Gdy miliarder Steve Ballmer kupił 10 lat temu klub NBA, Los Angeles Clippers, za dwa miliardy dolarów, powszechnie uważano, że mocno przepłacił. Co więcej biznesowy magazyn "Forbes" napisał bez ogródek w tytule: "Sprzedaż Los Angeles Clippers ilustruje, jak Ballmer wielokrotnie przekroczył granicę szaleństwa". Okazało się jednak, że były dyrektor Microsoftu nie tylko nie był szaleńcem, ale wręcz przeciwnie - zainwestował swoje pieniądze bardzo rozważnie i teraz mógłby sprzedać klub z dużym zyskiem.
"Forbes" dziś ma już inne zadanie na temat Ballmera. W ubiegłym tygodniu, tuż przed startem rozgrywek NBA, zamieścił najnowszy ranking drużyn według ich rynkowej wartości. Za najgorszą, Memphis Grizzlies, trzeba dziś zapłacić trzy miliardy dolarów. Clippers są na piątym miejscu i są warci 5,5 miliarda dolarów. To więcej niż w tym roku ten sam "Forbes" wycenił takie piłkarskie kluby jak Manchester City (5,1 mld) czy Liverpool (5,37 mld).
Czołówkę rankingu NBA stanowią Golden State Warriors (8,8 mld) przed New York Knicks (7,5 mld), Los Angeles Lakers (7,1 mld) i Boston Celtics (6 mld). Tak dla porównania czołówka piłkarskiego rankingu wygląda tak: Real Madryt (6,6 mld), Manchester City (6 mld) i Barcelona (5,6 mld). Jak widać, NBA mocno odjechała piłkarskiej Europie. A przecież jeszcze kilka lat temu to było nie do pomyślenia
W 2018 r. w pierwszej czwórce najbardziej wartościowych klubów sportowych świata "Forbes" umieszczał trzy piłkarskiej (Real, MU, Barcelona). Tylko Dallas Cowboys z ligi NFL byli więcej warci. Od tamtego czasu jednak rozjazd wartości klubów między Europą i USA nabrał ogromnego przyspieszenia.
10 lat temu przychody Premier League były wyższe niż NBA. Dziś amerykańska liga ma prawie dwukrotną przewagę na angielską. Przychody NBA w sezonie 2023/24 to 13 mld dolarów, a Anglików: 7,7 miliarda. A przecież żyliśmy w Europie doniesieniami o wielkim piłkarskim boomie na Starym Kontynencie. Brytyjskie media pisały o miliardach ludzi śledzących ich krajowe rozgrywki na ekranach dużych i małych. Tymczasem przeżywamy nagłe zderzenie z rzeczywistością.
Głównymi powodami, dlaczego NBA tak odsadziła Premier League w wysokości swoich przychodów, są rekordowa frekwencja na meczach, rekordowe dochody marketingowe oraz ceny praw do pokazywania meczów w USA. Te ostatnie w Ameryce wzrosły gigantycznie. Obecna umowa telewizyjna najlepszej koszykarskiej ligi świata kończy się w tym roku. Daje ona drużynom 2,6 miliarda dolarów rocznie. Nowa wejdzie w sezonie 2025/26 i da NBA prawie trzykrotny wzrost przychodów. ESPN wraz z ABC, NBC razem z platformą Peacock i Amazon zapłacą w sumie 76 miliarda dolarów przez 11 lat, czyli 6,9 miliarda rocznie. Do tego dojdzie około 500 milionów dolarów z praw medialnych za granicą USA. I tu widać najgłębszą różnicę. Obecna krajowa umowa Premier League jest właściwie na tym samym poziomie, co poprzednia. W Hiszpanii jest podobnie. A to oznacza, że wysokość kontraktów nie zrekompensowała ligom nawet poziomu inflacji w tych krajach. W Niemczech, Włoszech czy Francji jest jeszcze gorzej. Umowy są niższe niż wcześniejsze. W tym ostatnim kraju spadek był gigantyczny.
A co najciekawsze, "Forbes" wyraźnie pisze, że gdy zacznie obowiązywać nowa umowa telewizyjna, wycena klubów NBA jeszcze bardziej wzrośnie.
Wspomniani na początku Clippers, którzy już należą do liderów wzrostu w NBA, mają przed sobą świetlane perspektywy. Właśnie przenieśli się do nowej, wybudowanej za dwa miliardy dolarów hali Intuit Dome. W nowej siedzibie klub jeszcze bardziej zwiększy swoje przychody dzięki większej liczbie miejsc premium w porównaniu do starej hali Crypto.com Arena. Zespół z Los Angeles liczy też na znaczny wzrost wpływów marketingowych. Już sama sprzedaż praw do nazwy przyniosła 500 mln dolarów w ramach 23-letniej umowy.
Wyliczenia "Forbesa" na temat wartości drużyn NBA wkrótce zweryfikuje rynek. Grupa właścicielska Boston Celtics, którzy w rozpoczętym niedawno sezonie bronią mistrzostwa, zapowiedziała latem, że sprzeda większościowy pakiet udziałów w klubie.