Curry kontuzji doznał w końcówce poniedziałkowego meczu z New Orleans Pelicans. Przy próbie przechwytu źle postawił stopę, noga wygięła się przedziwny sposób i jeden z liderów Warriors meczu już nie dokończył. Z parkietu schodził utykając. Z hali wyszedł o kulach.
- Od samego początku wiedziałem, że to poważna sprawa. Jak zobaczyłem opuchliznę, to wiedziałem, że następnego dnia nie będę gotowy do gry. Na szczęście miejsca, które były operowane pięć, sześć lat temu nie uszkodziły się - mówił Curry.
We wtorek koszykarz przeszedł badanie rezonansem magnetycznym, które potwierdziło skręcenie kostki, ale bez poważniejszych konsekwencji. Zespół zapowiedział, że za dwa tygodnie koszykarz przejdzie kolejne badanie, po którym zapadnie decyzja, co dalej.
Uraz kostki oznacza, że Curry nie zagra w środowym meczu z Hornets w swoim rodzinnym Charlotte. - Najgorsze było to, że musiałem powiedzieć ojcu, że nie zagramy razem w golfa - mówił koszykarz.
We wtorek w specjalnym bucie ortopedycznym był na meczu swojej byłej uczelni Davidson z VMI.
Warriors będą obchodzić się z Currym jak z jajkiem, bo kontuzje kostek mocno wyhamowały pierwsze lata jego kariery. W sezonie 2010/2011 prawą kostkę skręcił pięć razy. W 2011 roku przeszedł pierwszą operację, która miała wzmocnić więzadła. Druga operacja była konieczna w 2012 roku po kolejnym mocnym skręceniu. Po raz ostatni poważnego urazu kostki doznał w marcu 2013 roku.
Potem oprócz kolejnych zabiegów zmienił swój trening. Pomógł mu w tym specjalista od przygotowania fizycznego Keke Lyles, który przekonał go do ćwiczeń na siłowni, zmienił sposób poruszania się na taki, który nie eksploatował nadmiernie kostek. Przy okazji wzmocniły się mięśnie nóg. A to pozwoliło Curry'emu zaufać, że jego kostki wytrzymają. Do meczu z Pelicans poważniejszych urazów udawało się unikać.