Szokujący wynik trzeciej kwarty w finale Energa Basket Ligi

Śląsk Wrocław przedłużył swoje szanse na mistrzostwo Polski. Po trzech porażkach z rzędu odrodził się w czwartym meczu finału i w końcu pokonał Kinga Szczecin. O zwycięstwie wrocławian zadecydowała rewelacyjna trzecia kwarta (24:4) i doskonała dyspozycja Jeremiaha Martina. King do złotego medalu wciąż potrzebuje jednej wygranej.

King Wilki Morskie Szczecin po trzech meczach ze Śląskiem Wrocław w finale Energa Basket Ligi miał na koncie trzy zwycięstwa i w piątek stanął przed szansą zakończenia rywalizacji. Czwarta wygrana dałaby szczecinianom pierwsze w historii mistrzostwo Polski. Świętowanie muszą jednak odłożyć przynajmniej do poniedziałku.

Zobacz wideo Kulisy Roland Garros. Tak wygląda turniej od strony kibica

Odrodzenie Śląska Wrocław. King Szczecin zmarnował okazję. Koronacja odłożona

Obrońca tytułu i najlepsza drużyna sezonu zasadniczego - Śląsk Wrocław nie zamierzał jednak tanio sprzedać skórę. Mimo iż grał na terenie rywala, od początku bez kompleksów zabrał się do pracy. Goście jako pierwsi objęli prowadzenie i sukcesywnie powiększali przewagę. Wygrywali już pięcioma punktami 17:12, ale dzięki akcjom Kostrzewskiego za dwa i Meiera za trzy, King doprowadził do wyrównania. Potem fantastyczny impuls dał Śląskowi Jakub Nizioł. Dzięki jego rewelacyjnej postawie obrońcy tytułu znów odskoczyli i ostatecznie wygrali pierwszą kwartę 29:22. Było to wówczas najlepsze 10 minut w ich w całej serii meczów finałowych, ale jeszcze lepsze miało dopiero nadejść. 

Po krótkiej przerwie koszykarze z Wrocławia wyraźnie spuścili z tonu. King momentalnie odrobił straty i to z nawiązką. Podczas gdy szczecinianie zdobyli 15 punktów, Śląsk uciułał raptem trzy (37:32). Sytuację gospodarzy skomplikował jednak jeden z ich liderów - Zac Cuthbertson. Amerykanin najpierw trafił w twarz Nizioła, a potem równie brutalnie potraktował Remljaka. Za dwa niesportowe faule wyleciał z parkietu, osłabiając swój zespół. Remljak wykorzystał wówczas oba rzuty wolne i doprowadził do remisu 37:37. W końcówce pierwszej połowy King wyszedł jeszcze na sześciopunktowe prowadzenie, ale końcówka należała do Śląska. Jeremiah Martin popisał się spektakularnym rzutem za trzy i w dodatku był faulowany przez Matczaka. Dołożył więc punkt z rzutu wolnego i na przerwę wrocławianie schodzili już tylko z dwoma punktami straty (48:46).

Jeremiah Martin show. W pojedynkę zdemolował Kinga. Pierwsze zwycięstwo Śląska Wrocław

Śląsk szedł za ciosem i trzecią kwartę rozpoczął od prowadzenia 15:0. Znakomicie dysponowany Martin trafiał za dwa, dwukrotnie za trzy i dawał się faulować. King nie był w stanie odpowiedzieć nawet z rzutów wolnych. Pierwsze punkty w trzeciej kwarcie zdobył przy stanie 50:59, ale o przełamaniu nie mogło być mowy. Śląsk doskonale blokował, a w ofensywie niezmiennie prym wiódł Martin. W sumie szczecinianie zakończyli tę część meczu z czterema punktami na koncie i skrajnie niekorzystnym wynikiem 52:70.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl.

Decydującą kwartę lepiej rozpoczęli gospodarze. Szybko zmniejszyli stratę z 18 do 10 punktów. Wtedy przypomniał o sobie Martin. Sam wziął sprawy swoje ręce, poprowadził trzy indywidualne akcje i było 62:78. Amerykanin miał na koncie 31 punktów, co było wyrównaniem jego najlepszego wyniku w sezonie. King znów się obudził. Gospodarze trafili dwie trójki z rzędu, później zanotowali akcję za cztery punkty po faulu na Mitchellu, ale to nie wystarczyło. King co prawda na chwilę zmniejszył stratę do sześciu punktów, ale końcówka należała do Śląska. Goście zwyciężyli 85:75, a licznik Martina zatrzymał się na 33 punktach. W serii do czterech zwycięstw King wciąż prowadzi, ale tylko 3:1. Następny mecz odbędzie się zatem w poniedziałek o 20:00 w Hali Stulecia we Wrocławiu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.