Kobe Bryant nie żyje. Jeden z najlepszych koszykarzy w historii NBA zginął w niedzielę, w katastrofie śmigłowca w Calabasas, mieście w hrabstwie Los Angeles w Kalifornii. Kobe pięciokrotnie zdobył pierścień mistrzowski ligi, dwukrotnie uznany został MVP finałów, a także był MVP ligi w 2008 roku. Przez całą karierę był zawodnikiem Los Angeles Lakers. Numery, z którymi występował - 8 i 24 - zostały zastrzeżone przez klub. Po karierze, już bez NBA, radził sobie równie doskonale.
W niedzielę wieczorem, na antenie TVN24, Kobego Bryanta wspominał Marcin Gortat. - To tragiczna wiadomość. Cały świat koszykówki nie może uwierzyć w to, co się stało. Legenda, która tworzyła potęgę NBA, była jej ikoną, odeszła od nas - powiedział nasz były zawodnik NBA w programie "Dzień po dniu".
- Bryant był zawodnikiem kompletnym. Do jego fantastycznych umiejętności trzeba dołożyć jego etykę pracy, charakter i serce do gry - opowiadał Gortat. - Był to koszykarz, który wychował się oglądając Michaela Jordana, a później to na jego grze wzorowały się i będą się wzorować kolejne pokolenia. Bryant wychodził na parkiet i zawsze na najwyższym poziomie robił to, co do niego należało. W 2009 roku, kiedy "zabrał" mi mistrzostwo NBA, pokazał, że jest w stanie wygrywać tytuły niemal w pojedynkę, już bez wsparcia takich gwiazd jak Shaquille O’Neal. Dla mnie to niebywały zaszczyt, że mogłem grać przeciwko niemu, dojrzewać w jego czasach.
- Kobe bardzo poważnie traktował swoją pracę, przed treningiem potrafił oddać 400-500 rzutów. Wielu w ciągu treningu tylu nie odda, a on traktował to tylko jako rozgrzewkę. Po zajęciach potrafił wsiadać w śmigłowiec i lecieć do szpitala, by się przebadać, bo w trakcie treningu poczuł jakiś lekki ból. Był niesamowitym profesjonalistą. W Los Angeles jest półbogiem, stworzył sukces Lakersów. W mieście mógłby zostawić otwarte auto pełne pieniędzy, a nie straciłby nawet centa.
- Wszyscy młodzi zawodnicy powinni uczyć się od niego jego etyki pracy. Kobe powiedział kiedyś, że łatwo rzuca się do kosza, kiedy obserwuje cię 20 tys. ludzi na trybunach, a dużo trudniej, gdy trzeba wstać skoro świt i oddawać te same rzuty o 6 rano. Wtedy, gdy na sali jest tylko woźny, a nie gwiazdy Hollywood. Namawiał, by trenować w samotności o tej porze, by ćwiczyć charakter i pracować nad słabościami.
- Bryant miał bardzo silny charakter, był liderem. Widać było, że albo jest się po jego stronie, albo można z nim wcale nie rozmawiać. Dwight Howard, z którym graliśmy przeciwko Kobemu w finałach w 2009 roku, przekonał się o tym na własnej skórze. Kiedy ja odszedłem do Phoenix Suns, Howard poszedł do LA Lakers, gdzie wraz z Bryantem miał walczyć o kolejne tytuły. Na miejscu jednak zobaczył, że jego styl, tj. luźne bieganie po parkiecie z uśmiechem na ustach, przy Bryancie po prostu nie przejdzie - mówił.
Jak Gortat osobiście wspomina kontakt z Bryantem? - Trzy lata temu spotkałem się z nim przed meczem, na oficjalnym spotkaniu kapitanów. Kończył już karierę, to był jego ostatni sezon. Spytałem go wtedy, czy w zamian za to "zabrane" mistrzostwo NBA może mi podarować swoją koszulkę z autografem do mojej kolekcji. Bez żadnego problemu, z uśmiechem na ustach zgodził się. Byłem jednak mocno zdziwiony, gdy jakiś czas później zamiast koszulki przysłał mi buty z dedykacją: "Dla Marcina Gortata, Kobe Bryant." Nie sprzedam ich nigdy, teraz chyba zamknę je w sejfie. To wszystko, co stało się w niedzielę jest tragiczne, aż chce się płakać - powiedział.
Ile Kobe znaczył dla NBA? - Bryant kontynuował pracę Jordana. On i David Stern, który również niedawno od nas odszedł, byli jak Batman i Robin. Obaj wykonali nieprawdopodobnie wielką pracę na rzecz rozwoju i popularyzacji NBA na świecie. Budowali tę ligę globalnie, sprawili że NBA stała się jednymi z najpotężniejszych rozgrywek na świecie. Wystarczyło, że Bryant udzielił wywiadu czy udostępnił w sieci jakiś filmik ze swoimi metodami treningowymi, a już inspirował miliony młodych zawodników na świecie. Był dla nich jak półbóg - zakończył Gortat.