To był jego wieczór. Jimmy Butler wziął na plecy całą odpowiedzialność i wlał sporo niepokoju do szatni Lakersów. Imponujące tirpple-double (40 punktów, 11 zbiórek i 13 asyst) musiało zrobić wrażenie nawet na LeBronie. - Musimy być jeszcze lepsi niż w tym meczu, żeby doprowadzić do remisu 2-2. Zdajemy sobie z tego sprawę. Poprawimy kilka elementów i wrócimy do gry - zapewniał Butler zaraz po meczu.
Trudno znaleźć w NBA większego twardziela niż Butler. Walczył przez całe życie, więc finały NBA to dla niego bułka z masłem. Nawet ewentualna porażka boli mniej niż dźwięczące w uszach słowa matki "Nie znoszę twojego widoku, musisz wynieść się z domu". 13-letni Butler nie miał wyjścia, spakował rzeczy i tułał się po znajomych, przekuwając dziecięcą złość na miłość do koszykówki. Spokój znalazł w rodzinie Lambertów, która przygarnęła go na chwilę, rozciągniętą na długie lata. Miał tylko nie sprawiać kłopotów, dobrze się uczyć i ciężko pracować. Szybko zdał sobie sprawę, że to jego jedyna szansa. I tak robi do dzisiaj.
W NBA zrobiło się o nim głośno podczas wewnętrznej gierki w Minnesocie Timberwolves, zespołu, z którego koniecznie chciał odejść. Poirytowany sprzeciwem Scotta Leydena, generalnego menedżera drużyny, zebrał koszykarzy grających ogony i rozniósł graczy pierwszej piątki. Z Butlerem zaczęto się liczyć. Dostał zgodę na przejście do Philadelphii 76ers, a stamtąd trafił do Miami Heat, z którymi już osiągnął coś niezwykłego. Są najniżej rozstawionym zespołem w finałach NBA od ponad 20 lat, a dokładnie od 1999 roku, kiedy NY Knicks przegrali z San Antonio Spurs 1-4. Tyle że Butler nie chce iść śladami Knicks. Nie zamierza kłaniać się Lakersom i właśnie pokazał, jak w pojedynkę ograć Jamesa, Davisa, Rondo i pozostałych graczy w purpurowo-złotych koszulkach.
Butler dokonał niemożliwego. Wyciągnął Heat za uszy w beznadziejnej sytuacji i dał im nadzieję na pozostanie w grze. Kiedy stracili przez kontuzje w pierwszym meczu Bama Adebayo (szyja) i Gorana Dragicia (stopa), wydawało się, że finały zostały rozstrzygnięte. Butler nie dość, że odebrał pewność siebie Lakersom, to jeszcze dał czas na powrót kluczowym zawodnikom. W końcu Adebayo to uczestnik meczu gwiazd, a Dragić jest drugim strzelcem drużyny (po Butlerze). Zanosiło się na to, że obaj zagrają już w meczu numer 3. Ostatecznie musieli go odpuścić, ale każdy dzień więcej na rehabilitację jest dla nich na wagę złota.
- Pokazał, dlaczego jest liderem i sercem drużyny - napisał na Twitterze Goran Dragić. - To było arcydzieło Jimmiego - dodał Kevin Love z Cleveland Cavaliers. - Próbowali nas przekonać, że on nie jest tym gościem, który może dać zwycięstwo drużynie - stwierdził Rudy Gobert z Utah Jazz. A dziennikarze CBS zaczęli go porównywać do Allena Iversona, twierdząc do tego, że Miami Heat to lepsza drużyna, niż 76ers z 2001, z którymi Iverson grał w finałach przeciwko Lakers (LA Lakers wygrali 4-1). Czwarty mecz finałów zostanie rozegrany o 3.00 w nocy ze środy na czwartek polskiego czasu.
Przeczytaj także: