Rzuty tuż przed końcową syreną, tzw. buzzer beatery, to jedna z najefektowniejszych części koszykówki. Są one tym bardziej zachwycające, jeśli zawodnik decyduje się na próbę z dalszej odległości. Ostatniej nocy taka szalona próba wyszła zawodnikowi NBA.
Spotkanie pomiędzy Cleveland Cavaliers a Dallas Mavericks było wyjątkowo zacięte. Na niecałe trzy sekundy przed końcem P.J. Washington trafił na 119:118 dla gości z Dallas i wydawało się, że już nic się nie zmieni. Wtedy sprawy w swoje ręce wziął Max Strus.
Zawodnik Cavaliers wznowił grę zza linii końcowej i zagrał do Jarretta Allena. Ten nie widział, co zrobić z piłką i oddał ją do Strusa, który na dwie sekundy przez końcem meczu był z piłką na własnej połowie, w dodatku nacierał na niego rywal. Jedyną rozsądną opcją był rzut i na to też zdecydował się 27-latek. Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania, piłka wpadła do kosza i Cavaliers zwyciężyli 121:119. W hali zapanowało istne szaleństwo, które udzieliło się graczom gospodarzy i miejscowym kibicom.
Strus był absolutnym bohaterem tego spotkania, mimo że przez długi czas specjalnie się wyróżniał. Odpalił dopiero w czwartej kwarcie, w której zdobył aż 15 ze swoich 21 punktów, w tej części gry żaden inny zawodnik nie był skuteczniejszy. Ponadto w tym okresie skrzydłowy trafił wszystkie dziesięć rzutów z gry, w tym wszystkie pięć prób za trzy. W tym drugim elemencie imponował akurat przez całe spotkanie (skuteczność 70 proc., trafił 7/10 prób).
Wygrana nad Mavericks sprawiła, że Cavaliers mają bilans 38-19 i umocnili się na drugim miejscu w Konferencji Wschodniej. Kolejne spotkanie rozegrają w nocy z 28 na 29 lutego czasu polskiego, ich rywalami będą Chicago Bulls.