Twoi znajomi już nas lubią. Sprawdź którzy na Facebook.com/Sportpl ?
Ta zmiana ma zainspirować i zmobilizować młodych ludzi na całym świecie - tłumaczy World Peace. Do czego? Zapewne do życia w pokoju, które sławi obecnie koszykarz Los Angeles Lakers. Jego nowe imię wywodzi się z terminologii buddyjskiej, a wspólnie z nazwiskiem oznacza miłującą dobroć wobec światowego pokoju. Znalezienie odpowiedniego imienia zajęło mu kilka lat kontemplacji. Lat, w których był symbolem wszystkiego poza pokojem i dobrocią.
Chcę być muzykiem i MVP
Do NBA trafił w 1999 roku, ale zanim założył koszulkę Chicago Bulls, klub musiał interweniować, bo 20-letni Artest chciał zatrudnić się w sklepie z elektroniką, by mieć w nim zniżki. Następcą Michaela Jordana nie został, ale na boisku pokazywał wielką pasję. - Jestem przyzwyczajony do brutalnej gry, mam obsesję na punkcie rywalizacji. Kiedyś grałem w meczu, w którym walka była tak wielka, że ktoś wyrwał nogę ze stołu i uderzył nią mojego kolegę w serce. Ten zmarł na boisku - opowiadał Artest, wychowany w nowojorskim Queensbridge - wylęgarni raperów, ale i narkotykowych dilerów.
W przegrywających na potęgę Bulls gwiazdą nie został, ale był chwalony - nawet przez Jordana, któremu w lecie 2002 roku złamał dwa żebra podczas treningowej gierki w Chicago.
Niedługo potem przeniósł się ze słabeusza do budowanych z myślą o mistrzostwie Indiana Pacers, gdzie równocześnie z reputacją świetnego obrońcy rosła także jego średnia punktowa - w sezonie 2003/04 urosła do 18,3 na mecz, co pozwoliło Artestowi zagrać w meczu gwiazd.
Równocześnie rosła jednak lista grzechów - poza brutalnymi faulami, za które płacił kary w tysiącach dolarów, zdarzały się wezwania policji do domu koszykarza, w którym raz to on używał przemocy wobec matek swoich dzieci, innym razem to one biły jego. Po porażce w Nowym Jorku zdemolował sprzęt jednej ze stacji telewizyjnych, w Miami miał starcie z trenerem Patem Rileyem i pokazał środkowy palec kibicom. Obsceniczne gesty wobec fanów pokazywał też w Cleveland, a kiedy zniszczył swoje zdjęcie w hali w Indianapolis, Pacers zawiesili go na jeden mecz.
W jedynym występie w meczu gwiazd w 2004 roku co chwilę zmieniał buty, a potem tłumaczył, że od dawna negocjuje z różnymi ich producentami i chciał być fair wobec każdego z nich.
Sezon 2004/05 zaczął świetnie, ale szybko poprosił Pacers o miesiąc wolnego, żeby promować swoją hiphopową płytę. - Nie jestem wariatem, chcę tylko robić to, na co mam ochotę. Chcę być muzykiem i promować swoją wytwórnię, ale chcę być też MVP, zdobywając mistrzostwo NBA - mówił.
Pacers zawiesili go na dwa mecze, ale gdyby wiedzieli, co wydarzy się za kilkanaście dni, prawdopodobnie daliby Artestowi miesiąc wolnego, o który zabiegał.
Rodman - klaun, Artest - trucizna
19 listopada 2004 roku, wyjazdowy mecz Pacers z Detroit Pistons. Rywalizacja mocarzy wschodu NBA była rozstrzygnięta, goście z Indianapolis prowadzili wysoko. W ostatniej minucie Artest twardo sfaulował jednak wchodzącego pod kosz Bena Wallace'a, a ten brutalnie go odepchnął. Obydwie drużyny złożone były z boiskowych zakapiorów, doszło do szarpaniny. Zamieszanie skończyłoby się jednak zapewne na przepychankach, gdyby Artest, który ostentacyjnie położył się na plecach na stoliku sędziowskim, nie oberwał w twarz kubkiem z piwem rzuconym z trybun. Koszykarz rzucił się na kibola, za nim ruszyli koledzy, w ruch poszły pięści i krzesła. NBA widziała wiele bójek, ale takiej - nigdy.
Zawieszony na 86 meczów Artest stracił 7 mln dol. pensji. Do zespołu wrócił w kolejnym sezonie - w wywiadzie dla "Penthouse'a", gdzie pojawił się na okładce, wyzwał Wallace'a na pojedynek bokserski. Potem obiecał, że na boisku będzie walczył jak dzikie zwierzę, a kilka dni później... zażądał transferu. Pacers zawiesili go na prawie dwa miesiące, aż w końcu dogadali się z Sacramento Kings. Artest stwierdził, że w tym mieście grać nie chce i zmiany klubu odmówił, ale dzień później zmienił zdanie.
