Mistrzowie największych amerykańskich lig w kolejnym sezonie po wywalczeniu tytułu przyjeżdżają do Waszyngtonu na spotkanie z prezydentem w Białym Domu. W czwartek u Baracka Obamy pojawili się koszykarze Cleveland Cavaliers, tegoroczni mistrzowie NBA. Prezydentowi wręczyli pamiątkową koszulkę, był czas na wspólne zdjęcie. Obama pogratulował Cavs zwycięstwa w finale z Golden State Warriors mimo prowadzenia rywali 3-1 w rywalizacji do czterech wygranych i pierwszego tytułu mistrzowskiego dla Cleveland.
- To pierwsza drużyna, która wyszła z takiego dołka. To niesamowite osiągnięcie. Najwięcej uczysz się od ludzi, którzy umieją się podnieść - mówił Obama. Wiele osób wyczytało z tych słów nawiązanie do porażki Hillary Clinton w wyborach prezydenckich z Donaldem Trumpem.
Wynik wyborów prezydenckich podzielił USA. Kilku trenerów, koszykarzy i byłych graczy ostro skrytykowało prezydenta elekta. - Chyba nikt nie może zaprzeczyć, że ten gość to rasista i szowinista. Nigdy wcześniej nie czułem takiego wstydu - stwierdził Stan van Gundy, trener Detroit Pistons.
- Ciężko jest to przyjąć z godnością i szacunkiem, jeśli druga strona tego nie okazuje. Żona i córka zostały obrażone jego komentarzami, są zrozpaczone. Wchodzisz do szatni i widzisz twarze koszykarzy, których on nie tak dawno obrażał na tle rasowym. Jesteśmy zszokowani. Rozmawialiśmy dziś o tym. Czujemy się zdegustowani i rozczarowani. To są wybory prezydenckie a nie Jerry Springer Show - wtórował mu Steve Kerr z Golden State Warriors, nawiązując do popularnego talk-show.
- Wybory nie ułożyły się po mojej myśli. Znam Donalda Trumpa, graliśmy razem w golfa. Wydaje mi się, że nikt kto ubiega się o stanowisko prezydenta, nie chce czynić zła. Dajmy mu szansę. Zobaczmy, co zrobi. To jedyny sposób na tę sytuację - mówił Doc Rivers, trener LA Clippers.
Lee Jenkins ze "Sports Illustrated" napisał w środę po wyborach, że jeden z koszykarzy Cavaliers powiedział mu, że w najbliższym czasie koszykarze raczej w Białym Domu się nie pojawią. Richard Jefferson, skrzydłowy Cavaliers, dzień przed wizytą u prezydenta USA niejako potwierdził to na Snapchatcie: "Słowami nie da się opisać, jaki zaszczyt czuję, będąc w ostatniej drużynie, która odwiedzi Biały Dom". Jenkins później dodał, że koszykarz, z którym rozmawiał, to nie Jefferson.
Podobnego zdania do Jeffersona jest Jalen Rose, były koszykarz, a obecnie komentator i ekspert telewizyjny, który powiedział wprost, że wielu sportowców w najbliższych latach odmówi wizyty w Białym Domu u prezydenta Trumpa. - On był kandydatem, który dzielił, a jego wypowiedzi obraziły wiele osób. Sportowcy będą unikać spotkań z nim - mówił w stacji ESPN.
Rezygnacje sportowców z wizyt w Białym Domu nie będą niczym nowym. Gwiazdy największych amerykańskich lig odmawiały prezydentom już wcześniej czy to ze względów politycznych czy osobistych. Ostatni przykład to Tom Brady, który w 2015 roku wymigał się od wizyty u Obamy, tłumacząc się zobowiązaniami rodzinnymi.
Takie sytuacje zdarzały się też w świecie NBA i dotyczyły największych gwiazd ligi. W 1991 roku Michael Jordan po zdobyciu pierwszego mistrzostwa z Chicago Bulls nie pojawił się na spotkaniu z prezydentem Georgem Bushem. - Jak mogę okazać brak szacunku prezydentowi, skoro wybieram spędzenie popołudnia ze swoją rodziną? Mam napięty terminarz, wziąłem trzy dni wolnego i pojechałem tam, gdzie miałem święty spokój - pytał wtedy Jordan.
W 1984 roku Larry Bird nie spotkał się z prezydentem Ronaldem Reganem. - Jeśli prezydent chce się ze mną spotkać, to wie, gdzie mnie znaleźć - wypalił później lider Boston Celtics.
LeBron James odebrał mistrzowski pierścień. Nie potrafił powstrzymać łez [GALERIA]