NBA podbiła Chiny, w planach ma Indie i Brazylię

- W Indiach żyje ponad miliard ludzi. Nam wystarczy, by tylko 300 milionów interesowało się koszykówką - mówi komisarz ligi NBA David Stern.

W NBA trwa właśnie okres przygotowawczy. Sezon rusza 30 października, a większość zespołów ma już za sobą pierwsze sparingi. Część meczów odbywa się nie tylko w USA, ale także w Meksyku, Europie i Chinach. Dla kibiców na całym świecie to okazja, by z bliska zobaczyć najlepszych koszykarzy świata, dla NBA kolejna możliwość zarobku.

- Nasze mecze transmitowane są w 215 krajach i 43 językach. Nikomu praw telewizyjnych nie dajemy za darmo, to dla nas szansa na zysk - mówi Stern.

W tym roku sześć zespołów NBA zagra mecze poza USA. W Europie byli Boston Celtics i Dallas Mavericks, w Meksyku rywalizowali New Orleans Hornets i Orlando Magic, a w czwartek pierwszy z dwóch meczów w Chinach zagrali mistrzowie NBA Miami Heat z Los Angeles Clippers (Heat wygrali 94:80).

Łącznie z październikowymi meczami NBA ma już na swoim koncie 114 meczów w 17 państwach na przestrzeni ostatnich 23 lat. Chiny są ważnym rynkiem dla NBA - miliony mieszkańców tego państwa szaleją na punkcie gwiazd NBA, a mecze najlepszej ligi świata, choć rozgrywane są w nocy i nad ranem chińskiego czasu, mają oglądalność większą niż rodzima liga.

Chińską koniunkturę starają się wykorzystać największe gwiazdy wspierane przez ogromne koncerny. Nike od kilku lat regularnie wysyła największe gwiazdy, m.in. LeBrona Jamesa czy Kobe Bryanta, do Azji, by promowały siebie i produkty sygnowane swoim nazwiskiem. Kawałek tortu chcą dla siebie zachować także chińskie firmy - w środę producent obuwia i odzieży Li-Ning podpisał umowę z Dwyanem Wadem.

Stern na chińskiej ekspansji poprzestać nie zamierza. NBA ma dwa nowe cele. Pierwszy to Indie, gdzie niedawno otwarto biuro NBA. - W Indiach żyje ponad miliard ludzi. Nam wystarczy, by tylko 300 milionów interesowało się koszykówką - mówi Stern. Drugi cel to Brazylia, gdzie odbędą się igrzyska olimpijskie w 2016 roku.

Choć ze szkoleniowego punktu widzenia dalekie podróże w okresie przygotowawczym większego sensu nie mają, koszykarze nawet nie próbują protestować, bo dla nich to dodatkowy zarobek. Dochód pochodzący ze sprzedaży praw telewizyjnych, gadżetów oraz innych praw marketingowych w połowie trafia do kieszeni zawodników.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.