Pochodzący z Tajwanu Lin jest ciekawą postacią w koszykarskim światku. Ukończył ekonomię na Harvardzie. Mimo że wybrał uczelnię typowo niekoszykarską, wybił się na tyle, by jego talent dostrzegły kluby z NBA. Do najlepszej ligi świata trafił w 2010 roku. Przyjęli go Golden State Warriors.
W 2011 roku został oddany do New York Knicks i tam na dobre przebił się do świadomości kibiców. Jako świetny gracz, ale przede wszystko bardzo sympatyczny człowiek, zaprzeczający stereotypowi patrzącego z góry sportowca. W zeszłym sezonie grał w Los Angeles Lakers, skąd trafił do Charlotte Hornets.
Lin przyzwyczaił, że dzieli się zabawnymi historiami ze swojego życia przy pomocy mediów społecznościowych. W weekend zamieścił na Twitterze opis sytuacji, która spotkała go przed wejściem na trening. "Poszedłem na pierwsze zajęcia w hali Hornets i próbowałem przekonać panią z ochrony, że jestem koszykarzem. "Tak? A jakiej drużyny?!" - odpowiedziała. Ciągle mi się to zdarza!" - napisał.
A dziennikarze "Sports Illustrated" dodali: "Na obronę pani z ochrony. Czy ktoś z was oglądał w ostatnim sezonie mecze Lakers albo Hornets?".