• Link został skopiowany

Mecz, jakiego Polska nie widziała. Poszedł rozkaz: "Podawać do niego"

Piotr Wesołowicz
Stan wojenny, dokładnie 38 lat temu. Trybuny w ciasnej, ceglanej salce przy pl. Teatralnym w Wałbrzychu kibice Górnika wypełnili po brzegi. Miejsc niewiele, trybuna jedna, a ścisk - niesamowity. Zresztą jak co tydzień - górnicze miasto żyło koszykówką.
Mieczysław Młynarski (w ciemnym stroju)
fot. gornik.walbrzych.pl

Faworytem są gospodarze. Walczą o pierwsze w historii mistrzostwo, goście – Pogoń Szczecin – o to, by nie zlecieć do II ligi. Poza tym, Górnik ma w tamtym czasie gwiazdę na skalę europejską – Mietka Młynarskiego.

Zobacz wideo Legia potrzebuje transferów? "Ta pozycja pogrążyła trenera Vukovicia"

26-letni, szczudłowaty, mierzący 199 cm skrzydłowy jest najlepszym strzelcem nie tylko ekipy z Wałbrzycha, ale i całej ligi – poprzednie dwa sezony kończył jako król strzelców I ligi.

"Setka by pękła"

W meczu z Pogonią przechodzi jednak samego siebie. Trafia niemal za każdy, razem, gdy wyciąga ręce w stronę kosza. Spod kosza, z dystansu – jak tylko chce. Już do przerwy zdobywa aż 44 punkty.  

W szatni koledzy gratulują Mietkowi, biją brawo, poklepują. A skoro zwycięstwo jest niemal w kieszeni, mówią, to może warto rzucać dalej? Do rekordu Edwarda Jurkiewicza (w 1970 r. w meczu Wybrzeża Gdańsk z Baildonem Katowice zdobył 84 punkty) blisko. Trzeba spróbować! Kapitan drużyny Tadeusz Reschke wydaje polecenie – od teraz cała drużyna podaje tylko do Mietka.

Widząc, co się dzieje, trener Pogoni Stanisław Rytko na początku drugiej połowy nakazuje swoim zawodnikom – punkty u rywali mogą zdobywać wszyscy, tylko nie Młynarski. Szczecinianie podwajają i potrajają najlepszego strzelca Górnika, utrudniają mu grę, jak potrafią, ale bez większego skutku. Tego dnia Młynarski trafia jak w transie. Rekord Jurkiewicza wyrównuje trzy minuty przed końcem, ma więc jeszcze trochę czasu na jego pobicie. Mecz kończy się zwycięstwem Górnika 133:109, a Młynarski zdobywa rekordowe 90 punktów.

Równe 100 punktów to do dziś niepobity rekord NBA Wilta Chamberlaina – gracz Philadelphia Warriors zdobył je w 1962 r. w meczu z New York Knicks. W Polsce rekordzistą jest Leszek Doliński, który zdobył 134 punkty, ale w III lidze. Na najwyższym szczeblu rekordzistą do dziś jest Młynarski.

Po meczu z Pogonią prasa o rekordzie pobitym w Wałbrzychu zbytnio się nie rozpisywała. „Popis strzelecki zaserwował kibicom Mieczysław Młynarski, który postanowił pobić nieoficjalny rekord skuteczności w lidze i rzucił 90 punktów. Inna sprawa, że grał z „kelnerami”, a koledzy niemal każdą piłkę podawali do „Młynarza”, którego rola ograniczała się do przejęcia jej, wyskoku i celnego rzutu” – pisał, w dość lekceważącym tonie, katowicki „Sport”. Z kolei „Przegląd Sportowy” dodał: „[Rekord] wydaje się nieprawdopodobny, jednak warto przypomnieć, że poprzedni nie był dużo gorszy. Przed kilkoma laty Edward Jurkiewicz uzyskał bowiem 87 punktów”.

– Wtedy jeszcze nie było w koszykówce rzutów za trzy punkty, a ja w trakcie meczu lubiłem rzucać z 7-8 metrów, więc dziś trzeba by było doliczyć z 10 punktów do tamtego osiągnięcia. Może i setka by pękła – mówi Sport.pl Mieczysław Młynarski.  

"Bad boys" z Wałbrzycha

I dodaje: – Pod koniec meczu, jak już byłem zmęczony, to podawali mi piłkę tak, bym rzucał spod kosza, blisko obręczy. Wcześniej rywale faulowali mnie co i rusz, więc z 40 punktów zdobyłem z linii rzutów wolnych.

– Górnik to była polska wersja „bad boys” z Pistons – drużyna wojowników, która nadrabiała charakterem, cwaniactwem, czasem wręcz chamstwem – opowiada Mateusz Zborowski, dziennikarz i miłośnik wałbrzyskiej koszykówki. I dodaje: – Kochało ich całe miasto.

Górnik, w latach 70. i 80. było miastem górników i robotników. Gdy dostawali wypłaty z kopalni – w piątki o 15 – wszystkie osiem kawiarni na rynku tętniło życiem aż do niedzieli, na zabawę do miasta przyjeżdżali nawet z Wrocławia. Ale prócz knajp wielu rozrywek nie było. Dlatego koszykarska drużyna była traktowana po królewsku. A sam Młynarski – niczym bóg. – On i Włodzimierz Ciołek, piłkarz Górnika, który zdobył III miejsce na mundialu w Hiszpanii w 1982 r. – precyzuje Zborowski.

Gdy Młynarski stał się gwiazdą europejskiego formatu, władze klubu robiły wszystko, by zatrzymać go w Wałbrzychu. Po kilku sezonach, jako młody chłopak, Młynarski dostał talon na poloneza, a przecież wtedy takim cackiem jeździł mało kto. Zresztą, gdy ściągały 18-letniego Mietka ze Zgorzelca, gdzie mieszkał z rodzicami, miasto wręczyły jego rodzicom 120-metrowe mieszkanie i promesę pracy.

– Takie były czasy. Koszykarze jedną pensję dostawali, stając w kolejce z górnikami, a drugą, większą, odbierali w budynku klubowym, pod stołem. Gdy rozmawiałem z Młynarskim, śmiał się, że w kopalni był raz, gdy klub zorganizował wycieczkę pod ziemię – opowiada Mateusz Zborowski.

W reprezentacji zadebiutował bowiem, mając już 18 lat, jeszcze za kadencji legendarnego trenera Witolda Zagórskiego. Trzy lata później mógł wyjechać do Stanów Zjednoczonych, ale odmówił. Podobnie, gdy dostał ofertę z Realu Madryt.

– To było przy okazji meczu w kadrze Europy, ofertę złożył mi Real. Zapewniali, że załatwią mi hiszpańskie papiery. Nie zdecydowałem się, bo syn miał dopiero pół roku – opowiadał w 2012 r. dziennikarzowi PAP Markowi Ceglińskiemu.

Mógł grać w Madrycie

Młynarski mógł też grać w Belgii, ale nie chciał uciekać. Bo w czasach PRL sportowcy ofertę spoza Polski mogli przyjąć dopiero po 30. roku życia. Wcześniej wyjazd i występy poza granicami kraju były dla nich biletem w jedną stronę. Młynarski nie chciał zostawiać w kraju rodziny.

– Miał wielki talent. Trenerzy w Wałbrzychu zbudowali dla niego maszynę, która ułatwiała rzucanie do kosza. Mietek stał w miejscu, a maszyna – o ile piłka wpadła wcześniej do kosza – „wypluwała” piłkę prosto w ręce strzelca. Zresztą, jak Mietek wracał do domu, to nie przestawał trenować, bo w domu na drzewie miał zawieszony własny kosz. W ten sposób oddawał kilkaset rzutów dziennie – opowiada Zborowski.

Z Wałbrzycha Młynarski wyjechał dopiero w 1987 r., po sezonach w barwach Górnika. Po krótkim epizodzie w Turowie i Lechu ruszył do Niemiec, do SVD 49 Dortmund. Także nie do końca legalnie. Wyjechał niby tylko na testy, ale do Polski już nie wrócił.

Mógł grać, ale tylko w III lidze. Drużyna z Młynarskim w roli lidera pięła się co sezon w ligowej hierarchii, aż awansowała do ekstraklasy. W 1997 r. został wybrany do pierwszej dziesiątki plebiscytu na najpopularniejszego sportowca Zagłębia Ruhry.

– Powiem panu, że wtedy, po tym rekordzie, to wielkiego świętowania nie było, bo ja już kibiców przyzwyczaiłem, że zdobywam w meczu po 50-60 punktów. A czy byłem królem Wałbrzycha? Co na boisku, to na boisku. A co w kawiarniach, to w kawiarniach – kończy Młynarski.

Więcej o: