NBA. Gwiazdy chcą skrócenia sezonu

- Nie wydaje mi się, że potrzeba aż 82 meczów, by wyłonić najlepszą ósemkę w każdej konferencji. Da się to zrobić znacznie szybciej - mówi Dirk Nowitzki, a wtóruje mu LeBron James. Gwiazdy NBA chcą ograniczenia liczby meczów. - Dla mnie nigdy to nie było problemem - stwierdził Michael Jordan i pyta, czy zawodnicy są gotowi poświęcić część pieniędzy z kontraktów, by zagrać mniej meczów.

W niedzielę w meczu Brooklyn Nets z Boston Celtics NBA po raz pierwszy przetestuje krótsze o minuty kwarty. Mecz zamiast 48 minut będzie trwał 44. To pierwsza próba odpowiedzi na głosy pewnej grupy fanów, że mecze są za długie. Zdaniem koszykarzy jednak problemem w ogóle nie jest długość pojedynczego meczu, ale ich liczba w sezonie. Każdy zespół musi zagrać 82 spotkania w sezonie regularnym, a potem najlepsza szesnastka rywalizuje jeszcze w play-off. Finaliści grają często grubo ponad 100 meczów.

- Tu nie chodzi o minuty, a o mecze. Czas gry nie ma aż takiego znaczenia, jeśli byłoby trzeba, gralibyśmy nawet 50-minutowe mecze - mówi LeBron James. - Z punktu widzenia zawodnika, jeśli tylko wchodzisz na parkiet, dajesz z siebie wszystko. Za każdym razem. Dlatego moim zdaniem powinno być mniej meczów, a nie minut w spotkaniu - dodał lider Cleveland Cavaliers.

Zdaniem Dirka Nowitzkiego, lidera Dallas Mavericks, optymalna liczba meczów to nieco ponad 60. - Nie wydaje mi się, że potrzeba aż 82 meczów, by wyłonić najlepszą ósemkę w każdej konferencji. Da się to zrobić znacznie szybciej - mówi.

Jordan: Dla mnie liczba meczów nigdy nie była problemem

Słowom Jamesa i Nowitzkiego dziwi się Michael Jordan. - Uwielbiam ich obu, ale jako właściciel klubu, który kiedyś grał w NBA, ja po prostu kocham grać. Jeśli nie zagrałbym 82 meczów, szukałbym możliwości gry gdzieś indziej, bo tak kocham ten sport. Jako zawodnik liczba meczów nigdy nie była dla mnie problemem - stwierdził Jordan.

Zdaniem legendy NBA i właściciela Charlotte Hornets, gdy przyjdzie do decydowania, zawodnicy nie będą zbyt zaciekle bronili swojego stanowiska. Dlaczego? Chodzi o pieniądze. NBA to ogromny biznes, z którego zyski czerpią nie tylko właściciele klubów i liga, ale też zawodnicy.

- Powinniśmy o tym porozmawiać, ale muszą zdawać sobie sprawę z tego, że jako partnerzy zarobimy mniej. Czy oni są gotowi poświęcić część pieniędzy, by grać mniej meczów? Bo nie da się zagrać mniejszej liczby meczów i utrzymać obecne zarobki - stwierdził Jordan.

- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że chodzi o pieniądze. Każdy mecz mniej to mniej pieniędzy dla klubów, ligi i graczy. Wiem, że tak jest, dlatego wątpię, by szybko udało się to zmienić - mówi Dirk Nowitzki.

Z kolei LeBron James na argument o pieniądzach odpowiada troską o jakość produktu, jakim jest NBA. - Zdaję sobie sprawę, że mniej meczów to mniej sprzedanych biletów czy stoisk w halach itd. Ale z drugiej strony chodzi o to, by chronić swój najcenniejszy towar, czyli zawodników. Chcemy promować jak najlepszy produkt, ale to niemożliwe, gdy tak wielu graczy doznaje kontuzji przez to, że meczów jest zbyt dużo - powiedział James.

