Sensacyjny finalista w lidze koszykarzy. Właściciel płacił z góry i Król może mieć koronę

Łukasz Cegliński
Bogaty właściciel od lat potrafił wypłacać pensje nawet nie z miesięcznym, a rocznym wyprzedzeniem, ale jego drużyna długo odbijała się od ściany. Teraz King Szczecin jest w finale Energa Basket Ligi, Król czeka na koronę, a polska koszykówka ma jedną z najfajniejszych historii ostatnich lat.

Niedzielny mecz w Ostrowie Wlkp. - czwarty w półfinałowej serii, przy prowadzeniu 2-1 - szczecinianie zaczęli fenomenalnie. Po siedmiu minutach prowadzili 18:2, a do przerwy mieli 15 punktów przewagi. Jednak będąca na krawędzi Stal walczyła - dwie minuty przed końcem gospodarze wyszli na prowadzenie, o punkt więcej mieli jeszcze na 45 sekund przed końcem. Celne rzuty Bryce'a Browna i Andrzeja Mazurczaka pchnęły jednak King do zwycięstwa 79:76 w meczu i 3-1 w serii.

Zobacz wideo Jak wygląda świat freaków od środka? "Niektórzy udają, niektórzy są idiotami"

Awans Kinga do finału to - z punktu widzenia przedsezonowych oczekiwań - sensacja. Nikt nie stawiał, że dojdą tak wysoko, niektórzy powątpiewali, że szczecinianie w ogóle awansują do play-off. I nawet jeśli drużyna, która przez lata przyzwyczaiła do bycia ligowym średniakiem, w rundzie zasadniczej grała świetną koszykówkę, wygrała 22 z 30 meczów i zakończyła rywalizację na drugim miejscu, to przed play-off wciąż niewielu widziało ją w finale. Tym bardziej że w pierwszej rundzie play-off czekał nabuzowany zdobyciem Pucharu Europy FIBA Anwil Włocławek, a w półfinale – mocna BM Stal Ostrów Wlkp. W Kinga powątpiewano, ale King obie przeszkody pokonał - wygrał serie odpowiednio 3-2 oraz 3-1, ma finał i pewny medal.

Medal dla Szczecina historyczny, bo dotychczas to jedno z największych polskich miast było pustynią, jeśli chodzi o koszykarskie sukcesy. Pogoń wdrapała się na ledwie ósme miejsce w latach 70., SKK grało na nizinach ekstraklasy pod koniec XX wieku. King dotychczas najwyżej był w 2016 roku – na szóstej pozycji. Medalowe, a nawet mistrzowskie drużyny, miały w różnych czasach Warszawa (Legia, Polonia, AZS), Kraków (Wisła), Wrocław (Śląsk, Gwardia), Łódź (Społem, ŁKS), Poznań (Lech) i Gdańsk (Spójnia, Wybrzeże). Szczecin – obecnie siódme największe miasto w kraju – może się pochwalić zakurzonym, zdobytym zresztą jako drugoligowiec Pucharem Polski z 1981 roku. A do tego – wychowaniem reprezentantów Polski, grających w Europie Szymona Szewczyka i Tomasza Gielo. I to wszystko, jeśli chodzi o szczecińskie sukcesy.

A teraz King będzie mistrzem lub wicemistrzem Polski. Będzie nim, choć nie ma w składzie takich gwiazd, jakie mają Śląsk (Jeremiah Martin, Aleksander Dziewa) czy Legia (Kyle Vinales, Travis Leslie), nie ma tak dobrych Polaków jak Stal (Jakub Garbacz, Damian Kulig, Michał Michalak), nie mają takiego wsparcia kibiców i doświadczenia z gry w play-off jak Anwil.

Co zatem ma King? Grupę niedocenianych ludzi, którzy udowodnili, że w swoich rolach są świetni. Począwszy od trenera Arkadiusza Miłoszewskiego.

Arkadiusz Miłoszewski zbudował z drużynę bez gwiazd

- Chcę być trenerem i pewnie będę, bo już od lipca zaczynam pracować z dzieciakami na Polonii. W czerwcu kończę kurs instruktorski na AWF – mówił w 2006 roku "Miły", gdy kończył karierę w barwach Polonii Warszawa, której jest wychowankiem. Mierzący 203 cm wzrostu skrzydłowy, który latał nad obręczami i występował w reprezentacji Polski, trenerem rzeczywiście został szybko, ale przez lata pracował głównie z młodzieżą lub jako asystent.

Jesienią 2021 roku, już w trakcie poprzedniego sezonu, Miłoszewski dostał propozycję poprowadzenia Kinga. Przyjął ją, bo – jak mówił potem w rozmowie z Superbasket.pl – chciał udowodnić sobie oraz wszystkim dookoła, że może być dobrym pierwszym trenerem, że potrafi nim być.

I w tym sezonie to udowadnia. Zbudował zespół, który gra efektownie i efektywnie. Wybrał koszykarzy, którzy dotychczas nie byli znani z pełnienia roli liderów, wynalazł graczy anonimowych, z przeszłością w przeciętnych ligach. I taki Andrzej Mazurczak, 29-letni rozgrywający urodzony w Chicago, który ocierał się o reprezentację Polski, ale nie olśniewał, grając w Dąbrowie Górniczej i Zielonej Górze, w Szczecinie nagle został MVP sezonu.