W Kings grał świetnie i w obronie, i w ataku - zdobywał nawet ponad 20 pkt w sezonie, ale zespół spisywał się słabo. Artest bezskutecznie próbował przekonać władze klubu do zatrzymania w zespole Bonzi Wellsa i trenera Ricka Adelmana, oferując poświęcenie dla nich swojej pensji. W 2008 roku podążył śladem tego drugiego i przeszedł do Houston Rockets.
Każdy kolejny transfer Artesta kończył się oddechem ulgi w zespole, który go oddawał, i obawami nowej drużyny, że zniszczy ją od środka. Artest, jedyny koszykarz NBA, którego można nazwać odpowiednikiem Dennisa Rodmana w XXI wieku, inaczej niż jego ekscentryczny poprzednik - miał często negatywny wpływ na zespół. "Nie jest po prostu klaunem, jakim był Rodman. Artest to kłopot, który ma problemy. To trucizna" - pisał w 2006 roku znany felietonista Michael Wilbon.
Artest kilka lat później tłumaczył swoje problemy rozwodem rodziców, zmiennymi stanami emocjonalnymi oraz alkoholem. W wywiadzie dla ESPN powiedział, że pić przestał dopiero w Sacramento. Nie wiadomo jednak, jak traktować to wyznanie, bo rozmowę Artest przeprowadził... sam ze sobą.
Dzień Rona Artesta
W 2007 roku został skazany za domową przemoc - wyrok początkowo oznaczał 20 dni w więzieniu, potem zmieniono go na prace społeczne, ale także udział w przymusowym kursie kontrolowania złości i przykładnego bycia ojcem. To koszykarza odmieniło. - Zaczęło mi zależeć na tym, by stać się lepszym człowiekiem. Zadbałem o swoje zdrowie psychiczne - mówił samemu sobie w słynnym wywiadzie, dodając: - Nie sądzę, abym był wariatem. Ja tylko dorastałem w zwariowanym świecie - mówił dzisiejszy World Peace.
Nie zadziera już z prawem, udziela się w akcjach społecznych, dostał nawet nagrodę od NBA za poświęcanie się lokalnej społeczności. Las Vegas ustanowiło nawet 12 października "Dniem Rona Artesta". - Prezydent Bill Clinton powiedział mi, że cieszy się z mojej przemiany - mówił rok temu World Peace.
Na boisku uspokajał się wolniej - w poprzednich sezonach wciąż zdarzały mu się brutalne faule lub sytuacje, w których gotowy był do walki na pięści - w play-off w 2009 roku po wymianie ciosów łokciami z Kobe Bryantem sugestywnie przesuwał palec po gardle, patrząc na gwiazdę Los Angeles Lakers. Kilka tygodni później podpisał z Lakers kontrakt i został kolegą Bryanta.
Karierę w Los Angeles zaczął od wypowiedzi, że w czasach gry w Bulls popijał w przerwie meczu koniak, który trzymał w szatni, a także od kolejnej zmiany numeru - po 15, 23, 91, 93 i 96 przyszedł czas na 37. Artest uhonorował w ten sposób zmarłego kilka miesięcy wcześniej Michaela Jacksona, którego płyta "Thriller" była na topie przez 37 tygodni. Ulubioną wykonawczynią World Peace'a jest jednak Celine Dion. A filmem - "Titanic".
W 2010 roku zdobył mistrzostwo NBA, będąc ważnym graczem zespołu. W serii play-off z Phoenix Suns zebrał piłkę po pudle Bryanta i zdobył zwycięskie punkty w ostatniej sekundzie ważnego meczu nr 5 przy stanie 2-2. W finale z Boston Celtics trafił kluczową trójkę minutę przed końcem decydującego meczu nr 7. Po triumfie dziękował rodzinie, kolegom, reporterce ESPN, a także swojej psycholożce, która pomaga mu się relaksować.
W Los Angeles World Peace błyszczy w show-biznesie - występuje w talk-show, jeździ po mieście samochodem przerobionym na bolid, nagrywa płyty, ostatnio wziął udział w "Tańcu z gwiazdami". Cha-chę zatańczył fatalnie, odpadł bardzo szybko.
- Bawiłem się bardzo, bardzo dobrze - stwierdził jednak miłujący dobroć World Peace.
Lokaut w NBA, znalazły się pieniądze na kontrakt Bryanta ?