu anonimowy, walczący o kontrakty w NBA, jest w pewnym sensie symbolem obecnej drużyny z Miami - koszykarzy mniej znanych, ale tworzących świetny zespół.

W końcówce trzeciej kwarty mecz zrobił się twardy, górę brała obrona, zamiast grania kosz za kosz, była wymiana popisów w defensywie. – To jak mecz z lat 90., nikt nie może zdobyć punktów – mówił ekspert TNT Reggie Miller, była gwiazda ligi, a realizator pokazywał stojących na trybunach Pata Rileya i Alonzo Mourninga, ikony Heat z przełomu wieków. Też specjalistów od obrony.

Po 36 minutach goście prowadzili 76:66, a amerykańscy statystycy szybko podali, że Heat mają bilans 67-0 w meczach, w których na początku czwartej kwarty mieli 10 punktów przewagi. I ten wynik poprawili, ostatnia część nie miała właściwie historii. No, może jej symbolicznym początkiem – najpierw Tatum spudłował rzut spod kosza, na co Martin odpowiedział trójką. Potem cztery punkty z rzędu rzucił Butler, zrobiło się 83:66 dla gości i było po meczu. W hali w Bostonie zapanowała cisza.

151-0. Żaden zespół w NBA tego nie dokonał w serii play-off

Celtics stracili tym samym szansę na wyczyn historyczny – żaden zespół w NBA nie odrobił wyniku 0-3 w serii play-off. W 150 dotychczasowych przypadkach, 150 razy awansowali ci, którzy prowadzili 3-0. Trzem zespołom udało się wcześniej wyrównać na 3-3, ale nikomu zwyciężyć w meczu nr 7. Celtics byli pierwszymi, którzy w takim układzie decydujące spotkanie rozgrywali u siebie, ale to im nie pomogło. Rywale byli zdecydowanie lepsi. W skali ligi - po raz 151.

Heat piszą jednak swoją historię. Drużyna, która rundę zasadniczą zakończyła bilansem 44-38, która do play-off musiała się przebijać przez play-in, została dopiero drugą w historii rozstawioną z nr. 8, która awansowała do finału. Na marginesie - pięknie zrewanżowała się Celtics, bo dokładnie rok wcześniej, także 29 maja i także w finale Wschodu, mecz nr 7 odbywał się w Miami, ale wtedy goście zwyciężyli 100:96. - W przyszłym roku będziemy wystarczająco dobrzy, znajdziemy się w tej samej sytuacji i zrobimy co trzeba - powiedział wówczas Butler. Niesamowite, ale wszystko przewidział. Teraz Heat wygrali aż 103:84.

W finale koszykarze z Miami zmierzą się z wypoczętymi Denver Nuggets. Drużyna znakomitego Nikoli Jokicia w finale Zachodu rozbiła Los Angeles Lakers 4-0. Pierwszy mecz o mistrzostwo NBA – w czwartek w Denver.

Więcej o: