Kobe Bryant leciał z córką na trening. Tłumaczył jej koszykówkę. Poruszający film

"Droga Koszykówko. Zakochałem się w Tobie. Miłością tak głęboką, że oddałem Ci całego siebie. Od mojego umysłu i ciała, po ducha i duszę" - tak pisał w "Liście do Koszykówki" zmarły w niedzielę wybitny zawodnik, Kobe Bryant. Wyznał jej miłość dopiero kończąc karierę, choć na boisku kochał od pierwszych treningów z ojcem. Zginął w drodze na trening koszykówki ze swoją córką, której wciąż tłumaczył. dlaczego kocha ten sport.

Kobe Bryant zmarł w niedzielę w wyniku wypadku śmigłowca w Calabasas w południowej Kalifornii. Poniższy artykuł zawiera cytaty z książki Rolanda Lazenby'ego "Kobe Bryant. Showman" wydanej w Polsce przez Wydawnictwo Sine Qua Non w 2017 roku. 

Zobacz wideo

W młodości "ścierał pot z parkietu"

Kobe Bryant zakochał się w koszykówce jako dziecko. Jego ojciec grał w NBA, zabierał syna na mecze, treningi i uczył swojego uczucia do sportu. Kobe podpatrywał najlepszych na wideo, uczył się ich zagrań. I był blisko koszykówki. W każdym wydaniu. Najpierw jako wycierający parkiet. Już wtedy zapowiadał się na kogoś, do kogo idealnie pasował będzie tytuł biografii napisanej przez Rolanda Lazenby'ego - "Showman".

Gdy Joe Bryant grał we Włoszech, jego rodzina pojechała z nim do Europy. Jak pisze Lazenby, w Rzymie odbył się mecz gwiazd ligi, a Kobe sam miał zaproponować, że będzie wycierał boisko. "Czyścił podłogę, nawet kiedy nie było to potrzebne, bo lubił, gdy patrzyli na niego widzowie. Skupiali na nim uwagę"- wspominał Roberto Maltinti, zmarły w zeszłym roku prezydent klubu Pistoia, w którym grał Joe Bryant. Zaproponował Kobe'mu pierwszy kontrakt reklamowy. Miał wycierać boisko, z logiem jednej z jego firm na plecach. Chłopiec za reklamę zażyczył sobie rower, koniecznie czerwony. Później pokonywał nim trasę do lokalnej szkoły, gdzie na boisku zaliczał pierwsze amatorskie treningi koszykówki. 

Później młodzieniec zapragnął podawać piłki na meczach. "Dzięki temu mogłem być bliżej gry" - wspominał w swojej biografii Bryant. "Mogłem lepiej poczuć jej tempo i pojąć, jak bardzo jest siłowa". Ojciec nigdy nie przychodził do niego, by doradzać, czy tłumaczyć koszykówkę. To on chciał wszystko wiedzieć. 

Najpierw nienawiść, potem uwielbienie

Jak większość gwiazd NBA, Kobe Bryant był świetny w trash-talkingu (formy zniewagi przeciwnika zwykle występującą podczas wydarzeń sportowych). W 1995 roku grając w uniwersyteckim Lower Merion, brał udział w lidze wiosennej po play-offach mistrzostw stanu. Przed meczem z Roman Catholic High zadzwonił do Donniego Carra, zawodnika drużyny z tej szkoły. "Jestem podekscytowany naszym meczem" - zagaił rozmowę. Pytał, czy zagra kluczowy zawodnik - Arthur Davis, który miał odejść. "Jeśli nie, to chyba nie ma sensu, żebyś przychodził, prawda?. Zabiję cię. Wyrwę ci serce, gdy tylko znajdziesz się na parkiecie" - rzucał przez słuchawkę. Tuż przed meczem tylko mrugnął okiem. "Dzisiejsza noc będzie długa, stary".

Po pierwszej połowie meczu Carr miał na koncie 25 punktów, a Bryant cztery. Po drugiej: Bryant 36, a Carr 30. Rywal Kobego padł wycieńczony. Jednak jedyne, o czym myślał to, że chciałby dalej z nim grać. A Kobe chciał mieć go w drużynie. Chwilę wcześniej nienawidzący się przez siebie nawzajem rywale chcieli się dobić na boisku. Bryant nigdy nie zagrał w jednej drużynie z Carrem, którego karierę przerwała później poważna kontuzja.

