Największy comeback w historii klubu! Wygrywali tylko przez 40 sekund meczu

Brooklyn Nets przegrywali z Phoenix Suns przez 47 minut i 20 sekund, ale odrobili sięgającą momentami nawet 24 punktów stratę i wygrali 128:124. - Stworzyliśmy definicję prawdziwej drużyny - cieszył się po meczu James Harden, bohater Nets.

To największy comeback w 45-letniej historii ekipy z Nowego Jorku. Nigdy wcześniej koszykarzom Nets nie udało się odrobić 24-punktowej straty do rywali. Miało prawo nie udać się także we wtorek, bo w składzie ekipy Steve’a Nasha brakowało Kevina Duranta i Kyriego Irvinga.

Zobacz wideo "To nie czary, to Cezary!". Jaką karierę zrobili Polacy w NBA?

Harden triumfuje

Ale od czego jest James Harden, czyli trzeci z superbohaterów Nets? Kiedy "Brodacz" dołączył w styczniu do drużyny z Brooklynu, przystał poniekąd na to, że jego zdobycze indywidualne nie będą już tak efektowne. Wszak obok siebie miał dwóch innych graczy formatu All Star, z którymi trzeba dzielić się piłką częściej niż z dawnymi kolegami z Houston Rockets. We wtorek, gdy Durant i Irving nie grali i siedzieli w codziennych ubraniach przy linii bocznej, Harden wziął jednak na siebie odpowiedzialność lidera. I widać było, że w tej roli czuje się jak ryba w wodzie.

Lider Nets zdobył tego wieczoru 38 punktów, trafiając ze znakomitą skutecznością – do kosza wpadło aż 14 z 22 jego rzutów. Do tego Harden dołożył 11 asyst i siedem zbiórek, będąc bliskim szóstego w barwach Nets triple-double. Najważniejszego dokonał jednak w samej końcówce.

31 sekund przed końcem, gdy Nets wciąż przegrywali 123:124, Harden trafił kluczową i niezwykle trudną trójkę. Tym samym dał swojej drużynie pierwsze prowadzenie w meczu! 11 sekund przed końcem dołożył jeszcze dwa rzuty wolne, pieczętując wygraną. Suns nie trafili do kosza ani razu w trakcie ostatnich dwóch minut i 48 sekund.

Kiedy Harden trafiał właśnie decydujący rzut, ławka Brooklyn Nets wybuchła z radości, Durant niemal wskoczył na plecy Irvinga. – Stworzyliśmy definicję prawdziwej drużyny. Kiedy dwóch graczy wypada, kolejni ich zastępują – cieszył się Harden.

Nets powalczą o tytuł

Lider Nets może triumfować. Jeszcze kilka tygodni temu zarzucano mu, że nie umie zachowywać się jak profesjonalista – wymuszając odejście z Rockets chodził po nocnych klubach, wyraźnie utył, słowem – nie wyglądał na wzór atlety. Zresztą na początku przygody w nowym klubie też szło mu ociężale, drużyna przegrała kilka spotkań, media zastanawiały się, czy eksperyment z trzema gwiazdami w składzie ma szansę wypalić. Teraz Nets wyglądają jednak jak drużyna z mistrzowskimi aspiracjami. Zanim wygrała ona z Phoenix Suns, dzień wcześniej pokonała 136:125 Sacramento Kings, przy okazji bijąc swój rekord celnych trójek w jednym meczu – Nets trafili ich aż 27. W meczu w Arizonie ekipa Steve’a Nasha dodatkowo znakomicie broniła.

– Moi gracze są słusznie podekscytowani. To, czego dokonali, świetnie na nich wpłynie. Mimo że nie było w składzie Kevina i Kyriego, potrafili odrobić 24-punktową stratę. Pokazali mnóstwo serca – mówił po meczu Steve Nash, dla którego był to sentymentalny, ale zwycięski powrót do Phoenix - jako gracz Nash zdobył z Suns dwie statuetki MVP.

Dla Nets była to czwarta wygrana z rzędu, z kolei porażka oznacza dla Suns koniec sześciomeczowej serii zwycięstw. Zespół z Brooklynu awansował na drugie miejsce w Konferencji Wschodniej. I potwierdził, że w tym sezonie będzie bić się o mistrzowskie pierścienie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.