Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby w najlepszej ósemce koszykarskiego mundialu były aż trzy reprezentacje tak niewielkich państw. Historycznie turniej zdominowany był przez wielkie kraje, ale w tej edycji w ćwierćfinale stałych bywalców brakuje - albo w ogóle nie zakwalifikowali się na turniej jak Argentyna, albo odpadli we wcześniejszej fazie jak Francja lub Australia, albo odbili się od ćwierćfinału w ostatnim meczu jak Hiszpania lub Brazylia.
Tak, na trwającym mundialu to mali biją dużych. O ile Litwa, która w niedzielę pokonała USA, jest raczej stałym bywalcem na koszykarskich salonach, tak Słowenia, która wyrzuciła z turnieju Australię, pokazuje się na nich od niedawna, a Łotwa, która ma na rozkładzie już trzy wielkie kraje, weszła na bal po raz pierwszy. W ostatnim rankingu sił przed turniejem, opieranym na analizie składu i formy w meczach towarzyskich, każdy z tych trzech zespołów był poza czołówką - Słoweńcy zajmowali siódme, Litwini 13., a Łotysze 14. miejsce. A teraz błyszczą.
Największą niespodzianką w gronie ośmiu najlepszych drużyn świata są ci ostatni. Łotysze debiutują na mistrzostwach, a już zdołali pokonać Francję 88:86, Hiszpanię 74:69 oraz Brazylię 104:84. I teraz 1,8 mln Łotyszy skacze do góry z radości, po wyeliminowaniu reprezentacji krajów liczących odpowiednio 67,4, 47,5 oraz 216,6 mln mieszkańców.
- Łotwa oszalała na punkcie koszykówki i to już drugie narodowe poruszenie w ostatnich miesiącach - mówi Sport.pl Michał Hlebowicki, były reprezentant Polski, a obecnie trener, który mieszka na Łotwie. - Mecz z Brazylią oglądałem w domu i po kolejnych koszach słyszałem w całej okolicy okrzyki radości. W mediach społecznościowych i tradycyjnych to temat numer jeden.
A o co chodzi z tym drugim narodowym poruszeniem? - Na Łotwie najpopularniejszym sportem jest hokej, a w maju hokeiści zdobyli brązowy medal mistrzostw świata, pokonali w meczu o trzecie miejsce USA. A teraz znów się dzieje, bo koszykówka na Łotwie to sport numer dwa. Medalu co prawda nie ma i nie jest powiedziane, że on będzie, ale szaleństwo na punkcie koszykówki jest oczywiste - mówi Hlebowicki.
- Ćwierćfinał to niespodziewane osiągnięcie, na Łotwie nikt tego nie oczekiwał. Choć z drugiej strony była nadzieja, że Łotysze będą czarnym koniem, w końcu w eliminacjach mieli bilans 11-1, przegrali tylko raz, 100:101 po dogrywce z Serbią na wyjeździe. Apetyty były zdecydowanie większe niż tylko wyjazd po to, by zaznaczyć obecność, ale ta ósemka i odprawienie Francji, Hiszpanii czy Brazylii to coś wielkiego - opowiada były reprezentant Polski.
- Widać, że włoski trener Luka Banchi znakomicie nastroił ten zespół. Łotysze pokonali w drugim meczu Francję, nabrali pewności siebie. Grają świetnie w ataku, żyją z rzutów za trzy, co jest charakterystyczne dla łotewskiej koszykówki. W pięciu meczach trafili 66 trójek, najwięcej w turnieju, przy bardzo dobrej, 40-proc. skuteczności. Ale pokazują też dobrą obronę - dużo rotują, przechwytują, wyłączają głównych graczy rywali. To też zasługa trenera Banchiego, to jest jego mistrzostwo - podkreśla Hlebowicki.
Warto podkreślić też fakt, że Łotysze grają bez naturalizowanego koszykarza. FIBA od dłuższego czasu zezwala reprezentacjom z całego świata na korzystanie z obcokrajowca, którym - oczywiście po uzyskaniu paszportu danego państwa - zwykle jest Amerykanin, często bez żadnych związków z nowym krajem. To powszechna praktyka, naturalizowanych graczy mieli lub mają Hiszpanie, Słoweńcy, Niemcy, Chorwaci, Grecy, Rosjanie, Polacy, wymieniać można długo. Nawet Łotysze, którzy na EuroBaskecie w 2003 r. mieli w składzie Amerykanina Troya Ostlera, choć w jego przypadku można mówić o związkach z krajem, bo 25-letni wówczas podkoszowy przez dwa lata grał w VEF Ryga.
I choć były głosy, że w ostatnich miesiącach Łotwa rozmawiała o naturalizacji z Mikiem Jamesem, amerykańską gwiazdą Euroligi, to teraz podejście jest inne. - Jestem niesamowicie dumny z mojego kraju. Mamy swoje wartości i chcemy mieć w składzie każdego pojedynczego Łotysza, każdego, który ma szansę załapać się do reprezentacji. W dwunastoosobowym składzie wszyscy będą Łotyszami tak długo, jak będę grał w kadrze, gwarantuję to. I chodzi mi o ludzi urodzonych i wychowanych na Łotwie, a nie z przyznanym paszportem - mówił kilka dni temu 30-letni Davis Bertans.
Łotysze grają bez zawodnika z USA, ale także bez swojej największej gwiazdy, Kristapsa Porzingisa. - Gdy dowiedzieliśmy się, że jest kontuzjowany, nastroje nieco siadły, ale trener Banchi ma dobrze poukładaną drużynę. Brakuje w niej kilku innych weteranów, ale młodzi wykorzystują szansę - tacy gracze jak Arturs Żagars czy Arturs Kurucs z rocznika 2000 czy o dwa lata starsi Kristers Zoriks i Rodions Kurucs do seniorskiej koszykówki wchodzili powoli, ale jak już weszli, to pokazują, że mogą być wartościowymi graczami na tym poziomie - ocenia Hlebowicki.
Bez naturalizowanego koszykarza w mundialu występuje także Litwa, ale akurat dla tego kraju to typowe. W Wilnie, Kownie i innych miastach tego kraju koszykówka to religia, właściwie nie trzeba uzasadniać, że to litewski sport numer jeden. Sukcesy zaczęły się w latach 30. XX wieku, kiedy Litwini zdobyli złote medale EuroBasketu w 1937 oraz 1939 r. Na marginesie: pierwszym mistrzem Europy w historii była w 1935 r. Łotwa.
I choć w przypadku Litwy pierwsze sukcesy opierały się na imigrantach z litewskimi korzeniami, jak np. urodzonym i wychowanym w USA Franku Lubinie, który jako Pranas Lubinas został "dziadkiem litewskiej koszykówki", to w ostatnich dekadach w reprezentacji grają tylko rodowici Litwini, wśród których były wielkie postacie: Arvydas Sabonis, Szarunas Marciulonis czy Szarunas Jasikevicius, by wymienić tylko największe gwiazdy.
Obecnie ostoją reprezentacji jest grający od lat w NBA Jonas Valanciunas - to on zapewnia skuteczną walkę o zbiórki, Litwini pod tym względem są najlepszym zespołem turnieju. Podobnie jak w rzutach za trzy punkty, których trafili aż 46 proc. Rokas Jokubaitis i Ignas Brazdeikis mają w tym elemencie ponad 60 proc. skuteczności!
Dlatego ostatnie dni to narodowe podniecenie, bo choć Litwa nie jechała na mistrzostwa jako faworyt, to do ćwierćfinału wbiegła pewnie, obok Niemiec jest jedynym niepokonanym zespołem z bilansem 5-0, w niedzielę po niesamowitym meczu pokonała 110:104 USA, czyli faworyta do złota.
Słowenia? To nie tylko koszykarski, ale w ogóle sportowy fenomen, biorąc pod uwagę, że ma zaledwie 2,1 mln obywateli. Czołowi kolarze świata, świetni skoczkowie narciarscy, bardzo dobrzy siatkarze, utalentowani piłkarze ręczni i np. Żan Kranjec, który jest srebrnym medalistą igrzysk olimpijskich w narciarstwie alpejskim.
Jeśli jednak chodzi o koszykówkę, to jej synonimem w Słowenii jest Luka Doncić. 24-letni zawodnik to gracz właściwie bez przypisanej pozycji - niby gra jako rozgrywający, ale z piłką potrafi zrobić wszystko i wszędzie. Trafia z dystansu, wpycha się pod kosz, zagra tyłem do obręczy, zablokuje rzut rywali, mecze wygrywa w pojedynkę. W mistrzostwach świata ma średnio 26,4 punktu, 7,4 zbiórki oraz 6,8 asysty, jest najlepszym strzelcem turnieju.
Turnieju, w którym - dodajmy - Słoweńcy korzystają z naturalizowanego gracza: kolejny raz pod koszem wzmacnia ich Amerykanin Mike Tobey. We wcześniejszych był nim jego rodak Anthony Randolph i pod tym względem Słowenia różni się od Litwy czy Serbii, które naturalizowanych graczy nie miały nigdy.
Wracając do Doncicia - zjawiskowy gracz miał 18 lat, kiedy w 2017 roku zdobył ze Słowenią mistrzostwo Europy, dwa lata temu był już liderem zespołu na igrzyskach w Tokio. Słoweńcy dotarli do tam półfinału, w meczu o brązowy medal przegrali z Australią. Teraz, na mundialu, zrewanżowali się rywalom z dużo większego kraju, kiedy wygrali 91:80 i wyrzucili Australijczyków z turnieju.
Tak, to mundial, w którym mali biją dużych. I wciąż mają szansę na więcej - w ćwierćfinałach Łotysze zmierzą się z Niemcami, Litwa zagra z Serbią, a Słowenia z Kanadą. W czwartej parze Włosi zagrają z USA.