Liga – nazywająca się jeszcze BAA, czyli Basketball Association of America, powszechnie znany skrót przyjęto trzy lata później – składała się z 11 zespołów. Podzielono je na Wschód (Boston Celtics, Philadelphia Warriors, Providence Steamrollers, Washington Capitols, New York Knicks i Toronto Huskies) oraz Zachód (Pittsburgh Ironmen, Chicago Stags, Detroit Falcons, St. Louis Bombers i Cleveland Rebels). Inaugurację początkowo planowano na sobotę, 2 listopada, ale tego dnia w Toronto grali hokeiści. A w Kanadzie, wiadomo, hokej to sport narodowy.
Szybko przekonali się o tym Knicks – już w drodze do Toronto, którą pokonywali pociągiem. Celnika przeprowadzającego kontrolę graniczną w Niagara Falls zaciekawiła grupa wysokich mężczyzn. – Kim jesteście? – zapytał. – Jesteśmy New York Knicks – dumnie odpowiedział trener Neil Cohalan. – Znam tylko New York Rangers, jesteście w czymś do nich podobni? – odparł Kanadyjczyk.
A potem powątpiewał, czy mecz koszykówki w Kanadzie wzbudzi jakiekolwiek zainteresowanie.
Wzbudził, właściciele Huskies byli potem zadowoleni. Do Maple Leaf Gardens przyszło 7090 osób. Za bilet płacili od 75 centów do dwóch i pół dolara. No, chyba że mieli więcej niż 203 cm wzrostu, czyli byli wyżsi od największego dryblasa Huskies George’a Nostranda. Taką promocję przygotowali gospodarze. Nikt z niej jednak nie mógł skorzystać. W tłumie nie znalazł się nikt wyższy od Nostranda.
Parkiet koszykarski ułożono w hali bezpośrednio na lodowej tafli. Na treningach wszystko było, jak trzeba, ale gdy w hali pojawiło się siedem tysięcy osób i temperatura się podniosła, nawierzchnia zaczęła zachowywać się zdradliwie, szczególnie przy liniach bocznych, parkiet był niestabilny. Zresztą nie tylko parkiet.
Najlepszym zawodnikiem, a zarazem grającym trenerem Huskies, był Ed Sadowski. Środkowy o ksywie „Big Ed", który miał 196 cm wzrostu i był uznawany za jednego z najlepszych graczy w lidze. W momencie inauguracji miał 29 lat i znakomitą prawą rękę, którą trafiał głównie hakami. Lewa ręka? Mówiło się, że gdyby miał się nią karmić, umarłby z głodu.
No więc „Big Ed", wielki miłośnik zdobywania punktów, zarządził dwie małe zmiany. Po pierwsze: nakazał poluzowanie śrub mocujących obręcz do tablic, żeby kosze „przyjmowały" piłki – gdy obręcz jest "miększa", piłka odbija się od niej lżej i jest większa szansa, że wpadnie do kosza. Że wpadać miały wszystkie rzuty? Nie szkodzi, najważniejsze, że wpadały Eda.
Po drugie: zawężono dolne części siatek, by piłka nie przelatywała przez nie zbyt szybko, by czasem ugrzęzła na kilka sekund. To miało służyć temu, by zwalisty Ed mógł przemieścić się pod drugi kosz, nadążając za grą.
Jeden z sędziów zgłosił zastrzeżenia odnośnie do obręczy i siatek, ale stary cwaniak wzruszył tylko ramionami. – Jestem trenerem, a nie cieciem – powiedział.
Mecz zaplanowano na 20:30, ale rozgrzewki skończyły się już o 20. Huskies musieli zrobić jeszcze szkoleniową prezentację dla kibiców. Pokazywali różne sposoby zdobywania punktów, demonstrowali dwutakty z prawej i lewej strony, haki, oburęczne rzuty z miejsca, rzuty wolne wykonywane od dołu.
W końcu wszystko było gotowe, do pierwszego podrzutu stanęli Nostrand i Bob Cluggish.
Dlaczego w ogóle powstała NBA? W największym skrócie: bo właściciele dużych hal na wschodnim wybrzeżu USA szukali sposobu na zapełnienie obiektów w dni, w które nie grają w nich hokeiści.
Walter Brown, szef Boston Garden i główny inicjator BAA, z której wykluła się NBA, widział, że w Nowym Jorku wielką popularnością cieszą się jednodniowe turnieje z udziałem uczelnianych zespołów w Madison Square Garden. I spróbował – z sukcesem, jak się później okazało – zamienić je na ogólnokrajową ligę zawodową.
Nowojorskie turnieje, impuls, który po latach przerodził się w NBA, rozpoczęły się w styczniu 1931 roku, czyli kilkanaście miesięcy po czarnym czwartku i w samym środku wielkiego kryzysu (Grand Depression). Nowojorski Komitet Ocalenia Bezrobotnych i Potrzebujących poprosił kilku dziennikarzy sportowych o wymyślenie sposobu na wygenerowanie pieniędzy. Trzy koszykarskie mecze przyciągnęły do Madison Square Garden prawie 15 tys. osób i przyniosły 24 tys. dolarów.
Jeden z dziennikarzy, 27-letni wówczas Ned Irish, zwietrzył szansę w tego typu przedsięwzięciach, dogadał się z właścicielem hali i mecze uczelnianych drużyn zaczęły się odbywać regularnie.
Zresztą szefowie hal już w czasie drugiej wojny światowej myśleli nad tym, jak je zapełnić. Brown próbował przyciągać ludzi do Boston Garden nawet skokami narciarskimi. W hali wybudowano skocznię, ale skoczkowie zbyt często ją przelatywali i spadali na lód. Widzom takie sytuacje się podobały, ale zainteresowanie zawodami szybko stracili sami sportowcy. Koszykówka miała swoje wzloty i upadki, ale kluby i drużyny trwały.
Po wojnie w Ameryce pojawili się wracający z frontu żołnierze i pieniądze. Wrócono do pomysłu stworzenia silnej i ogólnokrajowej ligi koszykówki. BAA powstała 6 czerwca 1946 r. w Nowym Jorku.
Powołanie ligi zawodowej nie wzbudziło powszechnego zainteresowania, bo BAA nie była ani pierwszą, ani nawet jedynie funkcjonującą koszykarską ligą po wojnie – równolegle odbywały się rozgrywki ABL i NBL (z tą drugą ligą doszło później do połączenia i przekształcenia w NBA), a wcześniej grano np. w ligach o egzotycznie brzmiących nazwach: Hudson River League (1909-12) czy Interstate Basket Ball League (dwa epizody w latach 1915-17 i 1919-20).
Ligi powstawały i padały ze względu na problemy finansowe i organizacyjne, ale warto o nich wspomnieć, żeby pokazać ówczesne zasady i realia. Otóż boisko było zwykle otoczone bandą lub siatką, aby z jednej strony przyspieszyć grę, a z drugiej – przeszkodzić kibicom w gaszeniu papierosów na plecach koszykarzy drużyny przyjezdnej...
Przepisy dopuszczały kozłowanie oburącz. Powszechną praktyką było wbijanie się pod kosz z pochyloną głową, którą rozpychało się obrońców. Fauli w dzisiejszym rozumieniu było bez liku, ale sędziowie odgwizdywali je rzadko i przedwojenna zawodowa koszykówka w USA bardziej przypominała hokej bez łyżew i na tępym podłożu.
À propos podłoża – wielu kibiców kojarzy na pewno parkiet z hali Boston Garden. Charakterystyczną, drewnianą klepkę. Otóż tuż po wojnie, kiedy w USA wybuchł boom budowlany, paru klepek ponoć zabrakło i parkiet był niekompletny – 264 kwadraty nie łączyły się w idealną całość.
A skoro już jesteśmy przy Celtics – bostończycy to jedyny obok New York Knicks zespół, który od startu BAA do chwili obecnej nie zmienił ani nazwy, ani miasta, więc warto poświęcić mu trochę miejsca. Tym bardziej że początki tego klubu były trudne.
Nazwa Celtics pojawiła się... w Nowym Jorku, gdzie jeszcze przed pierwszą wojną istniał zespół właśnie o tej nazwie. W latach 20. wskrzeszono go w okolicach Manhattanu jako Original Celtics – ta drużyna tak zdominowała rozgrywki ABL, że liga rozkazała rozdzielić jej zawodników na inne zespoły, co w konsekwencji doprowadziło do spadku zainteresowania i upadku ligi.
Kiedy Brown chciał zgłosić koszykarzy z Bostonu do BAA, rozważał różne nazwy – Whirlwinds, Olympians czy Unicorns, ale w końcu zdecydował się odkupić prawa do nazwy Celtics za kilkaset tysięcy dolarów. Irlandzka populacja w Bostonie była wniebowzięta, ale koszykarze Celtics początkowo nie dali się lubić.
Pierwszy mecz u siebie opóźnił się o dwie godziny, bo w ostatniej akcji rozgrzewki pękła tablica i potem rozczarowujący bilans 22-38 niektórzy tłumaczyli właśnie tym wydarzeniem, które przyniosło pecha i zniechęciło kibiców. Do słabego wyniku przyczynili się jednak zawodnicy, którzy w trakcie zgrupowań w Bostonie urządzali sobie bójki z hokeistami Boston Olympians z ligi AHL.
1 listopada 1946 r. wznowienie w Maple Leaf Gardens wygrał Nostrand i Huskies rozpoczęli akcję. Przez około minutę biegali, wymieniając piłkę głównie na obwodzie – ty do mnie, ja do ciebie, obiegnięcie, podanie kozłem, zagranie oburącz. I tak w kółko.
W końcu piłka trafiła do Sadowskiego, rzecz jasna. Jednak pierwszy rzut hakiem „Big Eda" był niecelny, Knicks zebrali piłkę, zaczęli swój atak.
Ossie Schectman szybko podał do Leo Gottlieba, który zamarkował rzut i błyskawicznie podał do wbiegającego w kierunku kosza kolegi. Schectman wykonał jeden kozioł i zdobył punkty. – Trafiłem z wejścia rzucając dwiema rękami od dołu. To było po dwójkowym zagraniu podaj i idź, ale nie pamiętam, od kogo otrzymałem podanie – wspominał po latach.
I tak zdobyto pierwsze punkty w historii NBA. Nowojorczyk Schectman, 27-letni wówczas skrzydłowy o wzroście 183 cm, dostawał w tamtym sezonie 60 dolarów za mecz.
Knicks prowadzili 6:0 i 16:12 po pierwszej kwarcie. W drugiej było już nawet 33:18 dla gości. Trafiać zaczął jednak Sadowski i Huskies zmniejszyli straty do 29:37.
Po przerwie zanosiło się jednak na kłopoty gospodarzy – „Big Ed" popełnił piąty faul, który wówczas wykluczał z gry. Sadowski skupił się na prowadzeniu drużyny z ławki, na boisku zastąpił go Nostrand.
No i nagle rozpoczął się zryw, który wyprowadził Huskies na prowadzenie. Po trzech kwartach było 48:44 dla gospodarzy.
Tylko że im bliżej końca, tym głośniejsze były okrzyki z trybun: „Bi-a-satti! Bi-a-satti!". O co chodziło? Otóż kibice z Toronto domagali się wprowadzenia na boisko Hanka Biasattiego, jedynego Kanadyjczyka w składzie Huskies.
Sadowski im uległ, wprowadził Biasattiego na trzy minuty przed końcem meczu.
I to był błąd. Biasatti słabo zagrał w obronie, Knicks odrobili straty. Dwa razy do kosza trafił Dick Murphy, z wolnego trafił Tommy Byrnes i goście wygrali 68:66.
Dokładnie 75 lat temu.
Artykuł pierwotnie ukazał się na PolskiKosz.pl.