Po pięciu minutach meczu w Oakland Stephen Curry, od kilkunastu miesięcy bezapelacyjnie najlepszy koszykarz NBA, na chwilę włączył ten swój słynny już siódmy bieg i było po meczu. Trafił trzy trójki z rzędu - wiecie, takie w swoim stylu, z naprawdę daleka, z biegu i w momencie, gdy każdy - także stojący tuż obok obrońcy - wiedział, że rzuci. Oczywiście wszystkie trafił i Warriors wyszli na prowadzenie 27:16.
W sumie w pierwszej kwarcie Curry zdobył 20 punktów, a jego zespół - 37. I wyglądało to na zaplanowany, ukryty komunikat, drwina z całej ligi pokazująca, że mistrzowie są w stanie zrobić, co chcą. No bo przestawcie cyfry...
Na początku drugiej połowy Curry trafił za trzy na 73:53 (znów ta magiczna liczba 73...) i była to jego 400., oczywiście rekordowa, trójka w sezonie. A po chwili wszedł pod kosz i trafił w tłoku, nie widząc obręczy. Lider Warriors miał już wówczas 30 punktów zdobytych w 19 minut na boisku. W sumie rzucił 46, trafiając m.in. 10 z 19 trójek.
Emocje? Takowych nie było, co nie oznacza braku entuzjazmu na trybunach w Oakland. Fani długimi momentami na stojąco dziękowali Warriors za sezon historyczny, magiczny, wręcz nierealny. Rozpoczęty wynikiem 24-0, z bilansem 36-2 w połowie stycznia, czy 62-6 w połowie marca.
Choć w końcówce sezonu mistrzowie musieli się spiąć, by rekord pobić. Potrzebowali bilansu 4-0 na sam koniec, mając w perspektywie dwa mecze z najgroźniejszym rywalem San Antonio Spurs i Memphis Grizzlies. Udało im się wygrać wszystko, choć kilka dni temu w Memphis tylko 100:99.
Rekord będzie jednak niewiele znaczył, jeśli Warriors nie zdobędą w tym sezonie mistrzostwa. Tak zrobili Bulls 20 lat temu - wygrali 72 mecze, a potem 15 z 18 w play-off i założyli pierścienie. Czy może się to nie udać Warriors, którzy w dwóch ostatnich sezonach mają bilans 140-24 przedzielony mistrzostwem?
Miliard odtworzeń vine'ów z NBA! Oto najpopularniejsze [WIDEO]