"Kobe i Michael byli wyjątkowi, ale to on rzuca najlepiej w historii NBA". Co noc bije kolejny rekord

Piotr Wesołowicz
Na treningach Stephen Curry kładzie się na plecach, a na klatce piersiowej kładzie worek z piaskiem. W ten sposób nauczył się obniżać tętno do 80 odbić w 90 sekund. Czyli dokładnie, ile trwa przerwa w grze. A to początek szaleństw kandydata do nagrody MVP ligi NBA.

Steve Kerr mierzy się z tą sytuacją niemal co wieczór. Choć już nie może – jak przed laty – być niemal pewien, że Golden State Warriors wygrają mecz, to w ciemno może stawiać, że Stephen Curry wywinie coś wyjątkowego i pobije któryś z rekordów NBA. A Kerr jako jego trener znowu stanie przed dziennikarzami i spróbuje zdobyć się na coś oryginalnego.

Zobacz wideo Skąd pomysł na utworzenie Superligi? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze [Studio Biznes]

Tak, jak w poniedziałkowy wieczór. Tym razem Steph zdobył 49 punktów – 20 w czwartej kwarcie – a Warriors wygrali z Philadelphia 76ers 107:96. W ten sposób Curry stał się pierwszym w historii NBA graczem powyżej 33. roku życia, który w 11 kolejnych meczach zdobył 30 punktów lub więcej. Do tej pory rekord należał do Kobego Bryanta, który w grudniu 2002 r. zanotował serię 10 takich meczów. Dla Curry'ego, który właśnie został nagrodzony tytułem gracza miesiąca w NBA, to w ostatnim czasie jak kolejny zwykły dzień w pracy.

Historycy szaleją, a Curry dobrze się bawi

Po meczu z Sixers Kerr znalazł jednak sposób, jak uradować pytających o kolejny nieprawdopodobny występ Curry'ego dziennikarzy. Swego gracza uhonorował, stawiając go w jednym rzędzie z Bryantem i Michaelem Jordanem, a nawet sadzając go ponad legendami. – Pamiętam początki Kobego, gdy trafiał bez opamiętania. Byłem w jednym zespole z Michaelem, który był wyjątkowy. Ale nikt w historii tej dyscypliny nie rzuca tak, jak Curry. Steph jest ponad wszystkimi – powiedział.

Trener Warriors nie jest jedynym, któremu brakuje słów na ostatnie wyczyny Curry’ego. Koledzy z drużyny, trenerzy, przeciwnicy – każdemu trudno uporządkować w głowie to, co widzą co noc, kiedy na parkiecie Steph dokonuje rzeczy sprzecznych z prawami fizyki.

Dla porządku trochę rekordów, które rozmiłowani w statystykach ligowi analitycy skrzętnie zliczają.  

W ostatnich dniach Curry wyprzedził Wilta Chamberlaina w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii Warriors. Rekord obowiązywał od sezonu 1964/65 i wynosił 17,783 punkty. Teraz należy do Stepha, który, aby go pobić, potrzebował 745 meczów. Mało? Gracz Warriors przekroczył także barierę 21 meczów z co najmniej 10 celnymi rzutami za trzy. I oczywiście jest w tej klasyfikacji liderem, a drugi na liście Klay Thompson – jeden z najwybitniejszych strzelców w historii ligi! – ma takich występów pięć. Wybacz, Klay. Curry tylko w tym sezonie uzbierał ich sześć. A to nie wszystko – lider Warriors zdobył też 40 lub więcej punktów w czterech z pięciu ostatnich meczów. Uff.

– To wszystko wynika z pewności siebie – powiedział po meczu z 76ers Curry, który spudłował pierwsze sześć rzutów. Potem zdobył 49 punktów. A i tak po meczu był zły, że nie przekroczył "50". – Dostałem prezent w postaci rzutu wolnego i spudłowałem – żalił się ESPN.

Steph, to już nawet nie jest śmieszne.

W dziesięciu kwietniowych meczach Curry zanotował średnio 39,9 punktu na mecz, 6,6 zbiórki i 4,3 asysty. Patos, który – co zrozumiałe – towarzyszy koszykarzowi co wieczór, nie przeszkadza mu w grze. – Nie lubię wokół siebie tego szumu. Mam jeszcze wiele do zrobienia na parkiecie – mówi, czując, że na wyliczanie zasług przyjdzie czas, gdy już skończy karierę. – Nie nakładam na siebie presji. Po prostu świetnie się bawię – dodaje.

Niektóre rzuty Curry’ego wyglądają tak, jakby ich autor nie tylko świetnie się bawił, ale i pokpiwał z przeciwników. Pod koniec drugiej kwarty niedzielnego meczu z Boston Celtics (Warriors przegrali 114:119, ale Curry zdobył 47 punktów, trafiając 11 na 19 trójek) rozgrywający ekipy z San Francisco trafił – w tym miejscu warto zrobić pauzę – z dystansu, po odejściu, lewą ręką, półhakiem, stojąc bokiem do kosza. A do tego był faulowany. Cały Steph Curry.

 

 – Kiedy byłem w innych drużynach, z przyjemnością przyglądałem się temu, co robi. Ale oglądać to z bliska, na każdym treningu – to coś niepowtarzalnego. Rzeczy, które Curry robi na parkiecie, są jedyne w swoim rodzaju – powiedział po meczu z ekipą z Filadelfii Andrew Wiggins.

MVP z innego świata czy chłopak z sąsiedztwa?

Stephen Curry zapoczątkował w NBA nie tylko trend rzucania za trzy z dalekiego dystansu, niemal z koła środkowego, ale i wprowadził do ligi nową specyfikę treningu.

Oglądanie przedmeczowej rozgrzewki Curry'ego zdaje się być momentami ciekawsze niż sam mecz. 33-letni koszykarz oddaje setki rzutów z najbardziej absurdalnych, wydawałoby się, pozycji. Wcześniej podskakując, jakby grał w gumę. Rzuca zza kosza, z tunelu, z połowy boiska. A piłka wpada do kosza. – Tylko tysiące powtórzeń w sali treningowej sprawiają, że czuję rytm rzutu – mówił na łamach magazynu "Slam".

 

33-latek zachwyca nie tylko rzutem, ale też niesamowitą kondycją. W trakcie gry niemal się nie zatrzymuje, szukając pozycji do rzutu, a jednocześnie jest w stanie wykończyć każdego, nawet najsprawniejszego w lidze obrońcę. Sekret jego treningu siłowego opisał w reportażu dziennikarz ESPN David Fleming. Wyłania się z niego obraz tytana pracy skupionego na każdym niuansie pracy organizmu. "W trakcie treningów Curry kładzie się na plecach, a na klatce piersiowej kładzie worek z piaskiem. W ten sposób czuje dodatkowe przeciążenie i pracuje nad przeponą. Tak nauczył się obniżać tętno do 80 odbić w 90 sekund. Dokładnie w takim czasie, ile trwa przerwa w grze. Dzięki temu jest w stanie w kluczowych momentach być w pełni sił" – pisze Fleming.

I dzięki temu w wieku 33 lat wciąż może marzyć o nagrodzie MVP. "Jest z innego świata" – napisał na Twitterze Zach LaVine, All-Star z ekipy Chicago Bulls. "Zmienił grę na zawsze" – dodał Jeremy Lin. "Nie ma wątpliwości, kto dziś jest prawdziwym MVP" – przyznał Magic Johnson.

Kłopot w tym, że tę nagrodę zdobywa najczęściej ktoś ze szczytu, a Golden State Warriors już nie są tą samą drużyną, która w sezonie zasadniczym umiała wygrać rekordowe 73 mecze, wygrała trzy mistrzowskie trofea i pięć razy z rzędu zagrała w finale ligi. Klay Thompson drugi rok z rzędu leczy skomplikowany uraz ścięgna Achillesa, Kevin Durant jest już w Brooklyn Nets, a Draymond Green, choć wciąż gra na przyzwoitym poziomie, stracił dawny błysk. To jego fatalne pudło spod samej obręczy, gdy Warriors na 44 sekundy przed końcem przegrywali z Celtics 111:113, zniweczyło wysiłek Curry'ego. W tym sezonie "Wojownicy" raczej będą się modlić o awans do play-off niż myśleć o tytule. Dziś mają na koncie 29 zwycięstw i tyle samo porażek i zajmują dziewiąte miejsce na Zachodzie.

Ale 33-letni Curry ani myśli odejść z Oakland. Ani do Charlotte Hornets – to marzenie wielu fanów, bo w tym klubie karierę spędził ojciec Stepha, Dell – ani do Los Angeles Lakers, do których w trakcie All-Star Game werbował go sam LeBron James.

To jeden z powodów, dla których Curry tak da się lubić. Spośród wielu zadzierających nosa gwiazd on jest typem kumpla z sąsiedztwa, z którym można wyjść przed dom porzucać do kosza.

Kerr zrezygnowany: "Co mam jeszcze powiedzieć?"

Na koniec krótka historia sprzed meczu w Filadelfii. Na początku kwietnia Joshua Morris, policjant ze stanu Delaware, będąc w pełnym mundurze, zatrzymał się na chwilę, by porzucać do kosza z dziećmi z sąsiedztwa. Gdy Morris rzucał do kosza, jeden z chłopców Ra’kir Allen krzyczał podekscytowany, że policjant trafia do kosza niczym Curry. Kilka dni później Morris wrócił do niego, wręczając mu nowe buty sygnowane przez Stephena Curry’ego.

Kiedy Morris kilka tygodni później pojawił się w hali 76ers na mecz z Warriors, Curry sam wręczył mu swoją koszulkę i torby pełne pamiątek. – Chciałem nagrodzić go za uczucie, które okazał dzieciakom z podwórka – tłumaczył Curry. A potem wyszedł na parkiet i zdobył 49 punktów.

– Jest fantastyczny. Co mam jeszcze powiedzieć? – śmiał się do dziennikarzy po meczu z Sixers nieco zrezygnowany Kerr. – Po każdym meczu pytacie mnie, co myślę o Stephie i jego występie. Cokolwiek powiedziałem po poprzednim meczu, możecie użyć tej wypowiedzi raz jeszcze – zakończył.  

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.