Łotysze rzucili się sobie w ramiona, a tłumy fanów w borodowo-białych barwach na trybunach hali w Dżakarcie oszalały z radości. Bo właśnie wydarzyła się rzecz wielka - Łotwa, debiutant na mistrzostwach świata, zespół grający bez kontuzjowanego Kristapsa Porzingisa, a więc swojej największej, rozpoznawalnej w całym koszykarskim świecie gwiazdy, pokonał Brazylię 104:84 i awansował do ćwierćfinału.
To jest piękna historia, na Łotyszy nikt specjalnie nie stawiał. Debiutanci trafili do grupy śmierci z Kanadą i Francją, kandydatami do złota, szanse na zwycięstwo dawano im tylko w konfrontacji z Libanem. Ale po zwycięstwie 109:70 z Libańczykami na inaugurację Łotysze sensacyjnie pokonali 88:86 Francję i tym samym wyrzucili ich z gry o mistrzostwo.
Ale na tym nie koniec - w drugiej rundzie Łotwa zwyciężyła broniącą tytułu Hiszpanię 74:69, a teraz potwierdziła, że jest w doskonałej formie i ograła Brazylię. Miejsce w najlepszej ósemce na świecie stało się faktem, a to wcale nie koniec. Wielbiciele statystyk i poszukiwacze historycznych prawidłowości już odnotowali, że jeśli któryś zespół pokonuje na jednym turnieju zawsze wielkie Francję i Hiszpanię, to w ostatnich 25 latach zdobywa potem medal. I to najczęściej złoty.
Medal dla Łotwy - to wciąż brzmi fantastycznie, ale trzeba przyznać, że włoski trener Luca Banchi prowadzi w tym momencie niesamowicie zdeterminowaną, pewną siebie, skuteczną i grającą świetną koszykówkę ekipę. W meczu z Brazylią - ale także we wcześniejszych - Łotysze momentami ocierali się o poezję. Grali dynamicznie, płynnie, bardzo zespołowo - szukali jak najlepszych pozycji, układało im się wszystko. No i byli skuteczni - przeciwko Brazylii mieli aż 58 proc. skuteczności z gry.
Decydujący o awansie do ćwierćfinału mecz lepiej zaczęli Łotysze, którzy w ataku grali szybko, agresywnie, prowadzili 9:3 i 13:6. Ale Brazylijczycy nie pozwalali odskoczyć rywalom, dobrze reagowali po przerwach na żądanie - w pierwszej kwarcie dobry moment miał 40-letni rozgrywający, brazyljska legenda Marcelinho Huertas, który szybko zdobył cztery punkty i zaliczył pięć asyst. W drugiej kwarcie historia się powtórzyła - skuteczny łotewski rezerwowy Andrejs Grażulis trafiał na zawołanie, Łotysze prowadzili już 32:22. Ale Brazylijczycy ponownie poprawili grę, zaczęli bronić strefą, a trzy trójki trafił rezerwowy Lucas Dias i do przerwy było tylko 45:42 dla Łotyszy.
Po przerwie kilka dobrych minut mieli Brazylijczycy, którzy wyszli na pierwsze w meczu prowadzenie 47:45, ale potem nastąpił łotewski koncert. Najpierw dyrygować zaczął Arturs Żagars, który trafił dwie trójki, a te napędziły zryw 12:2. Potem - inaczej niż w pierwszej połowie - Łotysze nie dali się rywalom dogonić, bo ważne rzuty z dystansu na punkty zamieniał Davis Bertans. Prowadzenie rosło - było 71:57 oraz 81:63 po trzech kwartach. A gdy czwartą Łotysze zaczęli od celnej trójki, stało się jasne, że zwycięstwo należy do nich. Łotwa dziś nie uśnie!
Najwięcej, 24 punkty, zdobył dla zwycięzców Grażulis, 17 dodał Żagars, a 14 Bertans. Łotysze trafili aż 16 z 33 rzutów za trzy, a więc świetne 48 proc., w całym spotkaniu popełnili tylko sześć strat. W ćwierćfinale zmierzą się z Niemcami lub Słowenią.