Tegoroczna rywalizacja w Superpucharze Polski przyniosła mnóstwo emocji. W półfinale z rywalizacją pożegnała się Legia Warszawa, ulegając 70:78 Śląskowi Wrocław. Natomiast w drugim starciu King Szczecin pokonał 83:76 Trefl Sopot. Zapowiadało się więc wielkie widowisko w finale. Większe szanse dawano ekipie z Pomorza. I faktycznie po dwóch kwartach wydawało się, że to ona sięgnie po trofeum. Druga połowa spotkania doprowadziła jednak do wielkiego zwrotu akcji.
Mecz zaczął się lepiej dla wspomnianego Kinga. To właśnie ta ekipa zdobyła pierwsze punkty i to za sprawą... Aleksandra Dziewy. Dla 27-latka było to z pewnością emocjonalne spotkanie. W końcu przed laty występował w Śląsku, z którym wywalczył mistrzostwo i wicemistrzostwo kraju. Później przeniósł się do Hamburg Towers, a teraz gra w szczecińskiej drużynie. W niedzielę przyszło mu więc rywalizować przeciwko byłej ekipie, która tak naprawdę wychowała go koszykarsko.
Nie tylko Dziewa prezentował się dobrze od początku spotkania, ale i jego koledzy. Po czterech rzutach prowadzili już 10:0. Później do pracy zabrał się Śląsk, ale trudno było mu odrobić stratę. Pojedyncze indywidualne akcje zaowocowały jedynie kilkoma punktami. I tak pierwsza kwarta zakończyła się wygraną szczecinian 23:10.
Na początku drugiej kwarty wrocławski zespół zaczął skracać nieco dystans. Zbliżył się nawet na siedem punktów. To podrażniło rywali, którzy powoli budowali bardziej wyraźną przewagę. Ale i im zdarzały się błędy. Za to rozpędzał się King. Akcje, głównie za dwa punkty przyniosły efekt. I tak pierwsza połowa spotkania zakończyła się wynikiem 39:30 dla szczecinian.
Trzecią kwartę znów lepiej rozpoczął King. Utrzymywał dość bezpieczną przewagę. W połowie tej partii doszło jednak do zwrotu akcji i kilku fenomenalnych zagrań Śląska. Trzy rzuty za trzy punkty całkowicie zmieniły obraz gry. I tak ze straty 45:56 zrobiło się już tylko 56:58. O wszystkim miała zadecydować więc czwarta kwarta. I w niej natychmiast na prowadzenie po raz pierwszy w tym meczu wyszli wrocławianie.
Radość nie trwała jednak długo, bo po chwili rywale odzyskali rezon. Znów zbudowali sobie kilkupunktową przewagę, ale utrzymać jej nie dali rady. Co więcej, w końcówce walka toczyła się punkt za punkt. I ostatecznie wygrał ją Śląsk. I to dość sensacyjnie, sięgając po pierwsze trofeum w tym sezonie. O wszystkim zadecydował rzut za dwa punkty - 76:75.
Najwięcej punktów zdobył Przemysław Zolnierewicz, bo aż 19. Było to dla niego jednak marne pocieszenie. W końcu jego ekipa poniosła porażkę. W drużynie przeciwnej najwięcej punktów na koncie zapisał Isaiah Whitehead - 16.