W NBA jest grupa graczy, z którymi się nie zadziera. Nikola Jokić, Jimmy Butler, bracia Morris. Jeśli im podpadłeś, lepiej grzecznie zejdź z drogi. Jeśli jednak umiesz się największym zabijakom postawić, jesteś kimś. A jeśli umiesz się i postawić, i wzbudzić tym miłość fanów – jesteś kozakiem.
Jeremy Sochan – chociaż ma dopiero 19 lat i stawia pierwsze kroki na parkietach NBA – jest kozakiem.
Była połowa drugiej kwarty wtorkowego meczu San Antonio Spurs z Brooklyn Nets. Spurs prowadzili 36:34 i mieli piłkę. Sochan był w gazie, więc kiedy dostał piłkę na obwodzie, bez wahania rzucił za trzy. Trafił i... rzucił parę słów w kierunku Markieffa Morrisa.
"Błąd" – musiał pomyśleć Morris, który przez 12 sezonów w lidze nigdy nie dał sobie dmuchać w kaszę. Teraz też nie czekał do przerwy, by wytłumaczyć młokosowi, że postąpił niewłaściwie. W kolejnej akcji odepchnął go na zasłonie.
– To nie była zasłona. To była wiadomość – powiedział Richard Jefferson, były mistrz NBA, a dziś komentator. Czy wspominaliśmy już, że Jeremy jest kozakiem? Jeśli nie, oto dowód: Polak na parkiet nie poleciał sam. Chwycił Morrisa i również go przewrócił. Na parkiecie wybuchła awantura.
Ustalmy: nie chodzi o ekscytowanie się tym, iż Sochan wyróżnia się w ten sposób na parkietach NBA. Choć mamy dopiero skromną, obejmującą 39 meczów próbę, wiadomo, że gracz Spurs nie jest rozrabiaką. Ligowi obserwatorzy też byli zgodni – Polak pokazał po prostu, że z nim także lepiej nie zadzierać. – Nie mam problemu z ich zachowaniem. Odepchnąłeś mnie? Ok, ale wiedz, że na parkiecie lądujemy obaj – analizował zamieszanie Jefferson.
Sochan na swój sposób zaimponował też samemu Morrisowi. – Trafił za trzy i pokazuje na mnie. Po co? Trafiłeś i co z tego? Postawiłem twardą zasłonę, a on mnie złapał i ściągnął na ziemię. Jak we wrestlingu. To było imponujące. I nawet mu to powiedziałem – przyznał po meczu doświadczony koszykarz Nets.
– Taki jestem, taki chcę być. Trochę bezczelny – powiedział Sochan. – Sprawy się delikatnie zaostrzyły, doszło do kłótni, ale tak właśnie jest. Wszyscy gramy fizycznie – dodał Polak, który tej nocy zdobył 16 punktów.
Jedni nazwą to głupotą.
Morris to czołowy zawadiaka ligi. W zeszłym sezonie był antybohaterem największej boiskowej dramy, po tym, jak grając jeszcze w Miami Heat w meczu z Denver Nuggets próbował utemperować Nikolę Jokicia. Brutalnie, intencjonalnie sfaulował go na środku boiska.
Ale trafił swój na swego. Dwukrotny MVP ligi odpłacił się odepchnięciem, po którym Morris – w wyniku urazy szyi – pauzował cztery (!) miesiące. Mniej więcej tyle samo trwała drama, do której włączył się także grający w NBA brat bliźniak Markieffa Marcus oraz kibicujący Jokiciowi jego dwaj bracia, skądinąd byli zawodnicy sportów walki, którzy – pisały media – wyglądają jak seryjni zabójcy.
To była najgłośniejsza awantura z udziałem Morrisa, ale rzecz jasna niejedyna. Przepychanka z DeMarcusem Cousinsem (też lepiej nie podchodzić), szarpanina z De'Andre Hunterem… Kar, które Morris musiał wpłacić do ligi za naganne zachowanie, policzyć wręcz nie sposób.
Ale inni zachowanie Polaka nazwą odwagą.
Na przykład Gregg Popovich. Zapytany po meczu z Nets, czy podoba mu się zadziorność Sochana, legendarny trener Spurs odpowiedział: – Oczywiście. Jeremy to zadziora. Każda dobra drużyna musi mieć u siebie kogoś takiego.
Albo kibice. Ci z kolei, w trakcie gdy na telebimie w hali w San Antonio pokazywano powtórkę sytuacji, nagrodzili Polaka owacją. Nie tylko dlatego, że nie znoszą Morrisa, ale przede wszystkim dlatego, że powoli zakochują się w Sochanie. Gdy 19-latek spojrzał w telebim, posłał fanom oczko. Po meczu mówił: – To miłość. Czuję ją od pierwszego dnia, kiedy jestem w San Antonio. Doceniam to i będę oddawał ją ludziom.
Jak nie kochać jego bezkompromisowości? Jej przykładów w pierwszej połowie sezonu było wiele. Gdy w meczu z Memphis Grizzlies Sochan zaatakował obręcz, choć miał naprzeciw siebie potężnego czołowego obrońcę ligi Jarena Jacksona Jr., poszedł do końca, mocnym wsadem wziął rywala "na plakat", a kibice oszaleli.
– Już wiemy, jaki jest Jeremy. Nieustraszony – komplementował go kolega z zespołu Tre Jones. Josh Richardson też szeroko uśmiechał się po meczu z Grizzlies, pytany o buńczuczność Sochana. – Lubię to. Lubię, jak ktoś jest w ten sposób szalony.
A gdyby się nie udało i to Jackson Jr. zablokowałby Sochana? – Trudno. Zrobiłbym to drugi raz. Musisz być agresywny. Najwyżej dostałbym dwa rzuty wolne – komentował 19-latek, który jeden rzut wolny dostał po akcji zaprezentowanej kilka tygodni wcześniej, kiedy niesamowitym wsadem nad faulującym go Domantasem Sabonisem poderwał całą NBA.
Jak też nie kochać jego pewności siebie? Sochan nie bał się podjąć wyzwania i – zgodnie z zaleceniami sztabu – oddawać rzuty wolne jedną ręką. Początkowym zdumieniem, żarcikami ze strony fanów Polak się nie przejmował. I dzięki temu poprawił skuteczność – od 19 grudnia, gdy zaczął oddawać rzuty tylko jedną ręką, trafił 30 z 41 wolnych. Czyli 73 proc. Wcześniej trafiał o 30 proc. rzutów mniej.
No i w końcu: jak nie kochać chłopaka, który – choćby nie wiem co – tak bardzo przypomina charakterystycznego Dennisa Rodmana? Fani po meczu z Nets od razu to porównanie wyciągnęli, pisząc, że Sochan jest sobowtórem byłego gracza Bulls. "Rodman też by się nie cofnął" – pisali z dumą.
Tak, widok Sochana wywołuje w fanach NBA wielkie deja vu. Polak – tak, jak kiedyś Rodman – gra z "10" na plecach, także reprezentuje Spurs, gdzie przez moment grał król zbiórek, też farbuje włosy na pstrokate kolory, też ma imponujące tatuaże. I też ma szansę zostać gwiazdą ligi.
Nie tylko ze względu na to, że dopisał się do listy krnąbrnych zakapiorów. Ale również z tego powodu.