Jeśli Mazurczak doskonale spełnił się w roli dyrygenta (11,9 punktu, 45 proc. za trzy, 6,3 asysty), to Tony Meier wpasował się w rolę rozciągającego grę wysokiego skrzydłowego. 29-letni Amerykanin w trakcie pandemii przerwał karierę na rok, a potem niczym specjalnym nie wyróżniał się w Zastalu. W Szczecinie zdobywa po 12,8 punktu na mecz, trafia blisko 47 proc. trójek.

Najlepszym strzelcem jest z kolei Phil Fayne, który znany jest przede wszystkim z efektownych akcji pod koszem – Amerykanin wygrał tegoroczny konkurs wsadów rozgrywany przy okazji Pucharu Polski, a w Kingu do 13,2 punktu dokłada 6,3 zbiórki. Gracza, którego dotychczasowe CV nie powalało, też wynalazł Miłoszewski.

Fayne fruwa nad obręczami, ale King ma największą efektywność ataku w całej lidze także dzięki wszechstronnemu i silnemu skrzydłowemu Zakowi Cuthbertsonowi, którego twarz rzadko zdradza emocje, ale mądra gra dodaje drużynie jakości. Filip Matczak haruje w obronie i wspomaga atak, w swoich rolach odnajdują się także Alex Hamilton, Kacper Borowski i Mateusz Kostrzewski. W play-off kluczowe rzuty trafia często Bryce Brown.

Krzysztof Król, czyli cierpliwy właściciel na ławce rezerwowych

I choć przed nimi w Szczecinie grywały gwiazdy, to właśnie ten, na pierwszy rzut oka mało atrakcyjny zestaw graczy, przełamał niemoc w play-off. King występował w nim dotychczas pięciokrotnie i zawsze odbijał się od ściany w ćwierćfinale. 1-3, 1-3, 1-3, 0-3, 1-3 – tak wyglądały wyniki serii, łączny bilans to słabiutkie 4-15. To dlatego szczecinianie byli postrzegani jako średniak, ich historia co roku się powtarzała: spore oczekiwania, niezłe pieniądze i tradycyjne fiasko w play-off.

Krzysztof Król jest jednak cierpliwy. To szczeciński biznesmen, który zbił fortunę na sprzedaży papierosów. Detalicznej w latach 90., hurtowej w XXI wieku. Jego hurtownia papierosów nazywa się właśnie King, w logo ma koronę, a pieniądze zarobione w tytoniowym biznesie Król przeznacza m.in. na koszykówkę. Między innymi, bo o jego jachcie czy samochodach krążyły barwne historie. Np. takie, że nie zmienia opon na zimowe. Po prostu zmienia samochody – ten jest na lato, tamten na zimę.

Król jest właścicielem i prezesem klubu, choć kilka lat temu zrezygnował z tej drugiej funkcji i mianował prezesem swoją żonę. Powód? Ówczesne przepisy ligi zabraniały prezesom siadać na ławce rezerwowych, a Król chciał być na niej obecny. I siedzi na niej do dziś ubrany w dres i klubową koszulkę. - Mam mieć drużynę i oglądać jej mecze w telewizji albo z trybun? Ja się z moim zespołem identyfikuję, ja z nim żyję. Uczestniczę w życiu drużyny, uczestniczę w treningach, często rozmawiam z zawodnikami i znam ich rodziny. Staram się pomagać w codziennych sprawach – mówił w 2016 roku w rozmowie z Polskikosz.pl. Rozmowie, podkreślmy, jedynej. Król wywiadów nie udziela.

Klub rozwiązany, zespół zawieszony, hiszpański eksperyment nieudany, ale finał jest

Ale groszem na zespół i klub sypie, pod pewnymi względami jest wyjątkowy. Koszykarze grający w Szczecinie już kilka lat temu z radością, ale i zdziwieniem opowiadali, że pensje w Kingu wypłacane są z góry na początku miesiąca, co w lidze, w której niektóre kluby regularnie zalegają z wypłatami, jest niebywałe. Mało tego – teraz słyszymy, że z niektórymi Król dogadany jest tak, że wypłaca im z góry pensje za cały sezon.

Właścicielem jest może nie tyle ekscentrycznym, co wyjątkowym. Zaangażowanie w koszykówkę rozpoczął od drużyny pań – w basket grała jego córka, to dla niej stworzył zespół na zapleczu ekstraklasy. Po awansie do ekstraklasy i zajęciu piątego miejsca klub jednak rozwiązał, bo nie dostał wsparcia od miasta. Zainteresowanie przerzucił na koszykówkę panów, ale tu też bywał porywczy – w 2017 roku, po porażce z najgorszą w lidze Siarką Tarnobrzeg, ukarał drużynę w niekonwencjonalny sposób – zawiesił zespół wraz ze sztabem szkoleniowym. Do odwołania zakazał drużynie trenować. Odpuścił po kilku dniach.

Finansowania drużyny – mimo ciągłych obaw – jednak nie odpuścił. King w ostatnich latach miał wiele twarzy, trenerów i zawodników, to przecież w Szczecinie hiszpański trener Jesus Ramirez miał w drużynie Macieja Lampego, gwiazdę polskiego basketu z przeszłością w NBA i czołowych europejskich klubach. Oni też odbili się od ćwierćfinału, ale Król jednak się nie zniechęcał.

Teraz, po awansie do finału, może w końcu powiedzieć, że jego klub osiągnął sukces. Sezon się jednak nie kończy, wielka gra dopiero się rozpoczyna. Jeśli Miłoszewski i jego ekipa znajdą w finale sposób na broniący tytułu Śląsk Wrocław, możemy być świadkami jednej z najbardziej niesamowitych historii ostatnich lat w lidze koszykarzy. I Król będzie mógł włożyć koronę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.