NBA. LeBron James zagrał jak MVP i został MVP

W najważniejszym meczu sezonu LeBron James zagrał, jak na najlepszego koszykarza świata przystało. Rzucił 37 punktów, miał 12 zbiórek i poprowadził Miami Heat do drugiego mistrzostwa NBA z rzędu. Zupełnie zasłużenie został MVP finałów. - Nie najgorzej jak na gościa, który zawodzi w końcówkach - powiedział.

James w finałowej serii miał sporo problemów z obroną San Antonio Spurs. Najlepszy zespół Konferencji Zachodniej znalazł sposób na to, jak ograniczyć najlepszego koszykarza świata. W pierwszych trzech meczach James częściej asystował (22), niż trafiał z gry (21), bo Spurs zamknęli mu drogę do kosza, zmuszali do rzutów z półdystansu.

Na zmianę Jamesa pilnowali Kawhi Leonard, Danny Green i Boris Diaw. Każdy z nich dostawał wsparcie od reszty zespołu - wszystko po to, by Jamesowi odebrać jego największy atut, czyli dynamiczne wejście pod kosz. Choć miał dużo miejsca nieco dalej od kosza, pudłował z półdystansu i dystansu.

James stracił nieco pewności siebie. - Zawiodłem, ale to się nie powtórzy - zapowiedział po meczu numer trzy, przegranym przez Heat różnicą 33 punktów. I tak się stało.

Finałowy mecz siódmy był już tylko jego popisem. Swoją grą maskował wszystkie problemy Heat w tym meczu. Rzucił 37 punktów, miał 12 zbiórek i cztery asysty. Dostosował się do obrony Spurs - miał dużo miejsca daleko od kosza, więc rzucał za trzy punkty. W decydującym o mistrzostwie meczu trafił zza łuku pięciokrotnie, był skuteczny też z półdystansu, nie mylił się z linii rzutów wolnych (8/8).

To po jego rzucie z sześciu metrów na 28 sekund przed końcem Heat odskoczyli na cztery punkty (92:88), a chwilę później faulowany przez Ginobiliego trafił pod presją dwa rzuty wolne i zapewnił Miami Heat drugi z rzędu, a trzeci w historii, mistrzowski tytuł.

Zasłużenie został wybrany najbardziej wartościowym zawodnikiem finałów. - Nie najgorzej jak na gościa, który zawodzi w końcówkach - powiedział James, odbierając statuetkę MVP.

Statystycznie dominował przez całą serię, przewodząc w zdobytych punktach, zbiórkach i asystach. Do tego grał w obronie przeciwko najgroźniejszym zawodnikom Spurs. Parker, Ginobili, momentami Duncan, Leonard i Green - każdy musiał zmierzyć się z obroną Jamesa.

W siódmym meczu zagrał, jak na lidera przystało. Potwierdził, że w tej chwili nie ma lepszego koszykarza na świecie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA