Finał NBA na warunkach LeBrona Jamesa. Cavaliers prowadzą z Warriors

Przez wielu już zostali skreśleni, a to teraz oni nadają ton rywalizacji. Cleveland Cavaliers pokonali we wtorek 96:91 Golden State Warriors i w finale NBA prowadzą już 2-1. Kolejny spektakularny występ zaliczył LeBron James, który zdobył 40 punktów i miał 12 zbiórek oraz 8 asyst.

- Nie spodziewajcie się od nas seksownej i ładniutkiej koszykówki, my będziemy twardo walczyć w każdej akcji - stwierdził po drugim meczu James. A jak powiedział, tak Cavaliers robią.

We wtorek znów uprzykrzali życie najlepiej atakującej drużynie sezonu zasadniczego. Swoją twardą, nieustępliwą obroną wsypali sporo piachu między koła wydawało się dobrze naoliwionej maszyny - w pierwszej połowie wtorkowego meczu Warriors rzucili ledwie 37 punktów, pod koniec trzeciej kwarty mieli 48 punktów, podczas gdy rywale o 20 więcej.

W czwartej kwarcie najlepsza drużyna sezonu zasadniczego zaczęła swoją pogoń. Stephen Curry, który do przerwy rzucił tylko trzy punkty, wreszcie zaczął trafiać, przebudzili się także gracze drugiego planu i ostatnią część meczu Warriors zaczęli od serii punktowej 21:7 i zbliżyli się do Cavs na trzy punkty na nieco ponad pięć minut przed końcem. Na więcej gospodarze im nie pozwolili.

W najważniejszych momentach Curry przeplatał celne trójki ze stratami, co tylko napędzało Cavs. Wygłodniali gospodarze nie odpuszczali w żadnej akcji, rzucali się na parkiet po bezpańskie piłki, nie było dla nich niemożliwego.

Znów nieprawdopodobny mecz zagrał Matthew Dellavedova. Australijczyk, którego jeszcze dwa lata temu w drafcie nie chciał wybrać żaden klub, wyrasta na jednego z głównych bohaterów finału. Znów to on uprzykrzał życie Curry'emu, MVP sezonu zasadniczego, a do tego błyszczał w ataku, czasem trafiając tak nieprawdopodobne rzuty jak ten sytuacyjny z faulem Curry'ego na 2.27 minuty przed końcem. Dellavedova mecz zakończył z 20 punktami, pięcioma zbiórkami i czterema asystami. Miał też najwyższy wskaźnik +/- na poziomie +13, a to oznacza, że gdy był na parkiecie, Cavs wygrali ten fragment 13 punktami.

Ale główną postacią tych finałów jest LeBron James, który w niemal każdej sekundzie udowadnia, dlaczego obecnie jest najlepszym koszykarzem świata. W sumie w trzech pierwszych meczach finałowych rzucił 123 punkty - to nie udało się nikomu przed nim. Z parkietu niemal nie schodzi, a robi na nim wszystko. We wtorek zagrał 46 minut rzucił 40 punktów (14/34 z gry, 10/12 z wolnych), miał 12 zbiórek, osiem asyst, cztery przechwyty, dwa bloki. Swoimi siłowymi akcjami wbijał się pod kosz Warriors i zdobywa punkty. W obronie dyrygował swoimi partnerami. Teraz to on dyktuje warunki.

 

Najwięcej punktów dla Warriors - 27 - rzucił Curry, ale wsparcie w partnerach miał mizerne. - Nie podobało mi się to, że graliśmy bez energii, nie podobała mi się nasza mowa ciała - mówił po meczu trener Warriors Steve Kerr.

Po kontuzji Kyrie Irvinga wielu ekspertów nie dawało Cavaliers szans w finałowej serii, ale oni bez swojego rozgrywającego radzą sobie nadspodziewanie dobrze. - Wszyscy was spisali na straty, nikt na was nie liczy - przypominał swoim koszykarzom David Blatt. Cavaliers dobrze czują się w roli zespołu, który faworytem nie jest. Wygrali dwa spotkania i prowadzą w finale NBA 2-1 z Warriors. Kolejny mecz w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu. Transmisja TV w Canal+ Sport.

Materiały partnerów adidas Performance Czapka z... Nike Performance ZOOM HYPERREV... Nike Performance ELITE TOURNAMENT...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.