• Link został skopiowany

NBA. Curry się przebudził. Warriors pobili rekord "trójek" i są o krok od tytułu

38 punktów i sześć asyst miał Stephen Curry, który poprowadził Golden State Warriors do zwycięstwa 108:97 z Cleveland Cavaliers w czwartym meczu finałów NBA. W rywalizacji od czterech wygranych obrońcy tytułu prowadzą już 3-1.
LARRY W. SMITH/AP

16 punktów i pięć strat - to średnie Curry'ego z trzech pierwszych meczów finałowych. MVP sezonu zasadniczego grał do tej pory słabo. Po części jest to efekt zmęczenia i kontuzji, po części dobrej obrony Cavaliers. Pojawiły się pierwsze, nieśmiałe głosy krytyki najlepszego koszykarza dwóch ostatnich sezonów. Curry zareagował na nie w najlepszy możliwy sposób.

W piątkowym meczu potrzebował nieco czasu, żeby się rozruszać, ale trafiał już od pierwszej kwarty. Z zabójczą precyzją wykorzystywał każdy najmniejszy błąd defensywy rywali i trafiał, najczęściej z dystansu. A tych błędów Cavs zaczęli popełniać jak na finałowe standardy całe mnóstwo, zwłaszcza na zasłonach, co pozwalało Curry'emu rzucać bez asysty obrońcy.

Curry w piątek rzucił aż 38 punktów, miał sześć asysty, pięć zbiórek, dwa przechwyty, ale też trzy straty. Trafił siedem rzutów z dystansu. Do trafiania włączył się też Klay Thompson, który zakończył mecz z 25 punktami, trafiając przy tym cztery razy z dystansu.

Cavaliers nadawali ton w piątkowym meczu przez dwie i pół kwarty. Świetnie grał Tristan Thompson, który aktywnie walczył o zbiórki w ataku, dobrze pomagał w obronie. Atak na siebie wziął Kyrie Irving - jego indywidualne popisy plątały nogi obrońcom i trzymały jego drużynę na delikatnym prowadzeniu.

Do przerwy Cavs mieli pięć punktów zaliczki, a po punktach Irvinga na początku trzeciej kwarty odskoczyli nawet na osiem (58:50). Jednak w drugiej połowie Warriors podkręcili tempo. Zaczęli grać jeszcze uważniej w obronie i bezlitośnie wykorzystywali wszystkie wpadki Cavs. A tych było sporo. Po sekwencji: trójka Curry'ego, blok Boguta, trójka Thompsona, Warriors doszli na dwa punkty (63:61), a potem trójki Andre Iguadali i Curry'ego dały im pierwsze prowadzenie w drugiej połowie (72:69).

Z Cavaliers zaczęło schodzić powietrze. Kompletnie pogubili się w czwartej kwarcie, gdy przez blisko sześć minut nie byli w stanie zdobyć punktów z gry. Wróciły wtedy demony z dwóch pierwszych meczów. Zespołową koszykówkę zastąpiły indywidualne akcje Irvinga i LeBrona Jamesa, którzy oddali 33 z 38 rzutów Cavs w drugiej połowie. Trafili 16 rzutów. Warriors tylko na to czekali. Po trójce Harrisona Barnesa mieli aż dziewięć punktów przewagi na niespełna sześć minut przed końcem meczu (93:84) i zyskali mnóstwo pewności siebie. Zaliczki już nie roztrwonili. Wygrali 108:97.

Warriors oprócz punktów Curry'ego i Thompsona mogli liczyć na świetną grę Andre Iguodali. MVP zeszłorocznych finałów znów uprzykrzał życie Jamesowi, a do tego robił całe mnóstwo drobnych, potrzebnych rzeczy. W meczu miał 10 punktów, siedem asyst, sześć zbiórek, przechwyt i blok. Dobrze grał też Draymond Green, który do 9 punktów, dodał 12 zbiórek, cztery asysty, trzy bloki i dwa przechwyty. A ważne rzuty trafiał Harrison Barnes, który miał skuteczność 4/5 za trzy punkty. W ogóle Warriors wrócili do swojej gry w ataku, znów "trójki" wpadały jedna po drugie. W piątek trafili aż 17 rzutów z dystansu, co jest rekordem finałów.

Cavaliers nie radzili sobie z dobrą obroną Warriors. Mistrzowie NBA konsekwentnie zacieśniali strefę podkoszową, nie pozwalając obwodowym Cavs na łatwe wejścia pod obręcz. Jedynym, który radził sobie z defensywą był Kyrie Irving, który rzucił aż 34 punkty.

LeBron James zdobył 25 punktów, miał 13 zbiórek i dziewięć asysty, ale mecz zagrał słaby. Aż siedmiokrotnie tracił piłkę, a do tego grał pasywnie. Przez całą pierwszą połowę bardziej myślał o podaniach niż o zdobywaniu punktów. Większość jego wejść pod kosz kończyła się odrzuceniem piłki na obwód, choć często miał przeciwko sobie gracza słabszego fizycznie. Swojej siły jednak nie wykorzystywał.

Po pięciu dniach przerwy z powodu wstrząśnienia mózgu do gry wrócił Kevin Love. Mecz zaczął na ławce rezerwowych, wszedł w połowie pierwszej kwarty i dostał owację od fanów Cavs. Rzucił 11 punktów, miał pięć zbiórek i zagrał dość przyzwoicie w obronie, co jest jego najsłabszą stroną.

Warriors prowadzą w rywalizacji do czterech zwycięstw już 3-1 i w nocy z poniedziałku na wtorek polskiego czasu mogą zdobyć drugie z rzędu mistrzostwo. Jeszcze nigdy w finałach NBA nie zdarzyło się, by drużyna, która prowadzi 3-1 nie wywalczyła tytułu. A było takich przypadków aż 32. Mecz numer pięć Warriors rozegrają we własnej hali.

Więcej o: