Michael Jordan zasiadł za stołem i ogłosił sensacyjną decyzję. Wszyscy zaczęli płakać

Piotr Wesołowicz
Pracownicy klubu płakali, gdy Michael Jordan szykował się do ogłoszenia światu szokującej decyzji. - Proszę państwa, to wygląda jak Ostatnia Wieczerza - mówił komentator telewizyjny, gdy Michael zajął miejsce za stołem obok żony i Phila Jacksona. - Poczułem, że osiągnąłem szczyt. Jedyna droga prowadzi w dół - powiedział 6 października 1993 roku ledwie 30-letni wówczas gwiazdor. Koszykarski świat nie rozumiał, co się dzieje.

Tekst pierwotnie ukazał się 6 października 2021 r. Przypominamy go w rocznicę odejścia Jordana z NBA.

Wyobraźcie sobie taką sytuację: jest rok 2020. Robert Lewandowski wygrał właśnie z Bayernem Ligę Mistrzów. Nikt nie ma wątpliwości, że to wieńczy jego wspaniałą karierę, ale i nikt nie spodziewa się tego, co następuje kilka tygodni po wielkim triumfie Polaka – "Lewy", będąc na szczycie, kończy zawodową karierę. Mając 32 lata, piłkarski świat u stóp i wiele lat gry na horyzoncie – rzuca futbol.  

Zobacz wideo Don Kasjo: Jeszcze bardziej uwierzyłem, że znokautuję Szpilkę

Brzmi jak science fiction, ale ta historia wydarzyła się naprawdę – równo 29 lat temu, 6 października 1993 r. Miała tylko innego bohatera.  

Przyjechał mercedesem. Jak papież

Musiało być kilka chwil przed dziewiątą. W każdym razie było naprawdę wcześnie – zwłaszcza dla przesiadujących po nocy w redakcji dziennikarzy sportowych. Ale tego dnia, aby pomieścić wszystkich przedstawicieli mediów w Berto Center, ośrodku treningowym Bulls w Deerfield, na salę konferencyjną trzeba było przemienić jedno z boisk. Dziesiątki kamer i mikrofonów stały wymierzone w pokryty czerwonym obrusem stół. Lada moment miał zasiąść przy nim największy z największych.  

– Co zapamiętałam z tamtego dnia? Widok płaczących pracowników klubu. I że za nic w świecie nie mogłam znaleźć wolnego krzesełka – wspomina Melissa Isaacson, pisząca wówczas w "Chicago Tribune".

O tym, że 30-letni Michael Jordan planuje odejść z NBA, plotkowano już od dawna, ale na początku października 1993 r. już o tym huczało. Jordan miał porzucić grę nie tylko jako najlepszy koszykarz na świecie, ale i największy sportowiec globu. W tym czasie Mike Tyson odsiadywał wyrok w zakładzie karnym, a Diego Maradona próbował wskrzesić podupadłą przez narkotyki karierę w Sevilli. To Jordan – trzykrotny mistrz NBA, król Dream Teamu, najlepszej drużyny, która kiedykolwiek wyszła na parkiet, "Jego Powietrzna Wysokość" rozpalał wówczas wyobraźnie kibiców na całym świecie.

I w takiej chwili, będąc na szczycie świata, chciał porzucić koszykówkę? Dla – jak to sam ujął tego październikowego poranka – doglądania ogródka i pilnowania, czy aby nie za bardzo przytył?  

Jordan był jednak wyczerpany – grą, presją. Ale również oskarżeniami o uzależnienie od hazardu.  

Na razie zostańmy jednak w Berto Center, pod który podjeżdżał właśnie najwyższej klasy czarny mercedes z Jordanem w fotelu pasażera, eskortowany przez kilkunastu ochroniarzy w kurtkach Chicago White Sox. Tak jakby do Deerfield przyjechał nie gracz koszykówki, ale prezydent bądź papież.  

Zresztą: chwilę, w której Jordan zasiadł za stołem – a obok niego żona Juanita, agent David Falk, właściciel Bulls Jerry Reinsdorf, trener Phil Jackson, dyrektor Jerry Krause, doradca Jordana Curtis Polk, a w ich tle stała cała drużyna Bulls – prezenter Mark Giangreco skomentował na antenie NBC-5: – Proszę państwa, to wygląda niczym Ostatnia Wieczerza. 

I w pewnym sensie miał rację. Jordan ogłaszał właśnie, że to jest to jego ostatni dzień pracy w NBA.

Ciało Jordana błagało o odpoczynek 

Gości konferencji przedstawił Brian McIntyre, ówczesny PR-owiec ligi NBA. Gdy doszedł do Jordana, zatrzymał się: – Szczerze, to nie jestem pewien, kim jest ten facet – powiedział w końcu. Dziś tłumaczy: – Chciałem wywołać uśmiech na jego twarzy. Gdy zobaczyłem, że się śmieje, pomyślałem: dobry ruch. 

– To słodko-gorzki dzień. Bardzo smutny, bo najlepszy gracz w historii dyscypliny opuszcza grę. Ale i bardzo szczęśliwy, bo ktoś, kogo szanuję i popieram, robi dokładnie to, czego pragnie. I jestem pewien, że robi dobrze – mówił Reinsdorf.  

A po chwili Jordan był już całkiem poważny. – Straciłem motywację, poczucie, że mam coś do udowodnienia. Nie dlatego, że przestałem kochać koszykówkę. Zawsze będę ją kochać. Ale poczułem, że osiągnąłem szczyt. Jedyna droga prowadził w dół.  

– Gdy Michael wszedł do hali, pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem, było to, że jest zrelaksowany. I czuje ulgę, jest pogodzony z tą decyzją. Nawet jeśli w głębi serca wiedział, że wróci. Ale na pewno potrzebował przerwy. Był totalnie wypalony, a do tego przechodził przez TO w mediach – opowiada Giangreco. 

Giancrego w jednym się nie mylił: Jordan, mając na karku ledwie trzydziestkę, będąc w szczytowej formie, był jednocześnie na skraju wyczerpania fizycznego, ale też i psychicznego. A może nawet – przede wszystkim psychicznego. 

Ostatni zdobyty wówczas przez Jordana tytuł (potem dołożył jeszcze trzy, bo bez NBA długo nie wytrzymał - wrócił po zaledwie roku) przyniosło więcej ulgi niż uniesienia. Po finałach, w których Bulls wygrali z Suns 4-2, a Jordan okazał się lepszy od Charlesa Barkleya, ciało koszykarza błagało o odpoczynek. W tamtym sezonie MJ z powodu kontuzji opuścił cztery mecze, najwięcej od 1985 r., kiedy z powodu kontuzji stopy musiał opuścić niemal cały sezon. Jordan już wtedy cierpiał na przewlekłe infekcje w palcach stóp oraz na zapalenie ścięgien w kolanach, kostkach i nadgarstkach. I czekał na serię operacji. W prywatnych rozmowach z przyjaciółmi mówił, że chce uniknąć końca kariery, jaki mieli Larry Bird czy Kareem Abdul-Jabbar, którzy z NBA wyjechali niemalże na inwalidzkich wózkach i ze zrujnowanym zdrowiem. A przede wszystkim będąc cieniem samych siebie z najlepszych lat kariery. 

Psychicznie żniwo zebrała także tragiczna śmierć ojca Jordana. Kilka miesięcy wcześniej, w lipcu 1993 r. James Jordan został zastrzelony na postoju na poboczu drogi w Północnej Karolinie. Michael nie mógł się z tą śmiercią pogodzić, ojciec był dla niego najlepszym przyjacielem.  

– Jeśli Jordan zakończy karierę przedwcześnie, to z powodu presji mediów i minusów sławy – wieszczył Magic Johnson, który w 1991 r. sam musiał skończyć karierę z powodu zakażenia wirusem HIV. 

Jordan rzucił NBA przez hazard?

Jeśli media rzeczywiście były wobec Jordana zbyt wścibskie, to miały jeden ważny powód – uzależnienie MJ-a od hazardu. Po serialu "Last Dance" fani NBA mogą zastanawiać się – czy Jordan był chorobliwie uzależniony od rywalizacji, czy jednak był hazardzistą? Zdarzało mu się postawić 100 tys. dol., grając w papier, kamień, nożyce. Potrafił przegrać w golfa 1,3 mln dol, nawet jeśli potem zbił kwotę do 300 tys. Umiał założyć się z kolegami, że podczas lądowania pierwszy odbierze bagaż z taśmy. Wygrał 900 dolarów, choć nie wiadomo, od kogo. Po latach wyszło zaś na jaw, że przekupił personel w terminalu, aby to jego torba pojawiła się na początku. 

Dziś brzmi to jak anegdota o perypetiach miliardera po pięćdziesiątce, ale niemal 30 lat temu w mediach na ten temat wrzało. Po tym, gdy MJ został przyłapany jak noc przed meczem z Knicks w play-off spędził w kasynie w Atlantic City, Chuck Gouide z telewizji ABC-7 spytał, czy to dobry sposób na przygotowania do meczu. Jordan wściekł się i rzucił tylko do reportera: – Właśnie z tobą skończyłem.  

Zwolennicy spiskowych teorii twierdzą, że to David Stern, ówczesny komisarz ligi, wymusił na Jordanie odejście. Miał to zrobić ze względu na uzależnienie gracza Bulls od hazardu, które mogło zaszkodzić NBA wizerunkowo i których władze nie potrafiły już dłużej tuszować. MJ miał wrócić, gdy uporządkuje swoje sprawy.

Teorie podsyciły słowa, które Jordan wypowiedział tego dnia w ciasnej, źle nagłośnionej i kipiącej od emocji sali w Berto Center: – Jeśli David Stern pozwoli, będę chciał wrócić. – Stern to był naprawdę mądry facet. Myślicie, że chciałby stracić dojną krowę? Bez szans – śmiał się po latach Falk, agent Jordana.  

Jordan mógł uciąć plotki, zdradzając swoje plany. A wiedział, że za kilka tygodni wróci do sportu, spełniając marzenie ojca i zostając – przynajmniej na chwilę – zawodowym baseballistą. Giancrego: – Wtedy się o tym nie zająknął. Mówił tylko o tym, że potrzebuje spędzać więcej czasu z żoną i dziećmi. Choć już dokładnie nie pamiętam – może chodziło mu jednak o grę w golfa i leniwe palenie cygara? 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.