95:65 z Francją, 128:73 z Libanem, 101:75 z Łotwą – do drugiej rundy mistrzostw świata, które odbywają się w Japonii, Indonezji i na Filipinach, Kanadyjczycy wbiegli ze śmiechem na ustach i są jednym z kandydatów do złota. "Faworytami wciąż są USA, ale Kanada ma wszystko, by wygrać turniej. Będzie potrzebować odpowiedniego planu na mecz, a także drużyny w najlepszej formie, ale nie ma wątpliwości, że Kanadyjczycy mają wystarczająco dużo umiejętności i talentu, by pokonać USA w bezpośrednim meczu" - pisze "Sports Illustrated".
W drugiej rundzie mistrzostw bez porażki są też wspomniani Amerykanie, a także Niemcy, Serbia, Hiszpania, Litwa, Słowenia oraz Dominikana. Oczywiście największą sensacją są ci ostatni, nawet pomimo tego, że mają w składzie wielki atut: Karla-Anthony'ego Townsa, wyróżniającego się środkowego Minnesoty Timberwolves. Kanada w gronie niepokonanych niespodzianką nie jest – ona na mundial do Azji przyjechała z zadaniem zdobycia medalu, może nawet złotego.
Poziom gry kanadyjskich koszykarzy jest znacznie wyższy niż piłkarzy z tego kraju, którzy z jednej strony podbijali serca fanów na mundialu w Katarze, grając efektowny i ambitny futbol, ale z drugiej – szybko pożegnali się z imprezą po trzech porażkach. Koszykarze mają reprezentację innego kalibru, takiego gracza jak Shai Gilgeous-Alexander nie posiadają w trwającym mundialu nawet Amerykanie – Kanadyjczyk z Oklahoma City Thunder był w piątce najlepszych graczy ligi w minionym sezonie, z graczy obecnych na mistrzostwach wyróżniony w ten sposób został jeszcze tylko Słoweniec Luka Doncić.
Świetnych zawodników z NBA w drużynie z Kanady jest jednak więcej, ich lider nazywany w skrócie SGA absolutnie nie jest osamotniony. A całą jego ekipę można nazwać "Dziećmi Vince’a Cartera".
- Stereotyp dotyczący Kanady? Dużo lodu, dużo śniegu, dużo hokeja. Hokeja, który dominował jako sport – mówił kilka lat temu Drake, znany kanadyjski raper. - Nie było czegoś takiego jak koszykarska kultura, rodzice nie pchali dzieci w jej kierunku – dodawał.
Teraz jest jednak inaczej i gdyby umownie sprowadzić całą zmianę podejścia do koszykówki do jednego momentu, to byłby to 12 lutego 2000 roku i konkurs wsadów w Oakland. W znakomitym stylu, podrywając gwiazdy i publiczność, ale też telewidzów na całym świecie, wygrał go Vince Carter, 23-letni wówczas skrzydłowy Toronto Raptors.
Wygrał bezdyskusyjnie, prezentując nieprawdopodobne ewolucje w powietrzu i już po swoim trzecim wsadzie wykonał słynny gest, rozchylając ręce na wysokości klatki piersiowej i mówiąc "It’s over!", czyli "Pozamiatane!". Konkurs wsadów z Oakland przeszedł do historii, po latach Bleacher Report wspominał go tak: "12 lutego 2000 roku był w nim tylko człowiek, piłka i rażące lekceważenie praw grawitacji".
Carter rozgrywał wówczas swój drugi sezon w NBA i był młodą gwiazdą młodego klubu, który piął się w górę. To, co robił nad obręczami, zmieniło go w nowego idola dzieciaków z Toronto, a potem całej Kanady. Północni sąsiedzi USA mieli wówczas dwa kluby w NBA, ale Vancouver Grizzlies z trudem utrzymywali się na rynku i wkrótce przenieśli się do Memphis. Symbolem kanadyjskiej koszykówki stali się coraz lepiej grający Raptors. Czyli Carter nazywany "Air Canada".
Vince stał się w Toronto popkulturowym fenomenem. Błyszczał na boisku, organizował imprezy, otwierał kluby, zapraszał dzieciaki na koszykarskie obozy. A potem wspominał, że podczas pierwszych przejażdżek po Toronto widział ledwie kilka boisk nadających się do gry. Na większości stały śmietniki, z tablic zwieszały powyginane obręcze bez siatek. – I on zaczął to zmieniać, zaprosił dzieciaki do koszykówki. Niektóre z nich to zaproszenie dostały po raz pierwszy w życiu – mówił Isiah Thomas, były współwłaściciel Raptors.
- Taki gracz, taka osoba, która wychodzi poza swoje pokolenie, którą mogą zachwycać się dzieci, ich rodzice i dziadkowie, bardzo podniosła popularność koszykówki w mieście i zainspirowała szerokie grupy do bycia kibicami NBA – oceniał Steve Nash, pierwszy MVP NBA z Kanady, którego sukcesy w pierwszej dekadzie XXI wieku, także podkręcały zainteresowanie koszykówką w jego ojczyźnie.
- Mam nadzieję, że to, co robimy, pozwoli wychować wielu koszykarzy. I nie chodzi o gwiazdy NBA, tylko o zawodników, którzy będą grać na swoim poziomie, z pewnością siebie i w miejscu, które będzie bezpieczne. Chodzi o to, by dzieciaki z bloków grały w kosza, a nie łamały prawo – mówił Carter pod koniec lat 90. i po dwóch dekadach trzeba przyznać, że to mu się udało.
"Toronto Star", największy kanadyjski dziennik, już w 2014 roku pisał o "Dzieciach Vince’a Cartera", do których zaliczał się m.in. Kelly Olynyk – gracz NBA i kanadyjski kadrowicz - i całe grupy dzieciaków, które w 2000 roku z rozdziawionymi gębami oglądały popisy "Vinsanity". Dziś tę listę możemy wydłużyć, bo w grającej w mistrzostwach świata reprezentacji Kanady zdecydowana większość koszykarzy urodziła się w latach 1991-98. Carter był ich młodzieżowym lub dziecięcym bohaterem. Dzięki niemu zostali koszykarzami. – Vince był naszym Michaelem Jordanem – wspominał Tristan Thompson, gracz NBA i były reprezentant Kanady.
Z drugiej strony na popularyzację koszykówki w Kanadzie miały też wpływ kwestie społeczne. Hokej jest tam sportem tradycyjnym, miłość do niego przez dekady była przekazywana z pokolenia na pokolenie, ale demografia Kanady się zmienia, a wraz z nią – upodobania jej obywateli.
Coraz częściej jest tak, że dla dzieciaków i młodych ludzi w Kanadzie to koszykówka staje się sportem "naturalnym". Liberalne przepisy dotyczące imigracji sprawiają, że do Kanady przyjeżdżają setki tysięcy ludzi z całego świata – w latach 1996-2006 było to nawet 2 mln osób. Wśród fal imigrantów są dość duże z Chin oraz Filipin, gdzie basket jest szalenie popularny. Dość powiedzieć, że pierwsze z tych państw gościło poprzedni mundial, a to drugie jest współgospodarzem obecnego obok Japonii i Indonezji.
A skoro przy mundialach jesteśmy - w 2017 roku reprezentacja Kanady do lat 19 zdobyła mistrzostwo świata, pokonując w finale w Kairze Włochy, a wcześniej eliminując m.in. USA i Francję. To był pierwszy kanadyjski medal na imprezie rangi mistrzostw świata lub igrzysk od 1936 roku, gdy w Berlinie srebro po finale z USA wręczał swoim rodakom wspomniany wynalazca koszykówki James Naismith.
Liderem tamtej reprezentacji był R.J. Barrett, dziś trzeci strzelec Kanadyjczyków – więcej punktów na mistrzostwach zdobywają tylko wspomniani Gilgeous-Alexander oraz Olynyk. Cała trójka gra w NBA, ale w całej kadrze jest w sumie siedmiu graczy tej ligi. I to bardziej "tylko" niż "aż" – brakuje m.in. Jamala Murraya, mistrza NBA z Denver Nuggets, oraz Andrewa Wigginsa z Golden State Warriors, który swój tytuł wywalczył rok wcześniej.
Wracając do efektu Cartera – można o nim mówić także w kontekście liczby Kanadyjczyków grających w NBA. Gdy "Air Canada" zaczynał karierę, było ich trzech: wspomniany Nash, Rick Fox oraz Bill Wennington. Poprzedni sezon w NBA rozpoczynało w lidze aż 22 Kanadyjczyków. Zadziałał efekt skali: więcej dzieciaków z piłkami, więcej talentów do wyłowienia, większe zaangażowanie trenerów, lepsze wyniki szkolenia.
Z drugiej strony – liczba Kanadyjczyków w NBA wzrasta od lat, a sukcesów w reprezentacyjnej koszykówce nie było. W ostatnich latach Kanada zagrała tylko w dwóch światowych turniejach – w 2010 roku była 22., w 2019 – 21. w mistrzostwach świata. Indywidualna jakość koszykarzy rosła, ale nie przekładała się na drużynę. Najlepsi odmawiali, wybierając obowiązki wobec klubów, wymawiając się kwestiami kontraktowymi lub sprawami prywatnymi.
Dlatego tak ważna była inicjacja programu, który ruszył rok temu. Kanadyjska federacja nazwała go "Summer Core", czyli "Letni Rdzeń", a jego założeniem było przekonanie szerokiego grona koszykarzy do złożenia trzyletnich deklaracji odnośnie gry w reprezentacji: w zeszłorocznych eliminacjach, tegorocznym mundialu i, jeśli w nim uda się osiągnąć dobry wynik, w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich, w których Kanadyjczycy nie grali od 2000 roku.
Jak do tej pory – plan działa. Deklaracje złożyło 14 graczy, eliminacje zakończyły się sukcesem, w trwających mistrzostwach w składzie jest zdecydowana większość najlepszych graczy, a trzy spotkania zakończyły się pewnymi, wysokimi zwycięstwami. Gilgeous-Alexander ze średnimi 22,0 punktu, 8,7 zbiórki oraz 5,0 asysty wygląda na jedną z największych gwiazd turnieju, a poza Olynykiem i Barrettem swoje robią też Nickeil Alexander-Walker oraz Dillon Brooks – kolejni gracze NBA. Kanadyjczycy w trzech meczach zdobyli najwięcej punktów (324), wygrali je z najwyższą łączną przewagą (111 punktów).
- Wszyscy widzicie talent, ale to także praca ludzi w federacji i to, jak udało im się złożyć zespół – mówi trener reprezentacji Kanady Jordi Fernandez, który na co dzień jest asystentem w Sacramento Kings. Co ciekawe, 40-letni Hiszpan niemal na finiszu przygotowań zastąpił Nicka Nurse’a, który zdecydował się, że nie będzie łączył tych obowiązków z prowadzeniem Philadelphia 76ers. Fernandez objął Kanadę 27 czerwca, niespełna dwa miesiące przed mistrzostwami.
- Wszystko jest pierwsza klasa i wiem, co mówię, bo mogę porównać to z naprawdę, naprawdę dobrą organizacją. Pracowałem w hiszpańskiej federacji i wiem, że to, co wykonywane jest w Kanadzie, to najwyższy poziom – mówi Fernandez.
Czy jego zespół doskoczy tak wysoko, jak skakał Vince Carter? Drugą fazę mistrzostw Kanadyjczycy zaczynają z bilansem 3-0, przed nimi spotkania z Hiszpanią (3-0) i Brazylią (2-1). W grupie jest też Łotwa (2-1), z którą Kanada już grała. Do 1/8 finału awansują dwie najlepsze drużyny z tego zestawu.