Lider Cavaliers ma trochę racji. W ostatnich latach urazów jest bez liku - poważne kontuzje nie omijają gwiazd ligi jak Kobe Bryant czy Kevin Durant.

- Rozumiem, że gracze futbolu amerykańskiego mogą chcieć skrócenia sezonu z dbałości o swoje zdrowie i kondycję fizyczną po zakończeniu kariery. Ale koszykówka to kompletnie inny sport. Nie deprecjonuję faktu, że sezon jest ciężki, ale nie chciałbym, aby mecze były krótsze czy spotkań było mniej - odparł Jordan.

Za dużo grania dzień po dniu

Problemem zdaniem zawodników i części trenerów jest nie tylko liczba meczów, ale to jak ułożony jest terminarz. - Jest zbyt dużo spotkań w zbyt krótkim czasie. Trzeba w jakiś sposób ograniczyć liczbę meczów granych dzień po dniu, bo w tej chwili w sezonie dzieje się tak 20-krotnie. To większy problem niż to, ile trwa mecz - uważa szkoleniowiec Miami Heat Erik Spoelstra, od którego słów tak naprawdę rozpoczęła się dyskusja, czy sezon nie powinien być skrócony.

Spoelstrze chodzi przede wszystkim o granie dzień po dniu poza własną halą. Często zdarza się tak, że zespół gra cztery mecze z różnymi rywalami oddalonymi o setki kilometrów w pięć dni.

- Nawet jak byłem 20-latkiem, nie byłem zwolennikiem grania dzień po dniu tak często. Moim zdaniem nigdy nie powinno się grać jednego dnia, następnie wsiadać w samolot i następnego dnia grać kolejny mecz. Oczywiście, wszystko da się zrobić. Ale drużyny, które do nas przyjeżdżały na czwarty mecz w ciągu pięciu dni, a my na nich czekaliśmy wypoczęci, dostawały srogie lanie - dodaje Nowitzki.

Zespoły na różne sposoby kombinują, jak ograniczyć negatywny wpływ napiętego terminarza. Mistrzami w zarządzaniu czasem gry zawodników są San Antonio Spurs. Trener Gregg Popovich był jednym z pierwszych, którzy dawali odpoczywać gwiazdom, gdy grali wyjazdową serię czterech meczów w pięć dni, nie zważając na to, co o tym myślą inni. Dwa sezony temu na hitowy mecz z Miami Heat transmitowany w ogólnokrajowej stacji nie zabrał czterech swoich najlepszych zawodników, za co później został ukarany przez ligę 250 tys. dol. grzywny. Popovicha kary od robienia po swojemu nie zniechęciły. Co więcej, inni zaczęli stosować podobną taktykę.

Zawodnicy szykują się do negocjacji

Gwiazdy mogą narzekać na długi i wyczerpujący sezon, na liczbę meczów i godzin spędzonych w podróży, ale NBA tak funkcjonuje od lat. Ten model się sprawdza. Widać to doskonale w corocznych wynikach finansowych ligi i klubów. Ten argument przekonuje wszystkich.

Mniej meczów to mniej pieniędzy. Dla każdej ze stron. Wątpliwe, by zawodnicy byli gotowi na obniżkę płac, co słusznie zasugerował Jordan. Ich narzekania to raczej próba budowy stanowiska przed negocjacjami nowej umowy zbiorowej (CBA). Obecna wygasa co prawda w 2021 roku, ale jest możliwość wcześniejszej zmiany warunków już w 2017 roku. I koszykarze będą chcieli z tego prawa skorzystać.

W obliczu nowego wielkiego kontraktu telewizyjnego (liga zarobi 2,6 mld dol. w każdym roku dziewięcioletniej umowy) zawodnicy nie będą tak skorzy do ustępstw jak w 2011 roku i będą negocjować należne im podwyżki w podziale przychodów ligi. Obecnie do ich kieszeni trafia około 50 procent. Wcześniej bywało to nawet 57 procent.

Więcej o: