Pytanie o to, który zespół jest lepszy, który wygrałby bezpośrednie starcie lub serię play-off, wracało jak mantra, tydzień w tydzień i dzień w dzień zakończonego właśnie sezonu zasadniczego NBA. Bulls z 1996 roku czy Warriors z 2016? Legendę Michaela Jordana, koszykarza, a dla niektórych nawet sportowca wszech czasów, zestawialiśmy z magią, czarodziejskimi wręcz sztuczkami Stephena Curry'ego. Pomnika Jordana zburzyć się nie da, oglądanie Curry'ego też jest nałogiem.
- Pierwsza myśl: to niemożliwe do porównania. Zmieniły się przepisy, epoki - powtarzał Steve Kerr, rezerwowy w Bulls, teraz trener Warriors. - Teraz przesunęlibyśmy całą obronę tam, gdzie byłby Michael, ale sędziowie odgwizdaliby błąd, bo w latach 90. było to nielegalne. Natomiast Bulls broniliby Curry'ego z użyciem rąk, co dziś jest wbrew przepisom - tłumaczył.
Rzeczywiście, NBA lat 90. i ta obecna, to dwie inne ligi. W czasach Bulls siła górowała nad finezją - dozwolone i powszechne było zatrzymywanie graczy z piłką rękami, wypychanie wysokich spod kosza. Bulls przez lata przegrywali z Detroit Pistons, zanim sami wzmocnili defensywę i pokonali "Złych Chłopców" ich własną bronią.
Władze NBA zaczęły się obawiać, że błotna koszykówka obniży popularność ligi. Dlatego zaczęły zmieniać przepisy, chronić zawodników z piłką. Z czasem zakazano nie tylko ręcznego przetrzymywania, ale w ogóle dotykania rywali. Z piłką, a potem bez niej. Wprowadzono także zasadę trzech sekund w obronie. Przełożenie zakazu "parkowania" dryblasów pod koszem na defensywę oznaczało, że ci nie mogli już zasłaniać, blokować atakującym drogi w pole trzech sekund, do obręczy.
Przez lata grę odmieniono tak, że najważniejszy stał się szybki, dynamiczny gracz z piłką. Drybler, pomysłowy rozgrywający i wybitny strzelec, który wykorzystuje swoje atuty, by minąć rywala i mając dużo miejsca, zdobywać punkty lub zaliczać asysty. Wypisz wymaluj: Stephen Curry.
Czy Jordan i jego Bulls uwolnieni od zasieków z lat 90., w obecnej, bardziej swobodnej NBA biliby wszystkich na głowę? Twierdząca odpowiedź jest zbyt prosta. Bo razem z przepisami zmieniły się także - znacznie wzrastając - możliwości graczy. Atletyzm Jordana i wszechstronność Scottiego Pippena mają wszyscy koszykarze Warriors, a pod względem techniki i swobody rzutu z dystansu dzisiejsi mistrzowie biją tych sprzed 20 lat.
Właśnie, te trójki. Twierdzenie, że Warriors są tak dobrzy, bo trafiają za trzy z jeden strony jest dla nich krzywdzącym uproszczeniem, z drugiej - faktem. Owszem, mistrzowie NBA bardzo dobrze bronią, świetnie biegają, grają zespołowo, z dużą wymiennością pozycji, ale tak - rzuty z dystansu są ich potężną bronią. Trafiają 41,5 proc. rzucając nieporównanie więcej niż kiedyś Bulls. A przecież linia trójek w latach 90. była bliżej niż obecnie. Ile trafialiby Curry i spółka 20 lat temu?
Hipotetyczna walka między Bulls i Warriors byłaby także walką o narzucenie swojego stylu gry. Drużyna z Chicago grała powoli - w rekordowym sezonie w wolniejszej NBA mieli po 91,1 posiadania w meczu (20. szybkość gry w lidze), podczas gdy Warriors mają ich obecnie po 99,3. Więcej akcji kończonych bardziej wartościowymi rzutami przez wybitnych specjalistów - zatrzymanie maszyny z Oakland byłoby dla Bulls wyzwaniem.
Oczywiście, Bulls mieli geniusz Jordana i jego pęd do zwycięstw, które trudno zamknąć w liczbach. Lider drużyny z Chicago - jak nikt inny w historii - wielokrotnie wznosił się ponad ligę, przejmował kontrolę nad meczami, wygrywał je samodzielnie. A jego grupa wsparcia - Scottie Pippen, Dennis Rodman, Ron Harper, Toni Kukoc - była podobnie utalentowana i wszechstronna do tej, którą ma Curry. Wszechstronność, wymienność pozycji, poświęcenie dla drużyny - to wartości uniwersalne dla obu zespołów.
Co z obroną? Wydaje się, że jeśli gdzieś szukać przewag oczywistych, to właśnie w defensywie. W 1996 roku Bulls mieli trzech graczy w piątce najlepszych obrońców NBA (Jordan, Pippen, Rodman) i mieli wszystko, by próbować zatrzymać Warriors. Na ich wymienność pozycji odpowiedzieliby dość swobodnym przejmowaniem rywali w obronie, bo Harper, Jordan, Pippen i Rodman mieli zbliżone warunki i możliwości gry w defensywie, by pilnować najróżniejszych graczy.
Warriors też bronią dobrze, są pod tym względem w czołówce obecnej NBA, ale ich jedynym wyróżnianym defensorem jest Draymond Green. Z drugiej strony - jeśli można sobie wyobrazić idealnego obrońcę dla Jordana, to Iguodala byłby bliski ideału.
Porównywać można doświadczenie drużyn z 1996 roku (tu plus dla Bulls, trzykrotnych już przecież wówczas mistrzów NBA) oraz ławki rezerwowych (tu przewaga Warriors, którzy mają lepszych zmienników). - W play-off pokonalibyśmy ich 4-0, bez dwóch zdań - mówili bez wahania Harper i Pippen, a koszykarze Warriors licytacji nie podejmowali.
Porównywać można też rozgłos dotyczący pogoni za rekordami. Ale tu rozstrzygnięcie zależy od preferencji, gustu, a nie twardych danych. - W 1996 roku byłem członkiem The Beatles, teraz jestem w The Rolling Stones. W obu przypadkach byłem tylko technicznym, rozstawiałem scenę dla obu zespołów. Ale to było świetne, ekscytujące. Energia, którą noc w noc czuliśmy od tłumów, była niesamowita - mówił Kerr.
To jaki byłby wynik meczu Bulls 1996 - Warriors 2016, gdyby takowy odbył się w warunkach sterylnych, np. na Plutonie? Kerr: - Wynik zależałby od trójki Stephena Curry'ego, rzucanej z odejścia i sprzed Michaela Jordana. Ale nigdy się nie dowiemy, czy ten rzut wpadłby do kosza, czy nie.