Tytuł pomimo tony smutku 

W 2001 roku w barwach Lakersów Bryant zdobył tytuł mistrza NBA w być może najbardziej imponujący sposób w karierze. I niekoniecznie chodzi tu o sportowy wymiar sukcesu. W trakcie sezonu ożenił się z 18-latką, której nie akceptowali jego bliscy. Zamknął swoją firmę rozrywkową, w której zatrudnił członków rodziny, czym pozbawił ich dochodów. W tym samym czasie w szpitalu umierał jego dziadek, a w drużynie gnębił go konflikt z Shaqiem O’Nealem. Koszykówka miała go odciąć od problemów. Do rywalizacji o mistrzostwo NBA przystępował wściekły. W finale przeciwko Philadelphia 76ers wraz z Lakersami wygrał cztery z pięciu meczów, w tym ostatni przed publiką rywala i...usiadł sam obok kolegów świętujących drugie mistrzostwo z rzędu.

Przestał grać i zalał go smutek. Miłość do gry zastąpiły nawarstwiające się myśli. Spadły na niego wszystkie uczucia z poprzednich miesięcy. "Podszedłem do niego i przystanąłem, nie chcąc przeszkadzać w jego chwili refleksji" - opowiada w "Showmanie" Lazenby'ego Howard Beck, ceniony amerykański dziennikarz sportowy. "Czekałem z jego prawej strony, z notesem w ręce na moment, kiedy będziemy mogli w niewymuszony sposób zacząć rozmawiać". Ten jednak nie nadszedł. Chwilę później Bryantowi wciśnięto w objęcia puchar do pamiątkowych zdjęć dla NBA. Jego wzrok był jednak nieobecny, a myśli daleko od boiska i zwycięstwa. 

Później Bryant opisywał tamte chwile i tłumaczył, jak wydostał się z trudnego momentu, co cytuje Lazenby. "Nauczyłem się żyć chwilą i nie zastanawiać. Od jednego momentu do drugiego, nie potrafiąc cieszyć się własnymi sukcesami, ale też nie myśląc o bólu, przez który przeszedłem" - mówił zawodnik. To pozwoliło mu także spełniać kolejne sportowe marzenia. Ostatecznie po 2000 i 2001 roku, tytuł mistrza NBA zdobył jeszcze trzykrotnie - rok później w 2002, a także w swoich dwóch ostatnich finałach z 2009 i 2010 roku. 

Wyznanie miłości

"Jestem gotowy dać Ci odejść,
(...)
Oddaliśmy sobie nawzajem
Wszystko, co mieliśmy

Oboje wiemy, że cokolwiek zrobię
Już na zawsze będę tym chłopcem
Ze zrolowanymi skarpetami
Koszem na śmieci w rogu pokoju
Pięć sekund do końca na zegarze
Piłka w moich rękach
5...4...3...2...1

Na zawsze Twój,
Kobe"

Tak koszykarz pożegnał się z koszykówką. Swoim listem przemienionym później w scenariusz filmu, którym zdobył Oscara za krótkometrażową animację. W ostatnim meczu w karierze, zagranym przeciwko Utah Jazz Bryantowi udało się zdobyć aż 60 punktów, czego dokonał jako najstarszy zawodnik w historii, mając 37 lat. Po pożegnalnej mowie powiedział słowa "Mamba Out" i upuścił mikrofon, przechodząc do historii sportu. 

Leciał na trening córki, tłumaczył jej koszykówkę

W niedzielny wieczór cały świat zatrzymał się, słysząc tragiczną informację o śmierci Bryanta w katastrofie helikoptera. Po oficjalnym potwierdzeniu doniesień portalu "TMZ" w sieci zaczęły się pojawiać wspomnienia legendy koszykówki. Jego akcje, wyjątkowe zdjęcia, cytaty, a także hołdy oddawane zmarłemu przez inne gwiazdy sportu. Najbardziej poruszający mógł się wydawać filmik, na którym Bryant uchwycony przez kamery niedawno na meczu NBA, szczegółowo tłumaczył swojej córce, co działo się na boisku.

Gianna Maria-Onore Bryant była jedną z osób, które znalazły się na pokładzie śmigłowca. Leciała z ojcem na trening do jego Mamba Academy. 13-latka potrafiła grać, uważało się ją za utalentowaną zawodniczkę. Bryant przyznawał, że jego córka miała "łatwość do trenowania koszykówki". "Gigi" była jego "Mambacitą", którą uczył tego sportu. Nie zdążył pokazać jej wielu rzeczy, ale jedną przedstawił na pewno. Miłość do koszykówki, której sam stał się symbolem. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA