NBA ma nową kurę znoszącą złote jaja. Ci, którzy ją krytykują, okazują się hipokrytami

Jakub Kręcidło
Starcie Lakers z Warriors w walce o play-off? Władze NBA zacierają ręce i nie zamierzają na razie rezygnować z turnieju play-in, kury już dziś znoszącej złote jaja. Nawet jeśli LeBron James mówi: - Ten, kto wymyślił to g..., powinien stracić pracę.

Złość LeBrona Jamesa wynika ze słabości jego drużyny. Los Angeles Lakers, obrońcy mistrzowskiego tytułu, teoretycznie nie mieli prawa znaleźć się dopiero na siódmym miejscu Zachodu. Ale ten scenariusz, po kontuzjach LeBrona i Anthony’ego Davisa, jest wielce prawdopodobny. W związku z tym Jeziorowców czekałaby konieczność rywalizacji w turnieju play-in. Jego założenia są proste. Chcąc uatrakcyjnić finisz sezonu i sprawić, by wszystkim zależało na wygrywaniu, NBA stworzyła miniturniej, w ramach którego nawet dziesiąta drużyna sezonu regularnego ma szansę na awans do play-offów. Między 18 a 21 maja w obu konferencjach rozegrane zostaną po trzy mecze. Zwycięzca starcia siódmej i ósmej ekipy sezonu regularnego zajmie siódmą pozycję w play-off, natomiast przegrany zagra ze zwycięzcą meczu dziewiątej z dziesiątą drużyną. Triumfator tego starcia dostaje ostatnią, ósmą pozycję w play-off. 

Zobacz wideo Ludzie piszą „Artur, weź zaj**b Don Kasjo”, a ja myślę: „Kto to w ogóle jest?”

NBA play-in: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

Teoretycznie, wszyscy wydawali się być zadowoleni. Dzięki organizacji miniturnieju NBA maksymalizuje przychody rozgrywek (50 proc. z nich trafia do kieszeni zawodników), bo dodała do terminarza trzy mecze o ogromnym znaczeniu. Liga, realizując jeden z głównych celów komisarza Adama Silvera, zwiększyła też konkurencyjność. Mniej klubów "tankuje", czyli celowo przegrywa, chcąc zwiększyć szanse w loterii draftu, która została spłaszczona (trzy drużyny z najgorszym bilansem mają taką samą szansę na pierwszy wybór). Budowana jest kultura wygrywania w słabszych, rozwijających się ekipach, co widzimy w tym sezonie np. w Memphis Grizzlies czy Charlotte Hornets, a też inne ekipy dostają dodatkową motywację do wygrywania. W końcu gra toczy się nie tylko rozstawienie przed play-off, ale i zesłanie rywala do turnieju play-in wiążącego się z dodatkowym obciążeniem fizycznym i psychicznym. A ono w tak skondensowanym sezonie ma wielkie znaczenie. Widać to szczególnie dziś, gdy na dwa dni przed zakończeniem rozgrywek ostateczna kolejność Zachodu wciąż stanowi zagadkę.

– Play-in nie podoba się tylko siódmej i ósmej drużynie każdej z konferencji – zwracał uwagę Terry Stotts, trener Portland Trail Blazers, którzy walczą o uniknięcie play-in. Wady tego rozwiązania znane były od momentu jego wprowadzenia. Dodatkowy stres, potęgujący ryzyko kontuzji, a sportowcy są pozbawiani szansy na odpoczynek w kluczowym momencie sezonu. Najważniejszym argumentem przeciwnym play-in jest fakt, że wysiłek z całego sezonu można zmarnować dwiema porażkami. – Nie rozumiem, o co w tym chodzi. Grasz 72 mecze, by wejść do play-off, ale potem przegrywasz dwa i wypadasz z gry. To bez sensu – narzekał niedawno gwiazdor Dallas Mavericks Luka Doncić. 

Właściciel klubu z Teksasu Mark Cuban wspierał go, oceniając, że wprowadzenie formatu play-in było "ogromnym błędem". Ale gdy przed niespełna dwoma laty NBA zatwierdzała wprowadzenie miniturnieju, głosował na "tak", podobnie jak wszyscy inni właściciele klubów NBA. To tylko pokazuje, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Najmocniejsze kluby problemu z play-in nie mają, bo w pierwszej rundzie dostaną zmęczonego rywala, a fakt, że mają kilka dni mniej na przygotowania, jest dla nich do przełknięcia. Mniejsze drużyny upatrują zaś szansy na uratowanie sezonu, co widać po rozkręcających się Washington Wizards. Kłopot pojawia się w sytuacji, gdy w oczy giganta zagląda konieczność rywalizacji w play-in. 

NBA play-in: kura znosząca złote jaja dla NBA

Inną sprawą jest, że drużyny wchodzące do play-off z siódmej i ósmej pozycji nie mają zwykle znaczenia dla losów tytułu. Od chwili wprowadzenia formatu z 16-zespołowym play-off (1983/84), nikt rozstawiony z numerem siódmym i ósmym nie zdobył tytułu. Teoretycznie najsłabszym klubem, któremu się to udało, byli Houston Rockets w 1995 r., którzy sezon regularny zakończyli na szóstym miejscu. Ale nawet mimo śródsezonowych problemów ich tytuł trudno było określać jako sensację, bo bronili mistrzostwa z 1994 r., a w trakcie rozgrywek sprowadzili Clyde’a Drexlera.

– Sezon regularny straciłby na znaczeniu, gdyby drużyny nie miały o co grać. Dzięki play-in chcieliśmy zaangażować więcej drużyn, więcej rynków i więcej klubów. Pod tym względem odnieśliśmy sukces – twierdzi Evan Wasch, wiceprezydent ds. koszykarskiej strategii i analityki w NBA. Liga musi zacierać ręce przed tegorocznym turniejem play-in, który zapowiada się ekscytująco. Przez kontuzje i zakażenia koronawirusem w obecnym sezonie nie brakuje dziwnych rezultatów, więc w play-in najpewniej zobaczymy Boston Celtics i Lakers, czyli dwa najbardziej utytułowane kluby w NBA gwarantujące wielką oglądalność. W miniturnieju, w którym jedna porażka może - jak mawiają Amerykanie - "wysłać cię na ryby", wystąpią gwiazdy ligi – LeBron, Davis, będący w nieprawdopodobnej formie Steph Curry czy opromieniony pobiciem rekordu triple-double Russell Westbrook, a także młode wilczki: LaMelo Ball i Ja Morant. 

NBA wie, że wielce prawdopodobne bezpośrednie starcie Curry’ego z LeBronem o awans do play-off (Warriors i Lakers zmierzą się w starciu o siódme miejsce) będzie ekscytowało kibiców na całym świecie, dlatego nie ma zamiaru rezygnować z formatu play-in, nawet mimo sprzeciwu części gwiazd. Na razie nie ma oficjalnego potwierdzenia, że ten format pozostanie z nami na dłużej, ale trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym szukająca dodatkowych źródeł dochodu liga rezygnuje z kury znoszącej złote jaja.

Więcej o: